znaczy?
– Preben Pramm stał się niepopularny wśród części członków. I dlatego musiał zrezygnować z członkostwa.
– Musiał zrezygnować?
– Tak, to dość długa historia.
– Chętnie ją usłyszę – odparł Wisting. – Czy mógłby pan przyjść do komendy?
– Owszem. Kiedy panu pasuje?
– Kiedy może pan przyjść?
– Od razu?
– W takim razie jesteśmy umówieni.
Czekając na Jeana-Mikaela Larsena, Wisting przejrzał kalendarz Pramma. Był formatu niewielkiej książeczki oprawionej w czarną syntetyczną skórę, miał logo i złoty napis: „Sparebank 1 Vestfold”. Otworzył go na przypadkowej stronie. To był piętnasty tydzień. Po lewej stronie, pod datą „poniedziałek, 8 kwietnia”, znajdowały się notatki, natomiast prawa – z dniem 9 kwietnia – była pusta.
Na samej górze było napisane: „Rakke”. W dwóch kolejnych linijkach: „Milvus milvus C10 F” i „Milvus migrans A1 F”. Na dole strony ktoś postawił krzyżyk. Wisting przełożył kartkę. Środa, 10 kwietnia: „Skråvika”, linijka niżej: „Botaurus stellaris A1 F”. Komisarz kartkował dalej. W sobotę 13 kwietnia Pramm zanotował: „W domu”, niżej: „Subpersonata C6 F”, a na samym dole znowu postawił krzyżyk. Pod niedzielą 14 kwietnia na środku kartki znajdowały się dwie litery: „MH”.
Zawartość kalendarza nie miała dla Wistinga żadnego sensu. W napięciu przerzucił kartki, aż dotarł do soboty 22 czerwca i niedzieli 23 czerwca, to znaczy do weekendu, w którym dokonano zabójstwa, ale obie strony były puste. Dni poprzedzające noc świętojańską również nie były zapełnione. Pod wtorkiem 18 czerwca Pramm zanotował te same litery „MH” na środku strony. To samo poprzedniego dnia.
Komisarz nie miał czasu zastanawiać się dłużej nad notatkami zmarłego. Przerwały mu trzy lekkie stuknięcia we framugę otwartych drzwi gabinetu. W drzwiach stał Torbjørn Angell z Kripos. Zegar na ścianie potwierdzał, że śledczy zjawił się punktualnie.
Angell odsunął na czoło okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnął się szeroko.
– Miło cię znowu widzieć!
– Nawzajem!
Wisting wyskoczył zza biurka i uścisnął rękę dawnego kolegi ze szkoły. Już miał go objąć, ale zamiast tego położył mu dłoń na ramieniu i kilka razy poklepał go przyjacielsko po plecach.
– Dobrze, że przyjechałeś!
– Jakiś przełom w śledztwie?
– Nie, tego nie mogę niestety powiedzieć. Pytań jest coraz więcej i są trudniejsze niż cztery godziny temu, gdy rozmawialiśmy przez telefon. Kawy?
– Tak, poproszę.
Angell położył torbę na podłodze. Zdjął beżowy blezer i usiadł na krześle dla petentów po przeciwnej stronie biurka uprzątniętego już przed urlopem Wistinga.
– Mamy w ogóle jakiś punkt zaczepienia? – spytał.
– Tak – odparł komisarz i nalał mu kawy. – Co prawda sprawca ma nad nami prawie tydzień przewagi, ale mamy już kilka tropów. Udało nam się ustalić, że zabójstwa dokonano między godziną piętnastą w ubiegłą sobotę a poniedziałkiem rano. Jeden ze świadków widział zaparkowany samochód w nocy z niedzieli na poniedziałek. Poza tym wiemy już, że zamordowany kontaktował się ze światem przestępczym. Podobno często odwiedzała go dużo młodsza kobieta związana ze środowiskiem miejscowych narkomanów.
– Co z rodziną i przyjaciółmi?
Wisting rozumiał pytanie. W przypadku większości zabójstw ofiara i napastnik się znali. W siedmiu tego typu sprawach na dziesięć osoby te były ze sobą spokrewnione.
– Miał tylko syna – odparł i potrząsnął głową. – Od wielu lat nie utrzymują ze sobą kontaktu.
– Jakieś wieści od techników?
Angell otworzył torbę i wyjął z niej laptopa, którego położył na kolanach.
– Nie. Twoi ludzie przyjechali niecałą godzinę temu i ostro wzięli się do pracy.
– Cóż, spróbujmy uporządkować trochę ten bałagan. Dostałem nowy program do analizy danych, który pomoże nam kontrolować wszystkie czynności.
– Może się przydać.
Rozmowę z Angellem przerwało pojawienie się przewodniczącego Klubu Tanga w Larviku. Stojący w drzwiach mężczyzna w najmniejszym stopniu nie odpowiadał wyobrażeniom komisarza. Prawdopodobnie z powodu egzotycznego imienia i miłości do tanga Wisting spodziewał się zobaczyć wysokiego, szczupłego, ciemnowłosego mężczyznę w jedwabnych spodniach. Jean-Mikael Larsen zupełnie tak nie wyglądał. Był niski i niewątpliwie gruby. Mógł mieć najwyżej sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i ważyć ponad sto kilogramów. Jego rozczochrane włosy koloru jasny blond odpowiadały stylem sumiastym wąsom. Był ubrany w niebieskie dżinsy odcięte w połowie uda i biały T-shirt, który odsłaniał fragment napęczniałej gołej skóry tuż nad pasem spodni. Jasny głos ze słuchawki nie pasował do korpulentnego mężczyzny.
– Przepraszam – powiedział, wskazując na swój ubiór. – Pracowałem w ogrodzie.
– Cieszę się, że zjawił się pan tak szybko – odparł Wisting. W tej samej chwili Angell opuścił pokój, nie witając się z gościem.
– Kawy?
– Tak, chętnie.
– A więc Pramm tańczył tango – zagadnął Wisting i nalał kawy gościowi i sobie. – Był dobry?
– Tanga łatwo się nauczyć, ale nie można się go wyuczyć – wyjaśnił Jean-Mikael Larsen. Zabrzmiało to tak, jakby wygłaszał lekcję na pierwszych zajęciach tańca dla początkujących. – Ale Pramm rzeczywiście był dobry, był jednym z najlepszych – ciągnął przewodniczący klubu. – W tangu jest sporo miejsca na improwizację. Trzeba wczuć się w charakter muzyki, tak żeby taniec stał się upojną podróżą dla dwojga. Tango wymaga improwizacji w każdym kroku zgodnie z brzmieniem muzyki i dlatego tak ważna jest komunikacja z partnerem lub partnerką. Tanga nie tańczy się stopami, lecz sercem. I Preben Pramm miał to, co potrzebne, by dobrze tańczyć, chociaż dokuczał mu reumatyzm. Sądzę jednak, że zapisując się do klubu, kierował się zupełnie innymi pobudkami.
Wisting ocknął się ze zdumienia nad tym poetyckim wykładem i przyjrzał z uwagą grubemu mężczyźnie, który przechylił się w jego stronę i zniżył głos. Odniósł wrażenie, że to była jedna z niewielu sytuacji, gdy Jean-Mikael Larsen został potraktowany poważnie, i że bardzo chciał wydać się bardziej interesujący, niż był w rzeczywistości i on sam, i jego informacje.
– Inne pobudki? – powtórzył komisarz.
– Cóż, tańczy pan?
Wisting potrząsnął głową. Nie miał drygu do tańca, ku ogromnej rozpaczy Ingrid. Dwadzieścia lat temu przeżył jakoś pierwszy taniec nowożeńców i od tamtej pory na palcach jednej ręki mógł policzyć, ile razy jego żonie udało się wyciągnąć go na parkiet. Zawsze czuł się jak ostatnia niezdara.
– To znaczy, że nie zna się pan na tangu?
Wisting znowu pokręcił głową i przygotował wewnętrznie na kolejny wykład.
– Tango narodziło się wśród biednych imigrantów, prostytutek i bezrobotnych w Buenos Aires pod koniec dziewiętnastego wieku. W naturalny