jesteście punktualni.
– Czasami nam się udaje. Gotowi do dostarczenia paliwa?
– Od tego właśnie jesteśmy – odparł kapitan tankowca. – Choć zazwyczaj nie musimy lecieć tak daleko, by to zrobić.
Eric wprowadził koordynaty.
– Znajdziemy się na waszym kursie za… osiemnaście minut.
– Czekamy. Bez odbioru.
Gdy na ekranie znów pojawił się widok przestrzeni kosmicznej, Eric zapisał parę rzeczy na pulpicie, a potem wyłączył interfejs.
– Krok po kroku, panie Daniels.
– Tak jest, sir.
Weston rozparł się wygodnie na fotelu, wsłuchując się w żywy okręt, pomrukujący uspokajająco wokół niego. Bez względu na to, co znajdą tym razem, dobrze było znów wrócić do miejsca, dla którego została stworzona „Odyseja”. Czarna pustka kosmosu wydała mu się dziwnie kojąca, zwłaszcza gdy ją porównał z użeraniem się z urzędnikami Konfederacji.
***
Rachel Corrin również była w wyśmienitym nastroju.
Uwielbiała przebywać na okręcie w trakcie podróży, choć trochę czasu zajęło jej przystosowanie się do znaczących różnic pomiędzy „Odyseją” a jednostkami, na których wcześniej służyła. Niemal niewyczuwalny ładunek generatorów przebiegający po jej skórze oraz cichy pomruk reaktorów spod pokładu sprawiały jej teraz przyjemność.
Miała wrażenie, że jest w domu.
Gdy niemal dziewięć miesięcy temu po raz pierwszy weszła na pokład „Odysei”, okręt nie był jeszcze tak dobrze zorganizowany. Załogę stanowiła zbieranina wspaniałych osób, nieposiadających jednak żadnego poczucia przynależności do grupy, którą tworzyły prawdziwie doskonałe zespoły.
Rozbuchane ego i powodujące konflikty nawyki skutecznie utrudniały integrację, ale poszczęściło im się z kapitanem Westonem. Kiedy przyszło co do czego, połączyli siły i wspólnie pożeglowali ku właśnie tworzącej się historii.
Uznała, że to coś, z czego można być dumnym. Wielu kapitanów zrezygnowałoby już po pierwszym kontakcie z Drasinami, tłumacząc się bezpieczeństwem jednostki i Ziemi.
Z pewnością nie dotrwaliby do końca z szansami na powodzenie jak sześć do jednego, nie poświęciliby się dla ludzi, których nie znali i wobec których nie mieli żadnych zobowiązań.
I pewnie mieliby rację.
Choć, z drugiej strony, to nie byłoby właściwe posunięcie.
Kapitan Weston podjął moralną decyzję zlekceważenia czegoś, co było jego prawnym obowiązkiem. Istniało niewielu ludzi, którzy tak twardo obstawali przy swoim, a jeszcze mniej takich, którzy wyszliby z tego z nienaruszoną reputacją.
Starsza bosman Corrin była z tego powodu całkiem zadowolona.
Dobry kapitan to jedno, ale kapitan w dodatku mający fart to coś, z czego cieszyła się cała załoga.
***
– Hej, Jackson!
Porucznik Jackson Crowley przerwał pracę i obejrzał się.
– Tak, sierżancie? Co mogę dla pana zrobić?
Sierżant Greene i trójka innych zbliżali się do niego krokiem charakterystycznym dla ludzi, którzy noszą buty magnetyczne.
– Poruczniku – odezwał się drugi mężczyzna, z naszywkami kaprala – mieliśmy nadzieję, że pokaże nam pan swoją nową zabawkę.
Crowley zmierzył grupkę nieufnym spojrzeniem, próbując odgadnąć ich nastawienie. Nie miał nic przeciwko wyjaśnieniu działania zbroi EXO-12, ale nie zamierzał tolerować bzdur, którymi uraczył go wcześniej Greene.
W końcu westchnął i kiwnął głową.
– Jasne. Proszę podejść bliżej.
Jeśli w trakcie tej misji miały odbyć się jakieś działania naziemne, będą musieli pracować jako zespół. I choć wprowadzony przez niego do komputera instruktaż był dostępny dla wszystkich, lepiej było od razu przystąpić do rzeczy. Już wystarczająco źle się stało, że nie mieli możliwości trenować ze zbrojami na pokładzie okrętu.
Zszedł ze swojego stanowiska na dezaktywowanej zbroi i wyciągnął kable z programatora. Musiał fizycznie podłączyć się do skafandra w celu przejrzenia jego rdzenia programowego i dokonać kilku poprawek. Był całkiem zadowolony z modyfikacji, które wprowadził w kody czujników zbroi.
– EXO-12 – zaczął, machając w stronę budzącej respekt maszyny – to w zasadzie ten sam model, co wasze skafandry napędowe, więc proszę nie dać się zwieść jego rozmiarom.
– Cholera, jest niemal dwa razy większy! – powiedział ktoś, zadzierając głowę, by spojrzeć na górną część zbroi. – To chodzący pieprzony czołg!
– Nie, to zbroja – poprawił Crowley. – Nie posiadamy systemów kontrolnych, które umożliwiłyby tworzenie chodzących czołgów… jak na razie.
– Jak na razie?
– Chyba sobie żartujesz.
– Jaka to różnica?
Jackson skupił się na ostatnim pytaniu.
– Różnica polega na tym, że w czołgu się siedzi i kieruje. EXO-12 zakłada się jak ubranie. Dzięki temu operator może wykorzystać własny zmysł równowagi, by wspomóc wewnętrzne żyroskopy. Wszystkie ruchy są przez to bardziej intuicyjne.
– O jakiego rodzaju taktyce mówimy?
Jacksona ogarnęło zdziwienie. Rozejrzał się dokoła, by znaleźć właściciela owego głosu. Należał do innego porucznika, którego nie rozpoznał.
– Dobre pytanie, panie…?
– Bermont – odparł Sean Bermont, wymawiając swoje nazwisko z francuskim akcentem, opuszczając na końcu „t”.
– Cóż, poruczniku Bermont – kontynuował Crowley – EXO-12 posiada supernowoczesny interfejs, bazujący na systemie piątej generacji. Dostaliście je już?
Cała trójka pokręciła przecząco głowami.
– W dalszym ciągu używamy systemów optycznych i interfejsu czwartej generacji – powiedział Bermont.
– W porządku, różnice między nimi nie są aż takie trudne do opanowania. W odróżnieniu od tych czwartej generacji dane z najnowszych systemów optycznych są przetwarzane przez komputer pokładowy, dzięki czemu przez cały czas otrzymuje się pełny, trzystusześćdziesięciostopniowy obraz.
– Nasze skafandry to potrafią – sprzeciwił się Greene.
– Ale nie przez cały czas, sierżancie – uśmiechnął się Jackson. – Użytkownik może zobaczyć pełny obraz, zamiast kazać komputerowi określić priorytety celów, które są poza granicami bezpośredniej widoczności.
Greene pokręcił głową.
– Kontrolowanie tego wszystkiego musi przyprawiać o ból głowy.
– Kiedy się przywyknie, nie jest tak źle, sierżancie. – Jackson wzruszył ramionami. – Kąt dziewięćdziesięciu stopni jest pokazany w czasie rzeczywistym, podczas gdy reszta obrazu dociera jako skompresowane widzenie obwodowe. Z początku można odnieść wrażenie, że spogląda się przez tunel, ale to naprawdę kwestia przyzwyczajenia.
– Świetnie. Permanentne widzenie tunelowe. – Greene parsknął drwiącym śmiechem. – I to ma być niby dobre?