Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał


Скачать книгу

powiedziała z ożywieniem.

      Nowe życie zaczynało nabierać realnych kształtów. To już nie były marzenia. To rzeczywistość, wspaniała rzeczywistość.

      Skinął na kelnerkę i zapłacił, zostawiając suty napiwek. Był snobem. Przy każdej okazji starał się zademonstrować swój gest.

      – No… To teraz się pożegnamy.

      – Mieliśmy razem pójść na obiad – powiedziała cicho.

      – Niestety to niemożliwe. Mam coś pilnego do załatwienia. – Wyjął z portfela banknot dziesięciodolarowy i podał go dziewczynie. – Idź tu na róg, do baru, coś zjeść. Zadzwonię do ciebie wieczorem. Może się spotkamy.

      – Bardzo bym chciała.

      Była głodna. Nie miało jednak sensu zmieniać dolary po oficjalnym kursie, a nie czuła się na siłach, żeby teraz szukać cinkciarzy. Zresztą to nie było pot-rzebne. Miała jeszcze trochę złotówek w torebce. Tak jak jej poradził Harold, poszła do baru, usiadła przy małym stoliku i z roztargnieniem zamówiła coś z karty. Nie zwracała najmniejszej uwagi na zaczepne spojrzenia mężczyzn. Tak ją opanowała wizja kariery filmowej, że nie czuła nawet smaku tego, co jadła. Ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Wszystko to, co się z nią działo, wydawało jej się tak bardzo nierealne, przypominające jakiś piękny sen. A jednak Harold był czymś najzupełniej realnym i jego dolary także.

      Poprosiła o rachunek, który sprawdziła bardzo dokładnie.

      – Masę pieniędzy – mruknęła do siebie, już bardzo dawno nie regulowała rachunku w lokalu. Zawsze robił to za nią ktoś inny. Nie interesowały ją ceny.

      Zapłaciła, nie zostawiając żadnego napiwku, i wyszła. Dziwnym zbiegiem okoliczności na postoju taksówek nie było nikogo. Zaczekała chwilę, a następnie wsiadła do czerwonego fiata i kazała się zawieźć na Kruczą.

      Jakiś kuzyn Iwony wyjechał służbowo za granicę i wynajął dziewczynom swoje dwupokojowe mieszkanie. Uzgodnili, że będą płacić w dolarach, we frankach szwajcarskich albo w zachodnioniemieckich markach. Wszystkie trzy zaliczały się do kategorii walutowych panienek do towarzystwa, a więc nie było problemu. W większym pokoju mieszkały Iza z Mają, mniejszy zajmowała Iwona. Zapobiegliwy kuzyn załatwił wszystkie formalności z administrac-ją oraz z dozorcą, z którym się zaprzyjaźnił, przy pomocy bonów dolarowych.

      Obydwie były w domu. Maja, długonoga brunetka o twarzy rafaelowskiej Madonny, leżała na tapczanie i pochłaniała jakiś kryminał, a Iwona smażyła w kuchni naleśniki, które miała zamiar przełożyć duszonymi jabłkami. Zamiłowanie do sztuki kulinarnej było zapewne przyczyną nieznacznego zaokrąglania się jej kształtów, ale ciągle jeszcze była bardzo zgrabna i atrakcyjna, a jej minimalna nadwaga przyciągała mężczyzn z bliższego i dalszego Wschodu.

      Iza weszła promienna i pełna radości życia.

      – Zjesz parę naleśników z jabłkami? – spytała Iwona.

      Iza uśmiechnęła się.

      – Zjadłam przed chwilą wspaniały stek w Barze Europejskim, ale jednego naleśnika mogę zjeść, jak mnie ładnie poprosisz.

      – Pewnie byłaś na obiedzie z tym twoim „królewiczem z bajki”.

      – Wyobraź sobie, że byłam zupełnie sama.

      – Ale on ci dał forsę na ten stek. Przyznaj się.

      – Jesteś niedyskretna.

      Iwona roześmiała się, pokazując przesadnie białe i bardzo równe zęby.

      – Na własny rachunek tobyś poszła do baru mlecznego, a nie do Europejskiego. Już ja dobrze znam ten twój „szeroki” gest.

      Maja oderwała oczy od książki i spojrzała na przyjaciółkę.

      – Czy w dalszym ciągu uważasz, że ten facet jest taki fantastyczny?

      – Wspaniały mężczyzna. Możesz mi wierzyć. A jaki we mnie zakochany. Przy jego pomocy rozpocznę nowe życie. Obrzydło mi już motanie tych dolarowych klientów. Pojadę z nim w szeroki świat. Może występować będę w filmie.

      Maja roześmiała się.

      – O! To on zaczyna cię rwać na gwiazdę filmową. Stary numer. Uważaj, Izuniu, żeby ten „królewicz z bajki” nie sprzedał cię w szerokim świecie do jakiegoś brazylijskiego albo argentyńskiego burdelu.

      – Co ty pleciesz? – oburzyła się Iza. – To człowiek dużej klasy.

      – Handlarze żywym towarem są przeważnie ludźmi „dużej klasy”.

      – Ja mu ufam. Dobrze mu z oczu patrzy.

      – Niejednemu bandziorowi dobrze z oczu patrzy.

      – Dlaczego usiłujesz mnie do niego zrazić? Jesteś zazdrosna?

      Maja wzruszyła ramionami.

      – Zazdrosna? Oszalałaś? Mówię to wszystko dlatego, że jesteś moją przyjaciółką. Pragnę cię ostrzec. Pragnę, żebyś trzeźwo spojrzała na te wspaniałe plany. Zastanów się. Poznaj bliżej tego człowieka.

      – Już się zastanowiłam. On jest moją ogromną szansą. Nie mogę przecież z tego nie skorzystać. Zresztą, tak czy owak, z dotychczasowym życiem skończyłam raz na zawsze.

      – To nie będzie takie proste.

      – Tak, to nie będzie takie proste – powtórzyła Iwona, która właśnie przyszła z kuchni z gotowymi naleśnikami.

      Iza spojrzała to na jedną, to na drugą.

      – O co chodzi?

      – Zenon wyszedł z pudła – powiedziała Maja.

      Promienna twarz Izy zgasła nagle i poszarzała.

      – Już? Przecież dostał…

      – Tak. Dostał trzy lata, ale wypuścili go wcześniej za dobre sprawowanie. Mówi, że w kiciu taki tłok, że jak tylko mogą, to zwalniają. Był tu dzisiaj rano. Pytał o ciebie.

      – Nie chcę mieć z nim nic wspólnego – powiedziała z udaną pewnością siebie Iza.

      – Bądź ostrożna – wtrąciła się do rozmowy Iwona, rozkładając na talerzach naleśniki. – To niebezpieczny facet.

      W Izę nagle wstąpiła odwaga.

      – Nie bójcie się o mnie. Dam sobie radę. Harold mi pomoże, jak będzie trzeba.

      Zadźwięczał dzwonek.

      Spojrzały po sobie niespokojnie.

      – Kto to może być?

      – Idź otwórz – powiedziała Maja, wstając z tapczanu.

      Wszedł. Wysoki, muskularny, szeroki w ramionach. Twarz kwadratowa, o wystających kościach policzkowych. Oczy wąskie, lekko skośne, osadzone blisko szerokiego nosa. Nad niskim czołem czerniły się krótko przystrzyżone włosy.

      – Cześć – głos o basowym brzmieniu, nieco schrypnięty.

      Milczały, sterroryzowane już samą jego obecnością.

      Podszedł do Izy i klepnął ją w plecy z taką siłą, że aż się zgięła.

      – To tak się wita ukochanego po długiej rozłące?

      Iza wyprostowała się i energicznie potrząsnęła głową.

      – Daj mi spokój. Rozumiesz? Odczep się ode mnie. Nie jesteś żadnym moim ukochanym i nigdy nie byłeś. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

      Zaśmiał się cichym, złym śmiechem.

      – Nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, co? Uważaj, ptaszyno, dobrze uważaj. Wiesz, że ze mną