zależy, jak się definiuje przemoc. Wydaje mi się, że jej nie uderzył, ale kilka razy doszło do przepychanek. Szarpał ją i tak dalej.
– A jak udało im się porozumieć w sprawie opieki nad Sofie?
– Początkowo bardzo się o to kłócili. Marit od razu wprowadziła się do mnie. Ola podejrzewał, co nas łączy, chociaż nigdy nie powiedział o tym wprost. Był przeciwny temu, żeby Sofie u nas mieszkała, i utrudniał to, jak mógł. Choćby w ten sposób, że zabierał ją znacznie wcześniej, niż się umówili, i tak dalej.
– Ale w końcu się ułożyło? – wtrącił Martin.
– Tak, na szczęście Marit uparła się przy swoim i w końcu Ola uświadomił sobie, że próżny trud. Zagroziła, że zgłosi to do odpowiednich władz, i tak dalej. Wtedy dał za wygraną. Ale oczywiście nigdy mu się nie podobało, że Sofie tu mieszka.
– Marit nie powiedziała mu o waszym związku?
– Nie. – Kerstin energicznie potrząsnęła głową. – Uparła się, że nikomu nic do tego, i nawet córce nie powiedziała. – Kerstin uśmiechnęła się i znów potrząsnęła głową, ale już nie tak energicznie. – Tylko że Sofie jest bystrzejsza, niż Marit mogła przypuszczać. Dziś mi powiedziała, że ani na chwilę nie dała się nabrać i dobrze wiedziała, jak się sprawy mają. Dobry Boże, ciągle przenosiłyśmy rzeczy tam i z powrotem, chowałyśmy się w kuchni, żeby się całować jak nastolatki! – Zaśmiała się. Patrik ze zdziwieniem zauważył, jak jej rysy łagodnieją od śmiechu. Potem spoważniała.– Ale nie mogę uwierzyć, żeby Ola miał coś wspólnego ze śmiercią Marit. Minął już jakiś czas od tych kłótni i… sama nie wiem. Wydaje mi się to nieprawdopodobne.
– Nie domyśla się pani, kto mógłby być autorem listów i głuchych telefonów? Marit nie wspominała, żeby miała w sklepie klienta, który dziwnie się zachowywał, albo coś w tym rodzaju?
Kerstin zastanawiała się dłuższą chwilę i powoli kręciła głową.
– Nic mi nie przychodzi do głowy. Może będziecie mieli więcej szczęścia. – Kiwnęła głową w stronę stosu listów.
– Miejmy nadzieję. – Patrik ostrożnie zsunął listy z powrotem do torby. Obaj wstali. – Czyli możemy je zabrać?
– Pewnie, nie chcę tego więcej widzieć. – Kerstin odprowadziła ich do drzwi i wyciągnęła rękę na pożegnanie. – Zawiadomicie mnie, gdy będziecie wiedzieć coś pewnego… – nie dokończyła zdania.
Patrik skinął głową.
– Obiecuję, że się odezwę, gdy się czegoś dowiemy. Dziękuję, że w tych ciężkich chwilach zechciała pani poświęcić nam czas.
Skinęła głową i zamknęła drzwi. Patrik spojrzał na torbę.
– Co ty na to, żeby jeszcze dziś przesłać tę paczkę do Państwowego Laboratorium Kryminalistycznego? – spytał.
– Znakomity pomysł – odparł Martin. Już ruszył w stronę komisariatu. Wreszcie jakiś punkt zaczepienia.
– Oczywiście wiążemy z tym projektem duże nadzieje. Transmisja rusza w poniedziałek, tak?
– Na murbeton. – Fredrik uśmiechnął się do Erlinga szeroko.
Siedzieli w biurze zarządu gminy. W niewielkim pokoju wokół okrągłego stolika ustawiono kilka foteli. Jedną z pierwszych decyzji Erlinga po objęciu stanowiska była wymiana starego wyposażenia biura na prawdziwe meble. Meble z klasą. Nie miał problemów z zaksięgowaniem tych zakupów. Przecież zawsze wolno kupić wyposażenie do biura.
Skórzany fotel lekko zatrzeszczał. Fredrik zmienił pozycję i mówił dalej:
– Bardzo jesteśmy zadowoleni z dotychczasowych nagrań. Wprawdzie nie ma tam wiele akcji, ale to dobry materiał do prezentacji uczestników i stworzenia klimatu. Teraz musimy pokierować wszystkim tak, żeby zawiązała się intryga, która nam przyniesie atrakcyjne nagłówki w prasie. Jutro wieczorem macie tu imprezę. To dobry moment na start. Znając uczestników naszego show, sądzę, że przyczynią się do dobrego nastroju.
– Chcielibyśmy, rzecz jasna, żeby Tanum było obecne w mediach w co najmniej takim samym zakresie jak Åmål i Töreboda. – Erling pykał cygaro i spoglądał na producenta przez obłoczek dymu. – Może pan jednak zapali? – Wskazał głową na stojący na stole pojemnik. Mówił o nim humidor, z akcentem na „o”. To bardzo ważne. Tylko amator przechowuje cygara w zwykłym pudełku. Prawdziwy koneser ma do tego humidor.
Fredrik Rehn potrząsnął głową.
– Dziękuję, zostanę przy swoich szlugach. – Sięgnął do kieszeni po paczkę marlboro i zapalił. Przy stoliku zrobiło się gęsto od dymu.
– Muszę jeszcze raz podkreślić, jakie to ważne, żebyśmy w najbliższych tygodniach rzeczywiście trafili na łamy gazet. – Erling zaciągnął się. – Kiedy nadawano program z Åmål, miasto było wymieniane na pierwszych stronach gazet przynajmniej raz w tygodniu, w przypadku Töreboda było niewiele gorzej. Oczekuję, że z nami będzie przynajmniej tak dobrze – mówiąc to, wskazywał cygarem jak palcem.
Producent się nie przestraszył. Potrafił sobie radzić z pewnymi siebie szefami telewizji, nie zlęknie się więc byłej szychy, dziś gminnego dygnitarza.
– Będą tytuły, na pewno. W razie gdyby coś się zacięło, dołożymy do pieca. Proszę mi wierzyć, wiem dobrze, gdzie i jak nacisnąć. Ci ludzie naprawdę nie są zbyt skomplikowani. – Zaśmiał się, a Erling przyłączył się do niego. Fredrik mówił dalej: – To bardzo proste równanie. Bierzemy kilkoro młodych ludzi z parciem na szkło, dajemy im dużo gorzały i pracujące na okrągło kamery. Uczestnicy stale nie dosypiają, kiepsko jedzą, cały czas wywieramy na nich presję, my i telewidzowie. Muszą się wykazywać. Wiedzą, że jeśli im nie wyjdzie, to nici z barowych występów, z omijania kolejek do nocnych klubów, wyrywania panienek i szmalu za rozkładówki w kolorowych pismach. Niech mi pan wierzy, im zależy na tytułach i wysokiej oglądalności, a my dysponujemy odpowiednimi narzędziami, żeby ukierunkować ich energię.
– Pewnie pan wie, co robi. – Erling nachylił się i strząsnął do popielniczki popiół z cygara. – Chociaż, muszę przyznać, nie rozumiem, co pociąga ludzi w takich programach. Nigdy bym ich nie oglądał, gdyby nie ten szczególny przypadek. Kiedyś to były naprawdę dobre, ambitne programy. Oto twoje życie, Kalambury, Gość Haggego… Dziś już nie ma takich prowadzących jak Lasse Holmqvist czy Hagge Geigert.
Fredrik Rehn nie mógł już tego słuchać. Bez przerwy trują mu jakieś stare pryki, że kiedyś programy telewizyjne były lepsze. Ale gdyby dać im do obejrzenia stary odcinek z takim Haggem, czy jak mu tam, zasnęliby w dziesięć sekund. Nudy na pudy. Uśmiechnął się jednak do Erlinga, jakby całkowicie się z nim zgadzał. Z tym facetem trzeba pozostawać w dobrych stosunkach.
– Z oczywistych względów nie chcemy, żeby komuś stała się krzywda – mówił dalej Erling. Czoło przecięła mu zmarszczka świadcząca o zatroskaniu. W dawnych czasach, gdy był ważnym dyrektorem, ta zmarszczka bardzo mu się przydawała. Tak się wyćwiczył, że wyglądała niemal naturalnie.
– Ależ oczywiście – odparł producent, starając się wyglądać na równie zatroskanego. – Pilnie obserwujemy uczestników i ich samopoczucie, zadbaliśmy również, żeby podczas pobytu tutaj mieli wsparcie psychologa.
– A do kogo się zwróciliście? – spytał Erling, odkładając cygaro. Niewiele już z niego zostało.
– Udało nam się nawiązać kontakt z psychologiem,