że to oni popełnili błąd, nie informując nas. I że my, to znaczy ty, działałeś prawidłowo.
Harry mówił cicho, nie patrząc na nią.
– Myślisz, że jego rodzina też tak uzna, kiedy przywiozą go do domu na wózku?
– O Boże, Harry! – Ellen podniosła głos i kątem oka dostrzegła, że kobieta przy barze przygląda im się z rosnącym zainteresowaniem. Prawdopodobnie wietrzyła już niezłą kłótnię. – Zawsze znajdą się tacy, którzy nie mają szczęścia, którym coś nie wyjdzie, Harry. Tak po prostu jest. To nie jest niczyja wina. Wiesz, że co roku ginie sześćdziesiąt procent całej populacji pokrzywnic? Sześćdziesiąt procent! Gdyby człowiek miał się zastanawiać nad sensem tego, to nie zorientowałby się, kiedy sam by się znalazł wśród tych sześćdziesięciu procent, Harry.
Nie odpowiedział. Siedział i kiwał głową nad kraciastym obrusem z czarnymi dziurami wypalonymi żarem z papierosa.
– Znienawidzę się za to, co teraz powiem, Harry. Ale twoje przyjście do pracy uznam za osobistą przysługę. Po prostu staw się jutro. Nie będę się do ciebie odzywać, nie będziesz musiał mnie oglądać, dobrze?
Harry wsunął czubek małego palca w jedną z czarnych dziur w obrusie. Potem przestawił szklankę tak, żeby zakryła pozostałe dziury. Ellen czekała.
– To Waaler siedzi w samochodzie? – spytał Harry.
Kiwnęła głową. Wiedziała, jak bardzo ci dwaj się nie lubią. Przyszedł jej do głowy pewien pomysł, zawahała się, ale zaryzykowała.
– Waaler założył się o dwieście koron, że się jutro nie zjawisz.
Harry znów się roześmiał tym swoim miękkim śmiechem. Potem podniósł głowę, oparł ją na rękach i spojrzał na Ellen.
– Naprawdę nie umiesz kłamać. Ale dziękuję, że przynajmniej próbujesz.
– Niech cię cholera, Harry! – nabrała powietrza, chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zmieniła zdanie. Długo patrzyła na Harry’ego. Potem znów westchnęła.
– Niech ci będzie. Właściwie miał ci to powiedzieć Møller, ale skoro tak, to posłuchaj: chcą ci dać stanowisko komisarza w POT.
Pomruk, z jakim Harry się roześmiał, przypominał silnik cadillaca fleetwood.
– Okej, jak jeszcze trochę poćwiczysz, to w końcu nauczysz się łgać.
– Mówię prawdę!
– Niemożliwe. – Jego spojrzenie znów powędrowało za okno.
– Dlaczego? Jesteś jednym z naszych najlepszych śledczych, właśnie dałeś się poznać jako cholernie skuteczny policjant, studiowałeś prawo i…
– Powtarzam ci, to niemożliwe, nawet gdyby komuś rzeczywiście przyszedł do głowy taki wariacki pomysł.
– Ale dlaczego?
– Z bardzo prostego powodu. O ilu procentach tych ptaków mówiłaś? Sześćdziesięciu?
Przeciągnął obrus ze szklanką po stole.
– One się nazywają pokrzywnice – powiedziała Ellen.
– No właśnie. A od czego umierają?
– O co ci chodzi?
– No chyba nie kładą się po prostu, żeby umrzeć.
– Z głodu. Zabijane przez drapieżniki. Z zimna. Z wycieńczenia. Czasami rozbijają się o szyby. Z różnych przyczyn.
– Okej. Ale przypuszczam, że żadna z nich nie zostaje postrzelona w plecy przez funkcjonariusza policji norweskiej, który nie posiada zezwolenia na noszenie broni, ponieważ nie zdał egzaminu strzeleckiego. Ten funkcjonariusz, gdy tylko to wyjdzie na jaw, zostanie postawiony w stan oskarżenia i prawdopodobnie skazany na karę więzienia od roku do lat trzech. Niezbyt dobry pretendent do stanowiska komisarza, nie uważasz?
Podniósł szklankę i z hukiem odstawił ją na plastikowy blat obok obrusa.
– O jakim egzaminie strzeleckim mówisz? – spytała Ellen beztrosko.
Przyjrzał jej się uważniej. Wytrzymała jego spojrzenie ze spokojem.
– O co ci chodzi? – spytał.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Harry.
– Przecież cholernie dobrze wiesz, że…
– O ile wiem, to zdałeś tegoroczny egzamin. Takiego samego zdania jest Møller. Wybrał się nawet dziś rano na strzelnicę, żeby sprawdzić to u instruktora. Zajrzeli do komputera i przekonali się, że zdobyłeś więcej punktów, niż trzeba. Nie zrobią komisarzem w POT kogoś, kto strzela do agenta Secret Service bez pozwolenia w kieszeni.
Uśmiechnęła się szeroko, bo Harry wyglądał na coraz bardziej zdezorientowanego.
– Ale ja nie mam pozwolenia!
– Masz, masz, tylko gdzieś ci się zapodziało. Na pewno je znajdziesz, Harry. Na pewno.
– Posłuchaj, ja…
Urwał nagle i spojrzał na plastikową teczkę, leżącą przed nim na stole. Ellen wstała.
– Wobec tego widzimy się o dziewiątej, panie komisarzu.
Harry w odpowiedzi był w stanie jedynie kiwnąć głową.
16. HOTEL RADISSON SAS, HOLBERGS PLASS, 5 LISTOPADA 1999
Betty Andresen miała jasne kręcone włosy w stylu Dolly Parton, które wyglądały jak peruka. Ale nie były peruką, a poza tym wszelkie podobieństwo do Dolly Parton kończyło się na włosach. Betty Andresen była wysoka i szczupła, a gdy się uśmiechała tak jak teraz, tylko leciutko uchylała usta, odrobinę odsłaniając zęby. Uśmiech przeznaczyła dla starego człowieka po drugiej strony lady w recepcji hotelu Radisson SAS na Holbergs plass. Nie była to zwyczajna recepcja w powszechnym rozumieniu tego określenia, tylko kilka niewielkich wielofunkcyjnych wysepek z monitorami komputera, dzięki czemu można było obsługiwać jednocześnie kilku gości.
– Dobre przedpołudnie – powiedziała Betty Andresen. W szkole hotelarskiej w Stavanger nauczyła się rozróżniać pory dnia, witając gości. W związku z tym jeszcze godzinę temu mówiła „dobry poranek”, za godzinę miała zacząć mówić „dzień dobry”, za sześć godzin „dobre popołudnie”, a za kolejne dwie „dobry wieczór”. Później miała jechać do dwupokojowego mieszkania na Torshov i żałować, że nie ma komu powiedzieć „dobranoc”.
– Chciałbym obejrzeć pokój umieszczony na najwyższym piętrze.
Betty Andresen patrzyła na mokre od deszczu ramiona jego płaszcza. Na zewnątrz lało. Na rondzie kapelusza staruszka drżała kropla wody.
– Chce pan o b e j r z e ć pokój?
Uśmiech nie znikał z twarzy Betty Andresen. Wyuczyła się i trzymała zasady, że wszystkich należy traktować jak gości do chwili, gdy nie zostanie udowodnione, że nimi nie są. Tym razem miała jednak pewność, że ma przed sobą przedstawiciela gatunku „staruszek z wizytą w stolicy”, który bardzo chciałby za darmo zobaczyć widok rozciągający się z okna hotelu SAS. Tacy jak on stale tu przychodzili, zwłaszcza latem. I nie tylko po to, żeby podziwiać widok. Raz pewna pani poprosiła ją o pokazanie apartamentu „Palace” na dwudziestym drugim piętrze, by mogła go opisać przyjaciołom, gdy będzie im opowiadać, że w nim mieszkała. Zaproponowała nawet Betty pięćdziesiąt koron za wpis do księgi gości, którym mogłaby się