Tanya Valko

Arabska żona


Скачать книгу

jednego! – wykrzykuje po chwili. – Taki piękny kwiatuszek mi zerwał, wyhodowany, wychuchany, wypieszczony… – Kładzie brodę na mojej głowie i zamyśla się. – Nie przejmuj się kochanie, wszystko będzie dobrze – mówi po chwili bardzo poważnie. – Nie takie rzeczy się przerabiało, bywały gorsze. – Nie wiem, co ma na myśli, lecz dla mnie nie ma nic straszniejszego od obecnej sytuacji.

      – Co zrobimy, mamo? – Patrzę jej w oczy z ufnością.

      – Skrobanka odpada? – zadaje głupie pytanie.

      Kręcę przecząco głową. Jestem temu przeciwna nie tyle ze względów religijnych, ile etyczno-egoistycznych. Czyż można kogokolwiek zabić, nie mówiąc już o części siebie i człowieka, którego się kochało? Jeśli jego już nie ma, to niech przynajmniej zostanie przy mnie jego maleńka cząsteczka.

      – Damy radę, kotku, damy radę. – Wzdycha smutno i delikatnie całuje mnie w policzek.

      W tej chwili dzwoni komórka. Sięgam po nią trzęsącymi się rękami i ze zdenerwowania nie mogę przycisnąć odpowiedniego klawisza. Na kolorowym wyświetlaczu widzę zdjęcie Ahmeda.

      – To on – szepczę w panice do matki.

      – To odbieraj, dziewucho, odbieraj, na litość boską!

      – Tak, słucham – mówię cicho.

      – To ja, chyba wiesz kto – słyszę jego poważny, słaby głos.

      – Mhm – odpowiadam obrażona. Mama pokazuje zabawne gesty, które mają oznaczać, abym go udusiła albo chwytała na męża, i dyskretnie wychodzi z łazienki.

      – Dzwonię, jak prosiłaś – mówi ozięble zachrypniętym głosem. Nie podoba mi się jego ton, ale nie jestem w dobrej sytuacji, aby pokazywać pazurki.

      – Wcześniej nie musiałam prosić – stwierdzam smutno. – Co się zmieniło? To w twoim stylu tak odchodzić bez słowa? Czy myślisz, że ja się nie niepokoiłam, nie modliłam, nie bałam o ciebie? Nawet nie wiedziałam, czy jeszcze żyjesz! – wyrzucam z siebie cały żal.

      – Tak będzie lepiej – oznajmia chłodno. – Dla ciebie oczywiście.

      – Nie rozumiem, dlaczego? Mógłbyś mi wyjaśnić?

      – Nie chcę cię więcej narażać. Gdyby nie ja, nigdy by do tego nie doszło.

      – Daj spokój! – oburzam się. – To banda prymitywów, oszołomów i rasistów. Takich pełno na całym świecie. Znaleźliśmy się tylko w złym miejscu i o złej porze, każdemu może się zdarzyć.

      – Przeżyłaś już coś takiego?

      – Oczywiście że nie! Ale zdarzyło mi się mnóstwo nieprzyjemnych i głupich historii, choć muszę przyznać, że nie tak śmiertelnie niebezpiecznych. Ci ludzie nie są warci, żeby o nich rozmawiać, a co dopiero, żeby się nimi przejmować. Już powinni siedzieć, lecz nie rozumiem, czemu ty…

      – Nie chcę, żebyś przeze mnie miała kłopoty – przerywa mi w pół słowa. – Nie chcę, żebyś zmieniała szkołę i żeby przylgnęła do ciebie opinia arabskiej kurwy.

      – Mnie to zwisa! – podnoszę głos, bo zaczyna mnie denerwować. – Mam to gdzieś, co o mnie mówią, a do zmiany szkoły nie mogą mnie zmusić. Maturę zrobię, bez obaw.

      – Plotki w małym miasteczku mogą poważnie uprzykrzyć życie. Będą cię wytykać palcami, szydzić. Nie chcę, żebyś stała się człowiekiem drugiej kategorii, do jakiej ja się, niestety, według niektórych, zaliczam. Możesz być najuczciwsza pod słońcem, ale ze względu na kolor skóry, miejsce urodzenia czy koligacje od razu zostajesz skreślona.

      – Mam to gdzieś – mówię zdecydowanym tonem. – Przedtem nazywali mnie księżniczką i wyśmiewali, a teraz dali mi nową ksywkę. I co z tego? Nic.

      – Jaką?

      – Narzeczona brudasa. W sumie nie tak tragiczne – śmieję się niepewnie.

      – Rzeczywiście mogło być gorzej. Ale mnie, Dociu, ostatni wypadek przeraził nie na żarty. Wiem, że zawsze można wdepnąć w gówno, ale człowiek myślący unika takich sytuacji. Przede wszystkim boję się o ciebie.

      – To świetnie, bo takiego cię kocham – mówię, oddychając z ulgą, ponieważ dawny Ahmed powrócił i Bogu niech będą dzięki. – Spotkamy się w końcu czy nie? – kuję żelazo, póki gorące. – Przy tobie nic nie jest straszne i niczego się nie boję. Wchodzę w to – znów żartuję, aby nie sprowadzić rozmowy na zbyt poważne tory.

      – A co takiego ciekawego masz mi do powiedzenia? – pyta.

      – Nawet nie licz, że załatwisz sprawę przez telefon – obrażam się. – Nie masz ochoty mnie zobaczyć?

      – Oczywiście że tak, ale jak na razie mam dość twojej mieściny.

      – Trudno ci się dziwić. Ja też nigdzie nie wychodzę po zmroku, a przez moje osiedle nawet o dwunastej w południe przebiegam z duszą na ramieniu.

      – Sama widzisz – słyszę gniew w jego głosie. – Przyjedź do mnie w ten weekend.

      – W porządku, Poznań to piękne miasto – szybko się zgadzam, aby nie zmienił zdania. – Będę w piątek po południu. Jeszcze się zdzwonimy, tylko z łaski swojej odbieraj telefony – dogryzam mu na koniec.

      Wychodzę z łazienki owinięta tylko w ręcznik i z piskiem radości rzucam się mamie na szyję.

      – Mówiłam ci, że wszystko będzie dobrze. – Mocno mnie tuli.

      – Myślisz?

      – Ja to wiem, głuptasku. – Czule gładzi mnie po policzku. – Kto by zostawił taką piękną księżniczkę? Jeszcze mu będziesz grała na nosie!

      – Już nic nie chcę, niech tylko ze mną będzie – wzdycham, kładąc jej głowę na ramieniu.

      – Wiesz, co w lokalnych wiadomościach mówili? – nieoczekiwanie mama zmienia temat. – W naszym małym jeziorku pod miastem znaleźli zmasakrowane zwłoki jakiegoś młodocianego zbira. – Wstrzymuję oddech. – Miał poderżnięte gardło od ucha do ucha. Co też się na tym świecie wyprawia?

      Wyczekująco patrzę na matkę.

      – A może to jeden z tych, co was zaatakowali? Czekaj, podawali jak się nazywał… Przemysław jakiś tam.

      – Ja już chcę o tym zapomnieć, to na pewno porachunki band – mówię, lecz w pamięci odżywa mi imię Przemo.

      – Tak, tak, masz rację, po co to rozgrzebywać. Zostawmy to boskiej sprawiedliwości.

      Czuję dreszcz przebiegający mi po plecach. Może to i sprawiedliwość, ale daleka od boskiej.

      Wesele po polsku

      W piątek zrywam się z dwóch ostatnich lekcji, bo nie mogę się doczekać spotkania. Boję się reakcji Ahmeda na wiadomość o ciąży i jak najszybciej chcę to mieć za sobą.

      – Jesteś w domu? – dzwonię z dworca.

      – A ty już jedziesz? – pyta zaskoczony.

      – Nie, już jestem na miejscu.

      – Ale ja kończę o piątej. Czemu nie zadzwoniłaś, że będziesz tak wcześnie? – tłumaczy się zakłopotany.

      – To nic. Pojadę na uczelnię, znajdę jakąś miłą kafejkę i zaczekam tam na ciebie. Zadzwonię i powiem, gdzie jestem, okej?

      – Świetnie, może uda mi się wcześniej wyrwać. Stęskniłem się – szepcze na koniec namiętnym głosem.

      – Ja też.

      Jakie fajne jest studenckie życie. Kiedy siedzę przy kawie wśród młodych rozgadanych ludzi,