przez biuro podróży samolotu.
Delikatny powiew wiatru. Białe, wysoko zawieszone obłoki. Promienie słoneczne prześlizgujące się po uśmiechniętych twarzach turystów marzących o wypoczynku. Wszystko wskazywało na to, że lot będzie przyjemnością. A jednak… Jedno krótkie, ledwie dostrzegalne spojrzenie Czarka na stojącą w drzwiach stewardesę zasiało w Magdzie ziarno podejrzliwości. Majaczący na jego twarzy uśmiech pod tytułem „jestem tutaj przez najbliższe dwie godziny i czekam na twój ruch” był dla niej niemałym zaskoczeniem. Znała takich facetów. Potrafiła ich wyczuć na kilometr, ale nigdy nie widziała czegoś podobnego w oczach męża przyjaciółki. Ot, sympatyczny chłopak, który po ślubie postawił wszystko na jedną kartę i zatrudnił się na statku jako technik pokładowy. Rozłąka, której rekompensatą było sowite wynagrodzenie, z czasem stała się dla dorosłych coraz mniej bolesna. Dzieci jednak wciąż nie mogły jej zaakceptować. To dlatego, gdy Czarek wracał z rejsów, niemal nie odstępowały go na krok. Marcelina miała poczucie, że wówczas dla bliźniąt staje się mniej ważna i na początku boleśnie to przeżywała. Za którymś razem zrozumiała, że to jedyny moment, gdy mogą się nacieszyć ojcem. Jej kolej przychodziła, gdy wilk morski wracał do pracy.
Bywało, że Magda podpuszczała Marcelinę, że ta siedzi w domu, a jej mąż pewnie właśnie tańczy tango z kształtną Argentynką albo w niewielkiej chacie pali haszysz ze słodką Hinduską. To były zupełnie bezpodstawne żarty. Śmiały się z tego nieraz. Marcelina mawiała, że dostatecznie dba o swój port i potrafi utrzymać w nim marynarza, więc Czarek nie ma czego szukać gdzie indziej. Jednak tego dnia Magda zrobiła się czujna i zamiast wodzić wzrokiem za jedynym na pokładzie stewardem, całą uwagę koncentrowała właśnie na Czarku.
Jej chrześniaczka usiadła w samolocie na miejscu obok cioci i przez większą część lotu ochoczo szczebiotała. Może gdyby Magda skupiła się na słowach pięciolatki, nie potakiwałaby nawet wtedy, gdy dziecko o nic nie pytało. Przez cały czas wpatrywała się w siedzących po drugiej stronie przejścia przyjaciół, którzy od czasu do czasu ze sobą rozmawiali i uśmiechali się do siebie. To dziwne, bo takiego uśmiechu, jaki dostrzegła, wchodząc do samolotu, nie zaobserwowała ani razu u Czarka. Przypadek? Niedawno stuknęła jej trzydziestka, więc już jakiś czas temu pożegnała się z naiwnością.
Do hotelu dotarli późno w nocy. Wyczerpani podróżą, nawet nie zajrzeli do hotelowej restauracji, świadomie rezygnując z oferty all inclusive. Przez kilka kolejnych dni sowicie nadrobili zaległości. Zwłaszcza Marcelina, która najwidoczniej nie mogła się opanować i całkowicie sobie pofolgowała. Magda patrzyła, jak kobieta pochłania lody, zagryzając je tartinkami i francuskimi ciasteczkami, które oprócz tony cukru, słodkich rodzynków i nasiąkniętego tłuszczem ciasta nie posiadały wartości odżywczych. Ciało w rozmiarze czterdzieści dwa w żadnym kostiumie nie wygląda rewelacyjnie, ale Marcelina zdawała się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Wzmożona czujność i wciąż obecny przed oczyma obraz uśmiechniętego Czarka niemal zmusiły Magdę do podjęcia radykalnych działań wobec przyjaciółki.
– Wiesz, że w tych ciasteczkach jest najgorszy szajs? Liczba wszelkich E i polepszaczy smaku pewnie bliska jest trzem cyfrom. Nie szkoda ci zdrowia? – spytała, siadając na leżaku tuż przy basenie w kształcie łzy, w którym Czarek pluskał się z dziećmi.
Śmiech wypełniał przestrzeń. Wysokie palmy miękko kołysane delikatnymi podmuchami dawały nieco wytchnienia turystom nieprzyzwyczajonym do tak dużej dawki promieniowania słonecznego.
– Pewnie masz rację, ale w końcu jestem na wczasach – oświadczyła przyjaciółka z naiwnością małego dziecka i ugryzła kolejną tartinkę.
– Mówisz, jakbyś w domu radykalnie przestrzegała diety – wypaliła Magda z grubej rury. Dopiero po czasie oceniła swoją wypowiedź jako zbyt nachalną. Cóż, wulkan już wybuchł i teraz należało uchronić niewinną ludzkość przed rozlewającą się lawą. – Musisz pomyśleć o swoim zdrowiu – tłumaczyła Magda nieco łagodniejszym tonem. – Sama wiesz, ile chorób rodzi się z otyłości.
– Nie musisz mnie straszyć – żachnęła się Marcelina. – Mam wakacje.
– A skutki tych wakacji będziesz nosić ze sobą przez kolejne lata. – Podniosła na przyjaciółkę błagalny wzrok. – Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że jesteśmy tym, co zjemy. – Doskonale wiedziała, że skoro wywołała ten temat, to nie może schować głowy w piasek. Druga okazja może się szybko nie powtórzyć. – Dzieci widzą i te wzorce pozostaną w ich świadomości do końca życia – ciągnęła niezrażona posępną miną przyjaciółki. – Chcesz tego? Jak im wyjaśnisz, że jedzenie chipsów jest niezdrowe?
– To już niczego mi nie wolno… – uskarżała się Marcelina niczym dziecko, któremu odebrano ulubioną zabawkę.
– Kochana, przecież ja nie twierdzę, że niczego. – Magda zmieniła ton. Wiedziała, że wreszcie trafiła w punkt i choć nie czuła się dobrze w roli sekutnicy, to wierzyła, że robi to dla dobra przyjaciółki.
Tymczasem głos Marceliny stał się drżący. Zabrakło w nim pewności, z jaką przed chwilą mówiła. Magda doskonale odczytała sygnał i zdecydowała się na ostateczny, szybki, a jednocześnie precyzyjny cios.
– Chyba nie chcesz, żeby Czarek zaczął się rozglądać za zgrabnymi tyłeczkami, bo jego żona pochłonięta jedzeniem nie dostrzeże go pośród zastawionego stołu?
Mina odmalowana na twarzy Marceliny nie wróżyła niczego dobrego. Delikatny grymas z prędkością światła zamienił się w coś, co przypominało burzę z piorunami.
– Jak chce, to niech się rozgląda. Ja go nie trzymam! – grzmiała, szybko mrugając powiekami, by powstrzymać napływające do oczu łzy.
– Nie to miałam na myśli. – Magda zaczęła się wycofywać z obranej ścieżki. Znała Marcelinę, więc wiedziała, co teraz nastąpi. Nie zauważyła w porę, że weszła na grząski grunt. Było za późno. Lawina ruszyła.
– Myślisz, że mój rozmiar ma znaczenie i że Czarek mnie zostawi? Twierdzisz, że nie mam innych zalet?
– Niczego takiego nie powiedziałam – usiłowała tłumaczyć, ale niszczycielska siła huraganu kreśliła coraz szersze kręgi.
– Nie każdemu facetowi zależy na jednym. Może ty spotykasz tylko tych niewłaściwych, dlatego wszystkich stawiasz na równi – utyskiwała przyjaciółka, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Magda patrzyła na jej twarz, która teraz dla odmiany stała się niemal przezroczysta. Płynące łzy obtarła wierzchem dłoni, nie tracąc czasu na wyjmowanie chusteczki. Nie musiała się przejmować tym, że makijaż może jej spłynąć, bo na wyjeździe nie zaprzątała sobie nim głowy. Zresztą nawet w domu rzadko się malowała. Magda nie mogła tego pojąć.
– Pewnie masz rację – zdezerterowała, widząc, w jakim stanie jest przyjaciółka. – A jak już trafiłam na kogoś porządnego, to… – nie zdołała dokończyć, czując, że jej głos zaczyna się łamać.
– Jestem pewna uczuć Czarka, w innym razie chyba bym oszalała – chlipała Marcelina, nie bacząc na to, że dookoła słychać śmiech szalejących dzieci. Zapadła się na leżaku. Na oczy naciągnęła kapelusz z dużym, fantazyjnie wywiniętym rondem, na który namówiła ją przyjaciółka, i zamilkła. Wpatrywała się w odległy punkt.
Magda odruchowo podążyła za jej wzrokiem, ale niczego nie dostrzegła. Widok znękanej przyjaciółki ranił ją. Od lat były dla siebie wsparciem, antidotum na całe zło, nie szczędziły czasu i energii, by tej drugiej pomóc wstać, gdy się potknie.
– Po prostu nie