Скачать книгу

mary.

      Matka sznuruje wargi.

      – Może dasz jej pracę? Na przykład przy projekcie w Mayfair? Ma oko do wnętrz i dobrze by było, gdyby zajęła czymś myśli.

      – Moim zdaniem to Caroline powinna zdecydować, co chce robić.

      Nie udaje mi się powstrzymać urażonego tonu. Matka jak zwykle w arbitralny sposób próbuje ustawiać rodzinę, którą wiele lat temu porzuciła.

      – Podoba ci się to, że nadal mieszka w Trevelyan House? – pyta, nie zważając na mój ton.

      – Roweno, nie mam zamiaru pozbawiać jej dachu nad głową.

      – Maximilianie, zechciałbyś zwracać się do mnie „mamo”!

      – Kiedy zaczniesz się zachowywać jak mama, wezmę to pod rozwagę.

      – Maxim – ostrzega mnie Maryanne, a jej oczy rozbłyskują wściekłą zielenią.

      Czując się jak zbesztane dziecko, zaciskam wargi i zaczynam wpatrywać się w kartę, zanim powiem coś, czego będę żałować.

      Rowena mówi dalej, ignorując moją nieuprzejmość.

      – Będziemy musieli do końca omówić szczegóły uroczystości żałobnej. Myślałam, że mogłaby się odbyć krótko przed Wielkanocą. Zlecę komuś z moich najlepszych redaktorów napisanie przemowy, chyba że…

      Głos jej się łamie i matka milknie, a Maryanne i ja zaskoczeni podnosimy wzrok znad naszych kart. Oczy jej wilgotnieją i pierwszy raz, odkąd pochowała swoje najstarsze dziecko, zaczyna wyglądać na swój wiek. Ściska chusteczkę z wyhaftowanym monogramem i podnosi ją do ust, próbując się uspokoić.

      Szlag by to.

      Czuję się jak kanalia. Straciła najstarszego syna… swoje ukochane dziecko.

      – Chyba że? – podpowiadam.

      – Któreś z was mogłoby się tym zająć – szepcze, posyłając nam nietypowe dla niej błagalne spojrzenie.

      – Pewnie – mówi Maryanne. – Ja ją napiszę.

      – Nie. Ja powinienem to zrobić. Rozbuduję mowę, którą napisałem na pogrzeb. Zamówimy lunch? – pytam, pragnąc zmienić temat i czując się niezręcznie w obliczu tak niecodziennego jak na matkę pokazu emocji.

      ROWENA DŁUBIE WIDELCEM w sałatce, podczas gdy Maryanne sztućcami przesuwa po talerzu ostatni kawałek omletu.

      – Caroline powiedziała, że być może jest w ciąży – obwieszczam, biorąc kolejny spory kęs chateaubriand.

      Rowena szybko podnosi głowę i mruży oczy.

      – Rzeczywiście, mówiła, że się starają – potwierdza Maryanne.

      – Cóż, jeśli to prawda, to może być jedyna szansa na to, bym została babcią, a rodzina przez jeszcze jedno pokolenie zachowałaby hrabiowski tytuł. – Rowena rzuca nam obojgu pełne wyrzutu spojrzenie.

      – Zostałabyś babcią – rzucam cierpko, zbywając milczeniem drugą część jej uwagi. – Jak by na to zareagował twój najnowszy przystojniak z Nowego Jorku?

      Rowena słynie ze skłonności do młodych mężczyzn, czasem młodszych od jej najmłodszego syna. Patrzy na mnie gniewnie, gdy biorę kolejny kęs steku, ale wytrzymuję jej spojrzenie, czekając, aż coś powie. Dziwne, pierwszy raz w życiu czuję, że mam nad matką przewagę. To coś nowego; dorastając, tak bardzo starałem się zyskać jej aprobatę, ale nigdy mi się to nie udawało.

      Maryanne spogląda na mnie z niezadowoleniem. Wzruszam ramionami, odkrawam następny kawałek pysznego steku i biorę go do ust.

      – Ani ty, ani Maryanne nie wykazujecie najmniejszej chęci ustatkowania się, a Boże broń, żeby majątek przeszedł w ręce brata waszego ojca. Camerona można równie dobrze spisać na straty.

      Rowena marudzi, woląc nie komentować mojego bezczelnego zachowania. Na myśl, zupełnie nieproszone, przychodzi mi spotkanie z Alessią Demachi i marszczę brwi. Spoglądam na Maryanne, która robi to samo i wpatruje się w niedokończone jedzenie.

      O?

      – A co z tym młodym człowiekiem, którego poznałaś na nartach w Whistler? – zwraca się do Maryanne Rowena.

      WRACAM DO MIESZKANIA o zmierzchu. Jestem wykończony i lekko pijany po iście sądowym przesłuchaniu prowadzonym przez moją matkę, dotyczącym statusu wszystkich posiadłości, londyńskiej dzierżawy i nieruchomości na wynajem, a także przebudowywanych apartamentów w Mayfair, nie wspominając już o wartości inwestycji Trevethicków. Chciałem jej przypomnieć, że to nie jej zasrany interes, ale teraz wypełnia mnie nieznane mi dotąd poczucie dumy, że byłem w stanie szczegółowo odpowiedzieć na każde z jej pytań. Nawet Maryanne była pod wrażeniem. Oliver Macmillan dobrze mnie we wszystko wprowadził.

      Kiedy padam na kanapę przed ogromnym telewizorem w nieskazitelnie czystym, pustym mieszkaniu, moje myśli wracają – tak jak przez cały dzień – do rozmowy, którą odbyłem rano z ciemnooką dochodzącą.

      Gdzie teraz jest?

      Jak długo zostanie w Anglii?

      Jak wygląda bez tego bezkształtnego fartucha?

      Jakiego koloru ma włosy? Czy są tak ciemne jak jej brwi?

      Ile ma lat? Wygląda na młodą. Może zbyt młodą.

      Zbyt młodą na co?

      Wiercę się niespokojnie na kanapie i skaczę po telewizyjnych kanałach. Może moja reakcja na nią była jednorazowa. Przecież wyglądała jak zakonnica. Może kręcą mnie zakonnice? Śmieję się sam do siebie z tej niedorzeczności. Odzywa się mój telefon – to SMS od Caroline.

      Jak było na lunchu?

Męcząco. Hrabina Wdowa była jak zwykle sobą.

      Sama nią zostanę, jeśli się ożenisz.

      Dlaczego mi to mówi? Zresztą nie mam żadnego interesu w tym, żeby się żenić z kimkolwiek. No… przynajmniej nie teraz. Przychodzi mi na myśl tyrada matki na temat wnuków i kręcę głową. Dzieci. Nie. Po prostu nie. W każdym razie jeszcze nie.

W najbliższym czasie mi to nie grozi!

      To dobrze.

      Co robisz?

Siedzę w domu przed TV.

      Wszystko u ciebie w porządku?

      Mogę przyjechać?

      Ostatnie, czego mi teraz trzeba, to Caroline mieszająca mi w głowie czy jakiejkolwiek innej części mojej anatomii.

Nie jestem sam.

      Niewinne kłamstewko.

      Ciągle się puszczasz, jak widzę. :P

Znasz mnie na wylot.Dobranoc, Caro.

      Wpatruję się w telefon, czekając na jej odpowiedź, ale ustrojstwo milczy, więc wracam do telewizora po to tylko, by stwierdzić, że nie ma niczego, co chciałbym obejrzeć. Wyłączam go.

      Niespokojny siadam przy biurku i otwieram pocztę na iMacu. Znajduję kilka maili od Olivera dotyczących spraw majątkowych, którymi nie chcę się zajmować w piątkowy wieczór. Mogą poczekać do poniedziałku. Patrzę na zegarek i dziwię się, że jest dopiero ósma wieczór, za wcześnie, żeby wyjść. Zresztą perspektywa zatłoczonego klubu nie wydaje mi się teraz kusząca.

      Czuję się jak w więzieniu, ale nie mam ochoty wychodzić z mieszkania, więc podchodzę do fortepianu i siadam. Na pulpicie stoi zapomniana kompozycja, którą zacząłem tworzyć sześć tygodni