Sabine Ebert

Marzenie znachorki


Скачать книгу

wody, smutno zwisała sklejona wilgocią chorągiew, a końskie kopyta rozbryzgiwały wodę zbierającą się w kałużach.

      Od dłuższego czasu nikt nie odezwał się ani słowem, jedynie z rzadka ktoś odchrząknął lub zakasłał.

      Niewielki pochód otwierali dwaj jeźdźcy, którzy zdawali się całkowicie pogrążeni w zamyśleniu. Pierwszy z nich był hrabią około trzydziestki, a drugi rycerzem w wieku około dwudziestu lat. Ciała mieli żylaste i spalone słońcem, a na ich twarzach malowała się posępna powaga.

      Myśl pierwszego wybiegała w przyszłość. Zastanawiał się, czego mógł się spodziewać po powrocie na swoje ziemie po dwuipółletniej nieobecności.

      Młodszy natomiast nieustannie mierzył się z przeszłością, ze wszystkim, co stało się jego udziałem na wyprawie krzyżowej, z której właśnie wracali. Rozmyślał o ludziach, którzy umarli na jego oczach, o swoim nieżyjącym najlepszym przyjacielu i nieprawdopodobnych ofiarach, które wskutek zdrady i bezsensownych sporów pochłonęła krucjata.

      Hrabia z Weissenfels odwrócił się za siebie i gestem przywołał przywódcę konnych pachołków, których po drodze przyjął na służbę.

      – Trzy mile przed nami powinna być wioska z gospodą, o ile do tej pory nie została spalona albo porzucona. Wyjedź naprzód i uprzedź o naszym przybyciu. Niech przygotują jedzenie na nasz przyjazd, konie potrzebują owsa. Zatrzymamy się tam najkrócej, jak się da. Nim zmrok zapadnie, chcę dotrzeć do zamku.

      Przywódca się skłonił i bez słowa pogalopował przed siebie.

      Jego ludzie usłyszeli rozkaz, ale żaden się nie odezwał. Nie łudzili się, że w karczmie zdołają wysuszyć ubrania, skoro tak krótko mieli w niej zabawić, a sądząc po zaniesionym niebie, nie należało się spodziewać, że do końca dnia przestanie padać. Im krócej się zatrzymają, tym szybciej dojadą do Weissenfels, na zamek Dytryka, gdzie będą mogli się ogrzać.

      Gospoda na krzyżówce nadal istniała. Jej właściciel, ociężały mężczyzna w fartuchu wybrudzonym sadzą i tłuszczem, mimo deszczu wyszedł na zewnątrz i przywitał gości uniżonym ukłonem. Rozwlekle zapewnił, że doskonale trafili i że przygotował dla nich gorące jadło.

      Wydawszy następnie kilka poleceń stajennym, poczłapał z powrotem do domu. Zatrzymał się na progu, zsunął z głowy przemoczony kaptur i wyżął go z wody.

      – Zostanę i będę miał oko na konie. Dopilnuję, żeby się nimi dobrze zajęli – zaoferował się młody rycerz imieniem Tomasz.

      Hrabia szybko zmierzył podwładnego i towarzysza broni badawczym spojrzeniem, ale w końcu przyzwalająco skinął głową. Tomasza znów ogarnęło niespokojne przeczucie. Odniósł wrażenie, jakby hrabia Dytryk czytał w jego myślach, jakby odgadł przyczynę, dla której wysunął swoją propozycję.

      Konie, które po zejściu ze statku kupili za pieniądze z żołdu, wypłaconego im przez francuskiego króla za udział w oblężeniu i zdobyciu Akki, nie były tak szlachetne jak wierzchowce, do których nawykli, niemniej jednak niezbędne do dalszej podróży i do cna wyczerpane. Miejscowi parobkowie zajęli się nimi z widoczną troską. Najpewniej mieli nadzieję na kilka dodatkowych półfenigówek za swój trud.

      Mimo to na widok karczmarza w Tomaszu od pierwszej chwili obudziła się nieufność. A może po prostu stracił zaufanie do całego świata?

      Jednak przede wszystkim chciał zostać sam. Pragnął uporządkować myśli, nim nareszcie po wielotygodniowej wędrówce dotrą wieczorem do zamku hrabiego Dytryka. Powinien się przygotować na złe nowiny, jakie może usłyszeć.

      Gdy byli na Wschodzie, z dala od ojczyzny, dotarła do nich wiadomość o objęciu władzy przez nowego margrabiego miśnieńskiego, Albrechta z Wettynu, który był starszym bratem Dytryka. Tomasz nie miał pojęcia, co się później stało z jego rodziną. Czy pozwolono im pozostać we Freibergu? Możliwe, że musieli uciekać przed krwawym monarchą, z którego rozkazu zginął wcześniej ojciec Tomasza.

      Jeżeli mieli kłopoty, wówczas prawdopodobnie zastanie w Weissenfels swoją o dwa lata młodszą siostrę. Hrabia Dytryk obiecał jej schronienie na swoim zamku. Niewykluczone nawet, że całej rodzinie udało się tam ukryć.

      Jednakowoż jeśli sprawy w Marchii Miśnieńskiej miały się bardzo źle, wtedy nikt z bliskich nie będzie na niego czekał w Weissenfels.

      Taki stan rzeczy świadczyłby o tym, że wszyscy zginęli. Tomasz też wiózł wiadomość o śmierci. Dla rodziców swojego najlepszego przyjaciela Rolanda. Nikt nie mógł go wyręczyć w tym przykrym obowiązku. Musiał się z niego wywiązać, nie bacząc na niebezpieczeństwo, choć zaryzykuje gardło w drodze do posiadłości Rajmunda, która leżała w obrębie Marchii Miśnieńskiej.

      Zapewne wciąż obowiązywała nagroda wyznaczona za jego głowę. Albrecht z Wettynu, obecny władca Marchii Miśnieńskiej, z pewnością nie zapomniał, że Tomasz powiadomił cesarza o tym, jak margrabia uwięził swojego ojca, dawnego margrabiego Ottona, by zawłaszczyć jego władzę. A tym bardziej nie daruje Tomaszowi wstąpienia na służbę u swego znienawidzonego młodszego brata. Wyprawa do Ziemi Świętej nie pomoże ani Tomaszowi, ani Dytrykowi, mimo że krzyżowcom przysługiwał przywilej papieskiej ochrony. Tymczasem żaden z pielgrzymów nie dotarł do samej Jerozolimy. Nieliczni ocalali z wielotysięcznej niegdyś armii cesarza Fryderyka Staufa, którzy przeżyli ataki na ich pochód, upały, pustynny marsz bez wody i pożywienia oraz bitwy, którzy uniknęli zarazy i nie padli z głodu w trakcie trwającego blisko dwa lata oblężenia Akki, zaraz po zdobyciu miasta ruszyli do ojczyzny, podążając za swym dowódcą Leopoldem Austriackim, albowiem angielski król Ryszard dotkliwie obraził ich księcia.

      Do stajni weszła zaspana służąca, rozejrzała się i odnalazłszy wzrokiem młodego rycerza, ruszyła w jego kierunku na sztywnych nogach, niczym na szczudłach. Przyniosła mu duży kufel piwa i parującą miskę gorącego kapuśniaku, w której pływało kilka szarawych kawałków mięsa.

      Tomasz strzepnął wodę ze swych ciemnych włosów i odgarnął je do tyłu, a następnie odebrał od kobiety naczynia. Postawił miskę z zupą na poprzecznej belce i upił łyk piwa, zupełnie nie zważając na jego smak. Tymczasem pachołkowie napoili konie, przytroczyli zwierzętom worki z obrokiem, zdjęli siodła i osuszyli je wiązkami słomy. Później wyszli ze stajni, skłoniwszy się wcześniej rycerzowi. Tomasz usłyszał, jak jakiś głos zawołał do nich przez podwórze i polecił, by jeden z nich przyniósł więcej drew na opał, a drugi dwa wiadra wody ze studni.

      Zupa w misce na belce z wolna stygła. Młodzieniec oparł się o słup i na powrót utonął we wspomnieniach. Raptem w jego myśli wdarł się jakiś cichy szelest.

      Kilkoma szybkimi susami dopadł kąta, w którym dostrzegł poruszający się cień, a następnie gwałtownie chwycił za kark zaczajonego mężczyznę i z całej siły rzucił go na tylną ścianę stajni, która zadrżała pod impetem uderzenia.

      – Czego tu szukasz?! – wrzasnął.

      Nieznajomy w śmiertelnym przerażeniu zacisnął dłoń na rękojeści noża, którym jeszcze przed chwilą dłubał przy rzemieniach najokazalszego siodła, należącego do hrabiego Dytryka.

      Nasłany morderca! Tylko ta jedna myśl przyszła Tomaszowi do głowy, gdy zauważył nacięcie na rzemiennym pasie. Krew zawrzała mu w żyłach niczym na polu bitwy, a przed oczami miał jedynie twarz człowieka, którego powinien zabić. Dobył miecza ruchem tak szybkim, że tamten nie miał najmniejszych szans na ucieczkę, a następnie z całej siły się zamachnął i jednym ciosem obciął mu głowę.

      Później odwrócił się na pięcie i nie rzuciwszy nawet jednego spojrzenia na bezgłowy korpus, wycofał się ku swojej belce. Dysząc z wysiłku, opadł na