i w Moskwie, walczył z uczuciem do niej. Chciał za wszelką cenę zabić w sobie tę miłość. Pragnął to zrobić i dla siebie, i dla Tobiasza, bo wiedział, że w przeciwnym razie widmo nieżyjącego przyjaciela będzie go prześladować do końca jego dni. Walczył w jedyny dostępny mu sposób – obrzydzając ją sobie w każdej myśli. Wyświetlał we wspomnieniach tylko to, co było złe, wyrzucając z nich to, co było dobre i piękne. W pewnym momencie Laura stała się w jego oczach potworem, kobietą bez duszy i sumienia. Więc gdy ujrzał ją w ramionach niemieckiego oficera, od razu sobie wyobraził, że puszcza się z nim i jest zwykłą kurwą. Nieważne, czy tym człowiekiem był Niemiec, Rosjanin czy Polak, zapewne zrobiłaby to z każdym, kto zagwarantowałby jej poczucie bezpieczeństwa i luksusowe warunki. Tutaj, w Wilnie, ludziom żyło się bardzo ciężko, tymczasem ona wyglądała jak gwiazda filmowa, dla której słowo „wojna” stanowi abstrakcję. I zapewne działo się tak dlatego, że znalazła odpowiedniego kochanka i protektora.
Jakże on jej nienawidził…Tak bardzo, jak niegdyś za nią szalał i kochał ją, tak teraz miotały nim uczucia pogardy, niechęci i złości. Ale przecież ona nie miała pojęcia, co działo się w jego duszy, gdy ich drogi się rozeszły. Nie mogła wiedzieć o wyznaniu Tobiasza ani o tym, że pewnego dnia Kuba postanowił wymazać ją z serca. I uczynił to. Żałował jedynie, że nie może wymazać jej z pamięci.
– Posłuchaj, jeszcze raz ci powtarzam: Andreas Wolf jest przyjacielem mojej ciotki z Zoppot. Pomógł nam w Gdańsku i pomaga mi w Wilnie. Pieniądze przysyła mi ciotka, a on jedynie dba o to, bym miała je gdzie wydać. Nic więcej mnie z nim nie łączy. Być może nawet mu się podobam, ale dobrze wie, że z mojej strony nie może liczyć na nic więcej oprócz przyjaźni – powtórzyła z naciskiem Laura.
– Wyglądało to inaczej – warknął.
– A więc wciąż ci zależy… – Uśmiechnęła się smutno. – Ty jesteś po prostu zazdrosny.
– Chodzi mi o Tobiasza… Wyłącznie o niego – mruknął.
– Tobiasz nie żyje… A nawet jeśliby żył, nie zrobiłam niczego złego. Wręcz przeciwnie, wykorzystałam słabość Andreasa do mnie i dowiedziałam się, co się z wami dzieje. Przynajmniej do pewnego momentu, bo potem nie mogłam już zdobyć podobnych informacji. Rozumiem twoją lojalność wobec Tobiasza, nawet po jego śmierci, ale nie musisz mnie traktować w ten sposób. – Laura straciła cierpliwość.
– Przepraszam – powiedział zmieszany Kuba i przesunął palcami po włosach, co zawsze było u niego objawem zakłopotania. W istocie zachowywał się nieracjonalnie i wyżywał się na Laurze, nie mając pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło. – Masz rację, jesteś wolną kobietą, możesz robić, co ci się podoba, a ja nie mam prawa cię oceniać ani wątpić w twoje słowa. A teraz, Lauro, gdy już wszystko sobie wyjaśniliśmy, pozwól, że cię pożegnam. Muszę… muszę coś załatwić na mieście i nie mogę poświęcić ci więcej czasu.
Laura podniosła się z krzesła, wciągnęła na dłonie rękawiczki i powiedziała:
– Mieszkam w naszym starym mieszkaniu. Jak ochłoniesz, zapraszam na herbatę.
Po chwili już jej nie było. Pozostała jedynie woń jej perfum. Wciąż tych samych. Delikatnych i zmysłowych. Ten zapach przypomniał mu namiętność, z której tak długo się leczył, i wciąż wspomnienie o niej wywoływało w nim dziwną nostalgię za rozkoszą, która ogarniała wszystkie zmysły z taką mocą, że rozum wyłączał się kompletnie.
Kuba nie chciał jej nienawidzić, tak jak nie chciał jej kochać. Pragnął poczuć obojętność. Taką samą, jaką poczułby, gdyby zjawiła się u niego zwykła znajoma, o której przestałby myśleć w chwili, gdy zamknęłaby za sobą drzwi. A tymczasem teraz myślał, wspominał i miotał się jak zwierzę zamknięte w klatce.
Po kilku minutach wrócił do pokoju Potopek. Przypalił papierosa, wypuścił kłąb dymu i orzekł:
– Nie za bardzo Morawińska przejęła się śmiercią męża. Mijałem ją na schodach. Smutna była, ale nawet jedna łezka jej nie spłynęła. Ona to chyba taka sama franca jak ta moja stara.
– Wiedziała już o śmierci Tobiasza, a ten niemiecki galant to podobno tylko jej znajomy – westchnął Kuba. Zaczął mieć wyrzuty sumienia, że tak obcesowo potraktował Laurę.
Potopek zaczął rechotać jak żaba.
– Ale ty głupi jesteś, Kuba. Znajomy… Dobre! Słuchaj, ja tam wolę szwabów, bo się Ruskim naraziłem za bardzo, ale to taka sama swołocz jak i tamci. Szkoły pozamykane, mieszkania skonfiskowane, a Łukiszki jak były pełne, tak dalej są. Litwiny trochę się zdziwiły, bo myślały, że im szwaby autonomię dadzą, a tu gówno. Tymczasowy rząd rozwiązali, ustanowili Generalkommissariat Litauen i po ptakach. Chyba ciągle się łudzą, bo Sauguma wciąż działa w ich strukturach. A tam, gdzie balowałeś z piękną Laurą, w Ponarach, teraz Żydów podobnież mordują. I to jak na taśmie w fabryce gwoździ… Ech, żaden normalny Polak do Zacisza teraz by nie wlazł, tylko taki, co sztamę ze szwabami trzyma. I jak ona wygląda? Jak kobieta cierpiąca po śmierci męża? Dajże spokój, Kuba, to trzeba chyba oczu nie mieć, żeby takie brednie jak ty opowiadać. Zwykła niemiecka kurwa, i tyle.
– Ona nie wypiera się znajomości z tym człowiekiem… – Kuba próbował usprawiedliwić nieco Laurę, ale nie wiedział, czy bardziej przed Wieśkiem, czy przed sobą samym.
– Widzę, że znowuż ci we łbie namotała… No, bracie, tak to jest, jak na świat się patrzy przez rozporek. – Potopek poklepał po ramieniu Kubę i ponownie wyszedł z pokoju.
Tym razem uczynił to, by uciszyć pomocników kelnerów, którzy, jego zdaniem, zbyt głośno się zachowywali. Wystarczył ryk Potopka i kilka przekleństw, by na korytarzu zapanowała niemal grobowa cisza. Wiesiek jednak nie wrócił do pokoju, tylko pozostawił kolegę samego. Samotność była ostatnim, czego teraz potrzebował Kuba. Włożył więc palto i wyszedł na ulicę, by skupić swoją uwagę na czymś innym niż wspomnienia. Cóż jednak z tego, jeśli każdy zaułek miasta przypominał mu czas jego odurzenia miłością do Laury Przebindowskiej.
2. Jungijul, 1942
– Pamiętasz, co masz mówić? – zapytał Grzegorz Ossowiecki czekającego w kolejce do wojenkomatu Błażeja.
Chłopak miał stanąć przed komisją, by wstąpić do polskiej armii. Jednak o tym, czy tam się znajdzie, nie decydowali tylko jego rodacy. Polska armia przeszła w Uzbekistanie pod kuratelę Środkowoazjatyckiego Okręgu Wojskowego Armii Czerwonej i komisje rekrutacyjne, tak zwane wojenkomaty, składały się z Polaków i Rosjan. A ci drudzy, jak wiadomo, mieli pilnować, by do wojska wstąpiły osoby o określonych cechach narodowościowych. On, jako osoba pochodząca z Kresów Wschodnich, kwalifikował się do tego doskonale, bo wedle wytycznych miał do tego prawo, mimo że mieszkał na wschód od linii demarkacyjnej ustanowionej przez układ Ribbentrop–Mołotow. Przynajmniej teoretycznie nie powinno być z tym większych problemów. Miał wpisaną w dokumentach narodowość polską, ale po przesiedleniu do Kazachstanu w jego dokumentach widniało obywatelstwo Związku Radzieckiego i ani on, ani Grzegorz nie wiedzieli, jak funkcjonariusze wojenkomatu go potraktują. Mogłoby się okazać, iż może wstąpić jedynie do sowieckiego wojska. Jednak Błażej, jak to mówił, wolałby sobie kulasy poobrzynać, niż do ruskiego wojska pójść. Dlatego ustalili z Ossowieckim, że chłopak zgłosi zaginięcie dokumentów.
– Ty, ten kłyszawy Ruski to podobnież niezłe cielepajło. Dobrze by tak do niego popaść – odezwał się chłopak z kolejki, gdy Grzegorz odszedł do swoich zajęć.
– Mnie się widzi, że siabruk to z Wileńszczyzny… –