Морган Райс

Wyprawa Bohaterów


Скачать книгу

W niskich chatach z białej gliny o dachach krytych strzechą żyło kilkanaście rodzin. Z kominów unosił się dym; większość mieszkańców wstała wcześnie, żeby przygotować poranny posiłek. Senne, beztroskie sioło leżało wystarczająco daleko od Królewskiego Dworu – o dobry dzień jazdy konno – aby zniechęcić przypadkowych przejezdnych do odwiedzin. Była to przecież tylko chłopska osada na krawędzi Kręgu, nic więcej – jedna z wielu podobnych osad, zaledwie trybik w machinie Królestwa Zachodu.

      Thor ruszył biegiem przez środek wioski, wzbijając za sobą tumany pyłu. Psy i kury tylko uciekały mu spod nóg. Przy ognisku przed jednym z domostw jakaś kobiecina doglądała kociołka z gotującą się wodą.

      – Wolniej, smyku! – syknęła, kiedy przebiegając obok, sypnął jej piachem w ogień.

      Ale Thor nie zwolniłby teraz dla nikogo. Skręcił w bok, potem znowu, klucząc dobrze znaną sobie drogą, aż wreszcie dopadł domu – małej chaty nie różniącej się od innych, także o ścianach z białej gliny, także ze spadzistym dachem o słomianym poszyciu. Podobnie jak większość pozostałych, składała się z izby rozdzielonej na dwoje przepierzeniem – po jednej jego stronie spał ojciec, po drugiej starsi bracia Thora. Z tyłu chaty mieścił się niewielki kurnik i to tutaj z czasem zamieszkał chłopiec. Na początku spał w izbie z braćmi, ale w miarę jak dorastali, stawali się coraz bardziej złośliwi i wyniośli, wyraźnie pokazując najmłodszemu, że wśród nich nie ma dla niego miejsca. Bolało go to, ale i cieszyło, bo dzięki temu miał swój własny kąt i nawet wolał zniknąć braciom z oczu. Potwierdzili tylko to, co wiedział już wcześniej – był wygnańcem we własnej rodzinie.

      Thor dobiegł do drzwi, otworzył je i bez wahania wpadł do izby.

      – Ojcze! – krzyknął, próbując złapać oddech. – Srebrni! Srebrni jadą!

      Bracia z ojcem siedzieli zgarbieni przy stole ze śniadaniem, gotowi już do wyjścia w swoich najlepszych ubraniach. Na słowa Thora zerwali się na równe nogi i, potrącając go w drzwiach, wybiegli aż na drogę. Thor dołączył do nich i po chwili razem wpatrywali się w dal.

      – Nikogo nie widzę – oznajmił basowym głosem Drake. Najstarszy z nich i najszerszy w barach, z włosami ściętymi krótko podobnie do reszty braci, obrzucił Thora gniewnym brązowookim spojrzeniem i pogardliwie wydął usta, jak miał w zwyczaju.

      – Ani ja – zawtórował mu o rok młodszy Dross, zawsze trzymający stronę starszego brata.

      – Jadą! – odparł Thor. – Daję słowo!

      Ojciec obrócił się ku niemu i mocno chwycił go za ramiona.

      – A ty niby skąd to wiesz? – zapytał.

      – Widziałem ich.

      – Jakim cudem? Gdzie?

      Thor zawahał się; ojciec go podszedł, bo dobrze wiedział, że jedynym miejscem, z którego dałoby się dostrzec powozy, był najwyższy pagórek w okolicy. Chłopiec zastanawiał się, co powiedzieć.

      – Ja... poszedłem na ten wysoki pagórek...

      – Razem z całym stadem? Dobrze wiesz, że dla owiec to za daleko.

      – Ale dziś jest wyjątkowy dzień. Musiałem ich zobaczyć.

      Ojciec zgromił go wzrokiem.

      – Ruszaj po miecze braci, tylko je wypoleruj! Mają wyglądać jak najlepiej, zanim królewscy tu zjadą. – Uznawszy sprawę za zakończoną, odwrócił się do pozostałych braci, nadal wpatrujących się w dal.

      – Myślisz, że nas wybiorą? – spytał Durs, najmłodszy z całej trójki, ten starszy od Thora o pełne trzy lata.

      – Jeśli nie, wyjdą na głupców – odrzekł ojciec. – W tym roku brakuje im ludzi. Musieli dotąd przyjąć niewielu, inaczej nawet by tu nie zaglądali. Macie tylko stać prosto, głowa do góry, pierś naprzód! Nie patrzcie im prosto w oczy, ale też nie odwracajcie wzroku. Bądźcie silni i pewni siebie, nie okazujcie słabości. Jeśli chcecie należeć do Królewskiego Legionu, zachowujcie się tak, jakbyście już w nim byli.

      – Tak jest, ojcze! – odpowiedzieli natychmiast, wyprężając się jak struny.

      Ojciec odwrócił się i znów zgromił Thora spojrzeniem.

      – Ty jeszcze tutaj? Jazda do domu!

      Thor stał jak wryty, a serce tłukło mu się w piersi. Był w rozterce: nie chciał okazywać ojcu nieposłuszeństwa, musiał z nim jednak pomówić. Uznał, że lepiej będzie przynieść braciom miecze, jak każe ojciec, a dopiero potem z nim porozmawiać. Teraz bunt na nic mu się nie zda. Ruszył więc pędem do chaty, a na wskroś przez nią – na jej tyły, do składzika z bronią. Znalazł tam miecze braci – piękne, kunsztownie wykonane, zwieńczone głowicami z najlepszego srebra; były to podarunki dla synów, na które ich ojciec pracował przez długie lata. Thor chwycił wszystkie trzy miecze naraz i ruszył z powrotem, jak zwykle zaskoczony tym, jakie są ciężkie.

      Podbiegł do braci, rozdał im miecze i zwrócił się ku ojcu.

      – Jak to? Niewypolerowane? – zdziwił się Drake.

      Ojciec spojrzał na Thora z potępieniem i już miał się odezwać, kiedy ten wybuchnął:

      – Ojcze, proszę cię. Muszę z tobą pomówić!

      – Kazałem ci coś zrobić, a ty...

      – Ojcze, błagam!

      Ojciec patrzył na Thora gniewnie, ale z twarzy chłopca musiał wyczytać powagę, bo rzucił w końcu:

      – No więc?

      – Chcę stanąć do Poboru. Tak jak inni. I dostać się do Legionu.

      Thor usłyszał za sobą donośny śmiech braci i poczerwieniał. Ojcu jednak daleko było do śmiechu; wprost przeciwnie, wyglądał na bardziej zagniewanego.

      – Czyżby?

      Thor skinął głową z zapałem.

      – Mam czternaście lat. Nadaję się.

      – Czternaście lat to dolna granica wieku – skwitował lekceważąco Drake. – Gdyby cię przyjęli, byłbyś najmłodszym rekrutem. Myślisz, że wybraliby ciebie zamiast kogoś takiego jak ja, o pięć lat starszego?

      – Bezczelnyś, bratku – dodał Durs. – I zawsześ taki był.

      – Was nikt nie pyta – rzucił Thor w stronę braci, po czym wrócił spojrzeniem do nachmurzonego ojca. – Ojcze, błagam. Daj mi tę szansę. O nic więcej nie proszę. Wiem, jestem młody, ale z czasem pokażę, na co mnie stać.

      Ale ojciec jedynie pokręcił głową.

      – Żaden z ciebie żołnierz, chłopcze. Nie jesteś jak twoi bracia. Jesteś pasterzem. Będziesz żyć tutaj, przy mnie. Będziesz spełniać swoje obowiązki, i to spełniać je dobrze. Nie trzeba mierzyć zbyt wysoko. Pogódź się z tym i naucz się znajdować upodobanie w tym, jak żyjesz.

      Thor poczuł, że serce pęka mu z żalu, a świat wali mu się na głowę.

      Nie, pomyślał. Tak się nie stanie.

      – Ale, ojcze...

      – Milcz! – ojciec uciął rozmowę tonem przenikliwym niby świst bata. – Dosyć już tego. Zaraz tu będą. Zejdź nam z oczu i lepiej zachowuj się jak należy – to powiedziawszy, ojciec ruszył przed siebie, bezceremonialnie spychając Thora z drogi jak coś, czego nie chce widzieć. Chłopca aż zabolało od silnego pchnięcia wielką ojcowską dłonią w pierś.

      Dało się słyszeć coraz głośniejsze dudnienie. Ludzie zaczęli