Katarzyna Michalak

Marzycielka


Скачать книгу

pytały ją, czy chce się widzieć z Piotrem Kochanowskim, który mniej więcej co tydzień próbował się z nią zobaczyć. Po co? Żeby nakablować na nią ordynatorowi, zdrajca cholerny? Nie życzyła sobie jego wizyt.

      Raz odwiedziła ją matka, którą wpuszczono, nie pytając Ewy o zdanie. Pani prokurator, obrażona na córkę, że przez nią musi znosić to miejsce, psychiatryk!, poinformowała ją, że „łazienkę po twoich fanaberiach sprzątnęłam” i Ewa po wyjściu ze szpitala może, co za łaskawość doprawdy, przez jakiś czas w kawalerce mieszkać.

      Następnym razem przyszedł ojciec. Jakiś taki zgaszony i przykurczony… Wyznał córce, że próbuje wrócić do matki, na Powiśle. Zdrowie zaczęło szwankować i czas szukać mety na starość. Gdyby Ewa, oczywiście jak sama wydobrzeje, wróciła do mieszkania obok, trochę pomogłaby i jemu, i matce. Och… Ewa tylko o tym marzyła! Skakać przy podłej, wrednej Marzence i ojcu, który sobie o córce przypomina tylko wtedy, gdy ma w tym interes.

      Była naprawdę szczęśliwa, gdy sobie poszedł, a ona, zamiast prać jego brudne gacie, mogła zostać tutaj, w tym dziwnym miejscu bez klamek i z kratami w oknach, które niby więzieniem nie było, a jednak czułaś się jak więzień własnej, chorej duszy…

      ROZDZIAŁ IV

      GOŚĆ

      Mijał miesiąc od dnia, w którym Ewę tutaj przywieziono, dzięki nieocenionemu byłemu przyjacielowi, gdy do sali weszła pielęgniarka i rzekła:

      – Pani Ewo, ma pani gościa. Wpuścić go?

      Ewa, która akurat wypełzła spłakana spod kołdry po półgodzinnej, codziennej porcji łez, pokręciła głową. Ostatnie, o czym marzyła, to wizyta… kogo? Nawet nie miała siły zapytać.

      – To pani przyjaciel z dzieciństwa, tak przynajmniej twierdzi. Wiktor Helert. Niezły przystojniak. – Pielęgniarka, jedna z tych milszych i bardziej ludzkich, puściła do Ewy oczko, a ona… ona aż wstrzymała oddech.

      Wiktor! Jest tutaj! Pewnie czeka tuż za ścianą, na korytarzu! I czemu, durne serce, zaczynasz walić z podekscytowania i radości?! Pamiętasz, co ci zrobił? Jak cię pokaleczył? A ty cieszysz się, głupie, na sam dźwięk jego imienia…

      Pielęgniarka, biorąc milczenie Ewy za zgodę, wyszła na korytarz i już po chwili do pokoju wchodził on, ten, którego Ewa nie potrafiła wyrzucić ani z pamięci, ani z durnego, stęsknionego serca.

      Pochylił się i pocałował ją w usta. Leciutko. Uśmiechnął się, pogładził jej policzek. Potem przysiadł na łóżku, ujął dłoń Ewy w swoją i trwał w milczeniu, chłonąc obraz ukochanej kobiety, tak jak ona jego. Też bez słowa, bo zaciśnięte gardło nie chciało przepuścić ani jednego, wpatrywała się w jego twarz, pociemniałą ze zmęczenia i smutku. Oczy, zazwyczaj błyszczące wolą życia i walki, miał przygaszone. Rysy twarzy ostre, szczęki zaciśnięte. Próbował grać spokojnego, może nawet szczęśliwego, że ją widzi, ale Ewa znała tego mężczyznę zbyt dobrze, by dać się zwieść.

      Leżała, oddychając płytko i bezgłośnie, by nie spłoszyć tej magicznej chwili, w której ma Wiktora tak blisko i tylko dla siebie.

      – Jak się czujesz? – wyszeptał, przerywając milczenie.

      Odgarnął kosmyk włosów z jej czoła, a ona poczuła łzy pod powiekami. Oddałaby pół życia za taką czułość, jeśli mogłaby ją zatrzymać. Nie miała jednak złudzeń. Wiktor za chwilę odejdzie. Kiedy wróci? Jeśli w ogóle… Tego nie wie on sam zapewne.

      – Jak cię tutaj traktują? – odezwał się ponownie, bo nie odpowiedziała. – Pielęgniarki wydają się sympatyczne. Lekarz również.

      – Rozmawiałeś z lekarzem? – zdziwiła się mimowolnie.

      Jej rodzice też najpierw widzieli się z ordynatorem, dopiero potem przyszli do niej. Po co? Dlaczego? Nie miała pojęcia i w ich przypadku nie interesowało to jej. Jednak Wiktor, to co innego.

      – Jesteś ponoć bardzo skryta. Niewiele o sobie opowiadasz. Lekarz potrzebuje jak najszerszego wywiadu środowiskowego, tak się wyraził.

      – Powiedziałam wszystko, co chciał wiedzieć. – Wzruszyła ramionami. – Od nocy poślubnej do nocy, w którą próbowałam się zabić. Niczego więcej mu nie wyczaruję.

      – Mówiłaś, że rodzice wychowywali cię „bezstresowo”?

      – A jakie to ma znaczenie? Z tego powodu samobójstwa nie popełniałam. Pieprzę i ich, i to wychowanie.

      – Myślisz, że klęczenie pod ścianą z rękami w górze nie miało żadnego wpływu na to, co teraz przeżywasz? Wyleczyłaś się z tamtego cierpienia? Serio? – mówił cicho i z troską, jakby pytał siebie, a nie ją. – Bo ja nie potrafię zapomnieć. Wybaczyć również nie. Nienawiść, którą czuję do ojca i matki, jest tak samo żywa, jak w czasach, gdy on mnie katował, i w dniu, gdy ona zafundowała mi swoimi zeznaniami poprawczak, a potem więzienie. Gdyby nie to, Nisia, to znaczy Ewa, bylibyśmy razem. Razem! Ja nie siedziałbym za kratami i ty… – rozejrzał się po pokoju – … również nie.

      – To nie była wina twoich czy moich rodziców. Oboje mamy wolną wolę. Ty mogłeś się powstrzymać od skatowania ojca, ja nie musiałam ciąć się po rękach. To nasze wybory, Wiktor, doprowadziły nas do miejsca, w którym jesteśmy.

      Pokręcił nieprzekonany głową. Tak, lata temu go poniosło. Tak, wpadł w furię, widząc ciskaną o ścianę matkę i wreszcie odpłacił skurwielowi tym samym. Ale najwyższą cenę zapłaciła za to najniewinniejsza z nich wszystkich. Ewa-Weronika. Jeśli potrafiła wybaczyć… dobrze. On nie umiał. Nie potrafił pogodzić się z tym, że za chwilę zostawi ją w szpitalu, odejdzie, zniknie i długo nie pojawi się w jej życiu. Może nawet nigdy? Żył na krawędzi. Liczył się ze śmiercią każdego dnia. Ewa nie może jednak o tym wiedzieć…

      Ona jednak wyczytała to w jego oczach, pociemniałych z frustracji i smutku, bo ujęła bez słowa rękę mężczyzny i przytuliła do policzka.

      – Nic nie mów – wyszeptała. – Wiem, że mnie zostawisz.

      – Tak strasznie tego nie chcę… – Głos mu się załamał. – Trzyma mnie przy życiu, w bagnie, w którym jestem, tylko nadzieja, że kiedyś będziemy razem.

      – A będziemy? – zapytała cichutko. Ona powoli traciła tę nadzieję.

      Chociaż Wiktor miał rację: dla niej ta gwiazdka z nieba, marzenie, że kiedyś on wróci i zostanie, i zamieszkają razem w małym domku, i urodzi im się maleńka dziewczynka, a może chłopczyk, również były odległym, chwiejnym promykiem w mroku, który trwał, trwał i nie chciał się skończyć.

      Ujął jej dłoń i ucałował.

      – Jeżeli na mnie poczekasz…

      – Jak długo, Wiktor? Ile razy jeszcze będziesz pojawiał się znikąd, nieoczekiwany, a potem odchodził, zostawiając mnie bez nadziei, że wrócisz?

      Pokręcił głową. Nie znał odpowiedzi na to pytanie.

      – Dlaczego nie możesz zabrać mnie ze sobą? – mówiła dalej. – Umiem i lubię pracować, nie byłabym dla ciebie ciężarem.

      – Nie o to chodzi! – wykrzyknął ze złością. Nie na nią, na siebie, że mimo to musi ją odrzucić. – Nie możesz wejść do świata, w którym teraz żyję!

      – Mogę! Zniosę wszystko, byle tylko…

      – Nie wiesz, o czym mówisz – uciął zduszonym tonem, po czym nachylił się do niej tak, by nikt ich nie słyszał, i zaczął szybko, żeby nie mogła mu przerwać: – Kiedyś powiedziałaś, że nie nadajesz się na dziewczynę bandziora i miałaś rację. Na kobietę gangstera tym bardziej nie, a tym właśnie się stałem. W więzieniu