na talerzach. Nie mógł się zdecydować. W jednej ręce trzymał końcówkę węża, w drugiej talerz.
– Fuj, co za obrzydlistwo – powiedział, nie odrywając oczu od brei, sosu z kawałkami ziemniaków i mięsa. – Tina, kiedy się zmieniamy? – Spojrzał ze złością na przechodzącą obok dziewczynę niosącą z kuchni dwa talerze z apetycznie wyglądającymi daniami.
– Gdyby to ode mnie zależało, nigdy – odburknęła, otwierając biodrem wahadłowe drzwi.
– Kurde, jak ja tego nienawidzę – wrzasnął Calle i wrzucił talerz do zlewu. Drgnął, gdy usłyszał głos za plecami.
– Uważaj, bo potrącę z pensji, jak rozbijesz. – Günther, szef kuchni w Tanumshede Gestgifveri, spojrzał na niego ostro.
– Jeżeli myślisz, że jestem tu dla tej pensji, to się grubo mylisz – burknął Calle. – Nie myśl sobie. W Sztokholmie w jeden wieczór wydaję więcej, niż ty zarabiasz przez miesiąc! – Ostentacyjnie wrzucił do zlewu następny talerz. Rozbił go. Spojrzał wyzywająco na Günthera, który już otwierał usta, żeby mu udzielić reprymendy. Zerknął jednak na pracujące kamery, po czym mrucząc pod nosem, poszedł zamieszać potrawy w podgrzewaczach.
Calle uśmiechnął się złośliwie. Wszędzie jest tak samo, w Tanumshede i na Stureplanie. Wszystko jedno. Pieniądz to potęga. Idzie się tam, gdzie jest szmal. Wiedział od małego, że taki jest porządek rzeczy, i nawet mu się to spodobało. Dlaczego nie? Dla niego to lepiej. Zresztą nie jego wina, że urodził się w świecie, którym rządzi pieniądz. Tylko raz, na wyspie, przekonał się, że ta zasada nie obowiązuje. Spochmurniał, gdy sobie o tym przypomniał.
Wiązał z Robinsonem wielkie nadzieje. Przyzwyczaił się, że zawsze wygrywa, i był pewien, że bez problemu wykołuje tę zgraję tępych wieśniaków. Wiadomo, kto się zgłasza do takich programów: bezrobotni, magazynierzy i fryzjerki. Dla kogoś takiego jak on wygrać to pestka. Rzeczywistość okazała się szokująca. Nie mógł sięgać do portfela ani czarować otoczenia, chodziło o coś zupełnie innego. Przestał się liczyć, gdy skończyło się jedzenie, zapanował brud i pchły. To wspomnienie nadal go piekło. Odpadł z programu jako piąty. Nagle musiał przyjąć do wiadomości, że ludzie go nie lubią. W Sztokholmie też nie był szczególnie lubiany, ale ludzie okazywali mu szacunek i podlizywali się, żeby być tam, gdzie lał się szampan i zlatywały się dziewczyny. Na wyspie ten świat nagle stał się bardzo odległy. Zwyciężył jakiś dupek ze Smalandii, durny stolarz, którym wszyscy się zachwycali, że taki normalny, szczery i naturalny. Co za idioci. Wolał o tym nie pamiętać.
Teraz będzie całkiem inaczej. Tu jest w swoim żywiole. Może nie przy tym zlewie, ale ma szansę się pokazać. Gadka z Östermalmu, gładko zaczesane włosy i drogie, markowe ciuchy coś tu znaczą. Nie musi biegać półnagi jak dzikus i kłaniać się przed szemranym typkiem. Tu jest górą. Niechętnie sięgnął po brudny talerz i zaczął go płukać. Musi pogadać z kierownikiem produkcji, żeby kazali Tinie się z nim zamienić. To zajęcie nie licuje z jego wizerunkiem.
Jakby w odpowiedzi na te myśli Tina wróciła. Weszła przez wahadłowe drzwi. Oparła się o ścianę, zdjęła pantofle i zapaliła papierosa.
– Zapalisz? – podała mu paczkę.
– Kurde, no pewnie – odparł i również oparł się o ścianę.
– Tu nie wolno palić, tak? – Tina wypuściła kółko z dymu.
– Nie wolno – potwierdził Calle. Jego kółko zaczęło gonić jej.
– Jak myślisz, co będzie wieczorem? – Spojrzała na niego.
– Masz na myśli dyskotekę czy jak ją zwał?
– Tak. – Zaśmiała się. – Od czasów gimnazjum nie byłam na dyskotece. – Poruszyła palcami u nóg. Bolały ją od wielogodzinnego chodzenia na bardzo wysokich obcasach.
– Będzie dobrze. My tu rządzimy, ludzie przyjdą dla nas. Będzie dobrze, przecież nie ma innej możliwości.
– Spytam Fredrika, czy może załatwić, żebym zaśpiewała.
Calle zaśmiał się.
– Coś ty, mówisz serio?
Tina rzuciła mu urażone spojrzenie.
– A myślisz, że dlaczego tu jestem? Bo jest tak fajnie? Muszę pomyśleć o przyszłości. Od miesięcy biorę lekcje śpiewu. Po Barze zainteresowało się mną kilka wytwórni płytowych.
– I masz kontrakt, tak? – z ironią spytał Calle i zaciągnął się.
– Nie… Jakoś nie wyszło. Moment był nieodpowiedni, tak mówi mój menedżer. Poza tym trzeba znaleźć jakąś naprawdę mocną piosenkę, która pomoże mi się określić. Obiecał załatwić, że sesję zdjęciową zrobi mi Bingo Rimér.
– Tobie? – Calle zaśmiał się złośliwie. – Prędzej już Barbie… Raczej nie posiadasz… – obrzucił spojrzeniem jej postać – takich walorów.
– O co ci chodzi? Mam tak samo ładne ciało jak ta lala. Tylko trochę mniejsze cycki. – Tina rzuciła niedopałek na podłogę i ze złością rozdeptała obcasem. – A poza tym odkładam na nowe piersi – dodała, patrząc na Callego wyzywająco. – Jeszcze dziesięć tysięcy i zafunduję sobie rozmiar D.
– Powodzenia – odparł Calle i również rozdeptał niedopałek.
Nagle wszedł Günther. Twarz mu poczerwieniała od gorących oparów unoszących się z garnków. Na ich widok poczerwieniał jeszcze bardziej.
– Co wy, p a l i c i e tutaj? Tu nie wolno, jest zakaz, absolutny zakaz! – krzyczał, wymachując rękami. Tina i Calle patrzyli na siebie i zarykiwali się ze śmiechu. Chodząca karykatura z tego faceta. Niechętnie wrócili do swoich zajęć. Kamery wszystko zarejestrowały.
Najlepiej było wtedy, kiedy siedzieli blisko siebie, jak najbliżej. Gdy wyjmowała książkę. Szelest delikatnie przewracanych kartek, zapach jej perfum, dotknięcie jej miękkiej bluzki na policzku. Upiory trzymały się z dala, świat, który przerażał, a jednocześnie pociągał, przestawał być ważny. Jej głos falował, to wznosił się, to miękko opadał. Czasem, gdy byli zmęczeni, jedno z nich albo oboje zasypiali z głową na jej kolanach. Ostatnie, co mu zostawało w pamięci przed zaśnięciem, to jej opowieść, głos, szelest papieru i palce głaszczące włosy.
Tę opowieść znali już na pamięć. Słyszeli ją wiele razy, a mimo to zawsze wydawała im się nowa. Czasem obserwował siostrę, jak słucha z półotwartymi ustami, ze wzrokiem utkwionym w książce, z rozpuszczonymi włosami opadającymi na nocną koszulę. Co wieczór szczotkował jej włosy, należało to do jego obowiązków.
Kiedy im czytała, nie chcieli już wyjść. Otwierał się przed nimi kolorowy świat przygód, smoków, królewiczów i księżniczek. Nie było już zamkniętych drzwi.
Jak przez mgłę pamiętał, że na początku się bał. Potem przestał. Tak ładnie pachniała, miękko przytulała, jej głos wznosił się i opadał miarowo. Nie bał się, wiedział, że nie pozwoli mu zrobić krzywdy, skoro taka z niego ofiara losu.
W oczekiwaniu na powrót Kaspersena z pracy Patrik i Martin zajęli się innymi sprawami. Zastanawiali się, czy nie pojechać do niego do pracy, ale postanowili poczekać do piątej, gdy już będzie w domu. Nie było powodu narażać go na wypytywanie kolegów. Przynajmniej na razie. Kerstin nie wierzyła, aby miał coś wspólnego z anonimami i głuchymi telefonami. Patrik nie był taki pewien. Musiałby najpierw mieć dowód, że tak nie było. Listy przesłał do Państwowego Laboratorium Kryminalistycznego, złożył