Terry Goodkind

Pierwsza Spowiedniczka


Скачать книгу

i skurczona. Grubo ciosane rysy były twarde i wyraziste, jakby wszystko w nim było równie bezlitosne jak jego reputacja.

      Właściwie nie był brzydki, po prostu dziwnie wyglądał. Dzięki tej swojej twarzy wydawał się władczy i zasadniczy.

      Bez wątpienia był to Naczelny Prokurator, Lothain, we własnej osobie, człowiek o wielkiej władzy i dorównującej jej renomie. Charakterystyczne rysy twarzy i czarne oczy sprawiały, że nie można go było zapomnieć. Magda nie wiedziała, po co taki człowiek towarzyszy członkom rady wypełniającym smutną misję. Niegodną jego cennego czasu.

      Ponura mina Lothaina, przyklejona do pomarszczonej twarzy, najwyraźniej nie zwiastowała ani odrobinki litości, jak to było w przypadku pozostałych. Magda nie sądziła, by potrafił on odczuwać niepokój, a tym bardziej wstyd, a już na pewno nie litość. Twarde rysy świadczyły o tym, że wykonuje on swoją pracę z żelazną, nieugiętą determinacją.

      Niecały miesiąc wcześniej wszyscy osłupieli, kiedy Lothain oskarżył o zdradę całą grupę Świątyni, ludzi, którzy pod przewodem Naczelnej Rady zgromadzili w Świątyni Wichrów niebezpieczne magiczne przedmioty i na czas wojny, dla bezpieczeństwa, przenieśli je w zaświaty. Proces był sensacją. Lothain ujawnił, że dalece wykroczyli poza swoją misję i nie tylko zamknęli w Świątyni więcej, niż powinni, ale też niemal uniemożliwili odzyskanie tego.

      Niektórzy na swoją obronę oznajmili, że uwierzyli imperatorowi Starego Świata chcącego ocalić ludzkość od tyranii magii.

      Wyroki skazujące zaświadczyły, że Lothain jest równie ostry jak topory, które ścięły stu czarodziejów z grupy Świątyni.

      Lothain, odważnie próbując naprawić szkodę wyrządzoną przez zdrajców, osobiście udał się poza zasłonę, w zaświaty, do Świątyni Wichrów. Wszyscy się o niego bali. Obawiali się, że stracą osobę o takiej mocy i takich talentach.

      Ku ich uldze Lothain wrócił z wyprawy żywy, choć wstrząśnięty. Niestety, szkody wyrządzone przez grupę Świątyni okazały się poważniejsze, niż podejrzewał, i nie udało mu się dostać do środka, więc wrócił, nie naprawiwszy szkód spowodowanych przez zdrajców, których skazał.

      Lothain podszedł do Magdy i gestem podkreślił wagę swoich słów.

      – Lady Searus, zechciej przyjąć moje kondolencje w związku z przedwczesną i tragiczną śmiercią męża.

      – Był wielkim człowiekiem – dodał jeden z członków rady.

      I cofnął się, bo Lothain łypnął na niego z ukosa.

      – Dziękuję, prokuratorze Lothainie. – Popatrzyła na tego z rady, który się odezwał. – Mój mąż istotnie był wielkim człowiekiem.

      Lothain uniósł ciemną brew.

      – I czemuż, twoim zdaniem, tak wielki człowiek, kochany przez lud i ponętną młodą żonę, miałby się rzucić z murów Wieży Czarodzieja i roztrzaskać na skałach kilka tysięcy stóp niżej?

      Magda zapanowała nad głosem i odpowiedziała zgodnie z prawdą:

      – Nie wiem, prokuratorze. Wysłał mnie tamtego dnia w pewnej sprawie. Kiedy wróciłam, nie żył.

      – Istotnie – rzekł przeciągle Lothain, dotykając brody i w zamyśleniu patrząc w dal. – Twierdzisz więc, że podejrzewasz, iż nie chciał, żebyś tu była i widziała straszliwe skutki jego upadku?

      Magda przełknęła ślinę. Nie potrafiła sobie tego nie wyobrażać tysiące razy. Kiedy wróciła, był już zamknięty w trumnie.

      Tamtego ranka, parę godzin po tym, jak się dowiedziała o śmierci męża, rzeźbioną klonową trumnę z jego szczątkami ustawiono na pogrzebowym stosie na ramparcie przy enklawie Pierwszego Czarodzieja. Trumnę zamknięto, więc nie mogła ostatni raz zobaczyć twarzy męża. Nie poprosiła, żeby otwarto trumnę. Wiedziała, dlaczego była zamknięta.

      Stos płonął przez większość dnia, a setki milczących ludzi z powagą obserwowały, jak płomienie trawią ciało ich ukochanego przywódcy, a dla wielu z nich ostatnią nadzieję.

      Magda, zamiast odpowiedzieć na tak brutalne pytanie, zmieniła temat.

      – Czy wolno mi spytać, jaka jest twoja rola, prokuratorze Lothainie?

      – Będę zadawać pytania, jeśli nie masz nic przeciwko temu, lady Searus.

      Zaskoczyło ją to.

      Widząc jej zdumioną minę, uśmiechnął się nieszczerze.

      – Nie zamierzam zakłócać twojej żałoby, lecz sama rozumiesz, że skoro wojna zagraża naszemu istnieniu, są pewne niecierpiące zwłoki sprawy, ważne dla nas wszystkich, o które muszę zapytać. Tylko o to mi chodzi.

      Magda nie była w nastroju do odpowiadania na pytania. Miała własną, pilną sprawę. Lecz na tyle dobrze znała tego człowieka, żeby wiedzieć, iż nie zostawi jej w spokoju.

      Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko odpowiedzieć na jego pytania.

      ROZDZIAŁ 3

      Magda wygładziła przód sukni, zebrała się w sobie.

      – O jakież to niecierpiące zwłoki sprawy musisz mnie zapytać?

      Wskazał na okiennice.

      – Cóż, jest kwestia czerwonego księżyca. – Lothain odszedł kilka kroków, a potem wrócił ku niej. – Kiedy nie udało mi się wejść do Świątyni Wichrów, wyruszyli w tę podróż inni, zapewne mający większe niż ja zdolności do takich szczególnych misji. Żaden z nich nie wrócił.

      Stropiło ją to, do czego zmierzał.

      – Byli dobrymi, utalentowanymi, wartościowymi ludźmi. To wielka strata.

      Lothain podszedł do niej. Czarne oczy prześliznęły się po przedmiotach na stole, niczym wzrok sępa wypatrującego resztek mięsa na kościach. Obrócił palcem książkę, żeby zobaczyć napis na grzbiecie, i dopiero potem się odezwał:

      – Tych ludzi wybrał twój mąż.

      – Byli ochotnikami.

      Uśmiechnął się uprzejmie.

      – Tak, istotnie. Chciałem rzec, iż twój mąż wybrał z grupy ochotników osoby mające pójść do Świątyni i na ewentualne spotkanie ze śmiercią.

      Magda zmarszczyła brwi.

      – Mój mąż był Pierwszym Czarodziejem. Kto twoim zdaniem miałby wybierać ludzi na taką niebezpieczną wyprawę? Rada? Ty?

      – Nie, nie, oczywiście, że nie. – Machnął ręką. – Wybór bezsprzecznie należał do Pierwszego Czarodzieja Baraccusa.

      – O cóż więc chodzi?

      Uśmiechnął się do niej. Usta się uśmiechnęły, ale nie oczy.

      – O to, że wybrał ludzi, którzy zawiedli – powiedział w końcu.

      Magda spoliczkowała go z całej siły. Sześciu członków rady zachłysnęło się oddechem i cofnęło. Jej dłoń zapewne sięgnęła nie tylko twarzy Lothaina, lecz się tym nie przejęła. Odgłos uderzenia przez chwilę trwał w powietrzu, potem zanikł.

      Lothain skwitował policzek uprzejmym pochyleniem głowy.

      – Przyjmij, proszę, przeprosiny za to, że moje słowa zabrzmiały jak oskarżenie.

      – A co to było, jeśli nie oskarżenie?

      – Po prostu staram się dotrzeć do prawdy.

      – Prawda? – warknęła. – Prawdą jest to, że kiedy przebywałeś