pan takiego zmalował, że znalazł się tutaj?
– To długa historia. Być może wpadnę któregoś dnia i opowiem ją pani.
Po wyjściu ze szkoły Karim dołączył do policjantów w mundurach, którzy popalali papierosy w zaciśniętych dłoniach, z minami uczniaków złapanych na gorącym uczynku. Sélier wyskoczył z furgonetki.
– Poruczniku, mamy nową sprawę.
– Co takiego?
– Kolejne włamanie. Odkąd tu jestem, nigdy…
– Gdzie?
Sélier zawahał się, popatrzył na kolegów. Zamamrotał pod wąsami:
– Na cmentarzu. Ktoś wszedł do grobowca.
Na łagodnym stoku widniały zielonkawo-szare groby i krzyże, połyskujące w jasnym świetle słońca. Za żelaznym ogrodzeniem Karim poczuł zapach róż i zwiędłych kwiatów.
– Poczekajcie tutaj na mnie – powiedział do towarzyszących mu policjantów.
Włożył gumowe rękawiczki, mówiąc sobie w duchu, że Sarzac długo będzie wspominać ten poniedziałek.
Zanim tu przyjechali, Karim wrócił do swego mieszkanka, żeby wziąć potrzebny na taką okazję „ekwipunek”: pojemniki z proszkiem aluminiowym i grafitowym, taśmę klejącą i ninhydrynę do odtworzenia śladów linii papilarnych, jak również elastomer do utrwalania odcisków stóp. Postanowił starannie zabezpieczyć najmniejsze ślady.
Poszedł żwirowanymi alejkami do grobu, którego położenie wcześniej mu wskazano. W pierwszym momencie obawiał się większego zniszczenia, w rodzaju tych makabrycznych, jakie zdarzały się we Francji od wielu lat: rozbite czaszki, sprofanowane zwłoki. Tu jednak wszystko było w porządku. Włamywacze niczego nie ruszyli poza odsunięciem płyty nagrobnej. Karim stanął przed monumentalnym granitowym grobowcem w kształcie kaplicy.
Drzwiczki były na pół otwarte. Karim przyklęknął i obejrzał je dokładnie. Podobnie jak w szkole włamywacze z wielką wprawą otworzyli grobowiec. Pomacał krawędź ścianki i doszedł do wniosku, że i tym razem dokonali tego zawodowcy. Czy ci sami?
Usiłował odtworzyć w wyobraźni całe zdarzenie. Dlaczego intruzi zadali sobie tyle trudu, żeby wejść do środka, a wyszli, nie zamykając grobowca? Zbadał dokładnie kamienny mur i zrozumiał – obsuwający się żwir spowodował wygięcie gzymsu i dlatego zatrzaśnięcie drzwi stało się niemożliwe.
Karim obejrzał kamienne zatyczki tworzące zamknięcie. Był to szczególny system, stosowany w tego typu budowlach, znany jednak tylko specjalistom. Karim ponownie zaczął się zastanawiać, czy to ta sama grupa dokonała włamania w szkole i na cmentarzu. Jaki mógł być związek między tymi dwoma zdarzeniami?
Odpowiedzi na to pytanie dostarczyła mu na początek stela nagrobna. Napis na niej głosił: Jude Itero. 23 maja 1972–14 sierpnia 1982. Może ten chłopiec uczęszczał do szkoły imienia Jeana Jaurèsa? Karim przyjrzał się jeszcze raz tablicy – nie zawierała żadnego epitafium, żadnej modlitwy. Pozostała tylko mała, owalna, podniszczona srebrna ramka przymocowana do marmuru. Wewnątrz jednak nie było żadnego zdjęcia.
– Czy to imię dziewczynki?
Karim odwrócił się. Za nim stał Sélier z wystraszoną miną.
– Nie, to imię męskie – odpowiedział.
– Angielskie?
– Nie, żydowskie.
Sélier otarł czoło.
– Mój Boże, to profanacja jak w Carpentras. Czy znów sprawka skrajnej prawicy?
Karim podniósł się i otrzepał ręce.
– Nie przypuszczam. Bądź tak miły i poczekaj przed bramą razem z pozostałymi.
Sélier odszedł, pomrukując coś pod nosem, z kaskiem w ręku. Karim popatrzył za nim, po czym ponownie obejrzał niedomknięte drzwi.
Postanowił zejść do grobowca. Z zapaloną latarką, nisko pochylony, schodził po stopniach, a pod jego stopami chrzęścił piach. Miał uczucie, że zakłóca spokój zmarłym. W tych okolicznościach był zadowolony, że nie jest człowiekiem wierzącym. Wiązka światła żarówki halogenowej przecięła panujący tu mrok. Karim zrobił jeszcze kilka kroków i nagle stanął jak wryty. W promieniu latarki dostrzegł małą trumnę z jasnego drzewa, ustawioną na dwóch podpórkach.
Czując suchość w gardle, podszedł bliżej i obejrzał ją dokładnie. Miała ponad półtora metra długości. Jej rogi ozdobiono spiralami i fantazyjnymi arabeskami ze srebra. Wydawała się w dobrym stanie mimo upływu czasu. I chyba nikt jej nie otwierał. Karim włożył latarkę w usta, żeby móc dokładniej sprawdzić śruby. I w tym momencie usłyszał za sobą głos:
– Co pan tam wyrabia?
Aż podskoczył. Latarka wypadła mu z ust i potoczyła się pod trumnę. W całkowitych ciemnościach odwrócił się. Jakiś barczysty mężczyzna z ogoloną głową stał nad otworem grobowca. Karim, szukając po omacku latarki, powiedział:
– Jestem porucznikiem policji.
Mężczyzna na górze milczał chwilę, po czym odezwał się ze złością:
– Nie ma pan prawa tam wchodzić.
Porucznik, oświetlając sobie drogę, wszedł na schodki. Bez wątpienia był to strażnik cmentarny. Karim zdawał sobie sprawę z tego, że naruszył przepisy. Nawet w takim wypadku trzeba mieć zezwolenie podpisane przez rodzinę albo specjalny dokument uprawniający do wejścia do grobowca.
– Proszę się usunąć na bok. Wychodzę – powiedział. Strażnik cofnął się. Karim zachłysnął się światłem, które było jak eliksir życia. Pokazał swoją trójkolorową legitymację.
– Karim Abdouf, z komisariatu w Sarzac. Czy to pan odkrył tę profanację?
Mężczyzna milczał. Taksował go swymi bezbarwnymi, wodnistymi oczami.
– Nie ma pan prawa tam wchodzić.
Karim zgadzał się z nim w duchu. Dzięki świeżemu powietrzu poczuł się już lepiej.
– Dobrze, nie mówmy o tym. Wie pan, że policjanci zawsze mają rację.
Strażnik wydął wargi nad nastroszoną brodą. Cuchnął wódką i wilgotną gliną.
– No, co pan o tym wie? – ciągnął Karim. – O której godzinie pan to zauważył?
Stary westchnął.
– Przyszedłem o szóstej rano. Mamy dziś pogrzeb.
– Kiedy pan tu był ostatni raz?
– W piątek.
– Można więc było otworzyć grobowiec o każdej porze w ciągu weekendu?
– No tak. Tylko że ja uważam, że stało się to tej nocy.
– Dlaczego?
– Bo w niedzielę po południu padało, a w środku grobowca nie ma śladu wilgoci… No więc drzwi musiały być wtedy zamknięte.
– Pan gdzieś tu mieszka? – zapytał Karim.
– Nie, w pobliżu nie ma żadnego domu.
Porucznik rozejrzał się po małym cmentarzu, tchnącym spokojem i ciszą.
– Pojawiali się w okolicy jacyś włóczędzy?
– Nie.
– Proszę mi opowiedzieć o tym grobowcu.
Strażnik