jak przedtem długich aż do pasa.
Wiele osób, głównie kobiet, zwracało baczną uwagę na długość włosów kobiety, ponieważ zazwyczaj (choć nie do końca) mówiła ona o społecznym statusie. Przypochlebienie się właściwej osobie mogło się okazać korzystne. Narażenie się nieodpowiedniej osobie mogło spowodować kłopoty. Długość włosów była cenną wskazówką.
Magda była żoną Pierwszego Czarodzieja, toteż miała włosy dłuższe niż większość kobiet. To oznaczało również, że wiele kobiet o krótszych włosach często jej nadskakiwało. Magda nigdy nie traktowała ich pochlebstw poważnie, ale zawsze starała się być miła. Wiedziała, że to nie ona, lecz jej status budzi zainteresowanie większości z nich.
Dla niej, nie urodzonej szlachetnie, długie włosy otwierały wiele drzwi, umożliwiały uzyskanie audiencji i przedstawienie ważnych dla niej spraw. Zależało jej na Baraccusie, a nie na tym, jak długie włosy może mieć jako jego żona. I chociaż zaczęły się jej podobać, to nie przywiązywała wagi do tego, na co nie zasłużyła.
Długie włosy miała przez rok, kiedy Baraccus starał się o jej rękę, i przez dwa lata małżeństwa z nim, toteż sądziła, że będzie jej ich brakować.
Ale nie brakowało. To za nim tęskniła.
Wspaniały ślub z Baraccusem wydawał się tak odległy. Była taka młoda. I pewnie nadal jest.
Miała uczucie, że wraz z długimi włosami zdjęto jej z ramion ciężar. Już nie musiała się starać sprostać oczekiwaniom innych. Znowu była sobą, prawdziwą sobą, nie tym, kim czyniła ją umowna oznaka statusu.
Do pewnego stopnia czuła się uwolniona od przymusu zachowywania się stosownie do swojej pozycji. Teraz nie miała żadnego statusu. Uwolniono ją z tej klatki. Lecz to nie miało już znaczenia z przyczyn o wiele ważniejszych niż długość włosów.
Dzięki temu, ile dla siebie nawzajem znaczyli, Baraccus dał jej nowe życie. Bez niego zaś nie było dla niej życia. I jej status nie miał żadnego znaczenia.
Dotarła do TEGO miejsca, na zawsze wyrytego w pamięci, i wspięła się w otwór w masywnych, zwieńczonych blankami zewnętrznych murach Wieży. Powoli przesunęła się ku krawędzi. Za czubkami wystających spod spódnic butów ciemna kamienna ściana opadała tysiące stóp w dół. Poniżej fundamentów Wieży prowadziła jeszcze niżej, ku leżącym w dole skalnym półkom i głazom. Pierzaste chmurki płynęły obok ścian urwiska, pod stopami Magdy. Straszne, przyprawiające o zawrót głowy miejsce.
Stojąc na krawędzi niebosiężnego muru, Magda czuła się malutka i nic nieznacząca. Wiatr był na tyle silny, że mógłby ją strącić. Pomyślała, że mogłaby odlecieć jak liść na wietrze.
W dole leżało piękne Aydindril, zbudowane na wzgórzach ciągnących się od stóp góry. Miasto otaczały zielone pola, za nimi rosły gęste lasy. Ze swego miejsca wysoko na stoku góry ogromna Wieża Czarodzieja czuwała nad miastem, lśniącym niczym klejnot osadzony w zielonym kilimie.
Magda widziała ludzi wracających z pracy w polu, prowadzących konie i wozy. W całej dolinie z kominów unosił się dym – kobiety przygotowywały wieczorny posiłek. Plątaniną wąskich uliczek powoli przemieszczały się tłumy ludzi zachodzących na targi, do sklepów lub zajmujących się swoimi sprawami.
Chociaż widziała ruch, nie słyszała tętentu końskich kopyt, dudnienia wozów, krzyków ulicznych sprzedawców. Na tej wysokości ciszę zakłócały jedynie głosy ptaków krążących w górze i szum wiatru wiejącego nad rampartami i wokół wież.
Magda zawsze uważała, że Wieża jest niema. Chociaż w ogromnej, kamiennej fortecy mieszkały setki ludzi – którzy mieli swoje sprawy, zakładali rodziny, rodzili się, żyli i umierali – Wieża przyjmowała to wszystko w ponurym milczeniu. Ze stoickim spokojem obserwowała mijanie stuleci i ludzkiego życia.
Masywne parapety murów obronnych, na których stała, były świadkiem śmierci jej męża. Właśnie w tym miejscu stał w ostatnich, bezcennych chwilach życia.
Pomyślała przelotnie, że nie chce iść w jego ślady, ale szepty w umyśle pokonały te wątpliwości. Cóż ją tutaj czekało?
Magda popatrzyła na rozciągający się w dole świat, wiedząc, że on widział to samo, kiedy tutaj stał. Próbowała sobie wyobrazić, o czym myślał w ostatnich chwilach życia.
Ciekawa była, czy myślał o niej, czy też jakaś mroczna, ważna sprawa pozbawiła go i tego.
Była przekonana, że musiał być zasmucony, a nawet zrozpaczony z powodu tego, że musi ją porzucić, że jego życie zaraz się skończy. To musiało być okropne.
Baraccus kochał życie. Nie sądziła, by mógł je sobie odebrać bez naprawdę ważkiej przyczyny.
A jednak to zrobił. I tylko to się teraz liczyło. Wszystko się zmieniło i nie można było tego cofnąć.
Jej świat się zmienił.
Jej świat się skończył.
Mimo to wstydziła się, że skupia się wyłącznie na sobie, własnym życiu, własnej stracie. Szalała wojna i świat się skończył dla bardzo wielu ludzi. Żony tych, których Baraccus wysłał do Świątyni Wichrów, wciąż czekały, nieszczęśliwe, mając nadzieję, że ich najbliżsi powrócą. Magda wiedziała, że to nigdy nie nastąpi. Baraccus jej to powiedział. Lecz one nadal kurczowo trzymały się nadziei, że mężowie wrócą do domu. Inne kobiety, żony tych, co wyruszyli na wojnę, szlochały rozpaczliwie, kiedy docierały do nich straszliwe wieści, że mężowie zginęli. W korytarzach Wieży często rozbrzmiewały zawodzenia osieroconych kobiet i dzieci.
Magda, tak jak Baraccus, nienawidziła wojny i jej tragicznych skutków. Tak wielu już straciło życie. Tak wielu jeszcze je straci. I nie było widać temu końca. Czemuż nie zostawią ich w spokoju? Dlaczego zawsze muszą się znaleźć tacy, co dążą do podbojów i dominacji?
Tyle kobiet straciło mężów, ojców, braci, synów. Nie ją jedną to spotkało. Przytłaczał ją wstyd, że tak się nad sobą użala, kiedy i inni przeżywają podobną udrękę.
Lecz nie była w stanie stłumić własnego cierpienia.
Czuła się też winna wobec tych, których opuszcza. Przemawiała przed radą w imieniu ludzi, którzy nie mają głosu. Przez ostatnie parę lat stała się sumieniem rady, przypominając jej członkom o obowiązku chronienia tych, którzy sami nie mogą się obronić. Na przykład nocne ogniki – które widziała ledwie parę dni temu – potrzebowały kogoś, kto przemówi w ich imieniu, opowie o tym, że powinno się zapewnić im spokój, bo inaczej te delikatne istoty znikną na zawsze.
Dzięki swojemu statusowi często mogła stawać przed radą i przypominać jej o obowiązku wobec wszystkich mieszkańców Midlandów. Czasami, kiedy wyjaśniła im sytuację, robili, co trzeba. Czasami ich zawstydzała, skłaniając tym samym do właściwych działań. A czasem czekali niecierpliwie na jej zalecenia.
Lecz jako kobieta bez statusu nie mogła już przemawiać przed radą. To smutne, że tylko małżeństwo z ważnym mężczyzną zapewniało jej wysoką pozycję, lecz tak się już dzieje na świecie.
Była dumna, że zaprzyjaźniła się z tymi rzadko spotykanymi i tajemniczymi istotami, których wielu w ogóle nigdy nie widziało i nie zobaczy. Była wdzięczna za przyjaźnie, jakie nawiązała wśród licznych ludów Midlandów. Zadała sobie trud nauczenia się ich języków i dlatego zaczęli jej ufać, chociaż nie zaufaliby nikomu innemu. Była dumna, że mogła chronić ich spokojne życie.
Zdawało się jej, że zdołała również doprowadzić do choć niewielkiego zrozumienia pomiędzy odmiennymi ludami, plemionami i społecznościami i dzięki