Olga Tokarczuk

Prowadź swój pług przez kości umarłych


Скачать книгу

Chciałam się widzieć z Komendantem i upierałam się przy tym; byłam też pewna, że w końcu obydwaj stracą cierpliwość i dopuszczą mnie przed jego oblicze. Musiałam długo czekać i bałam się, że zamkną mi sklep, a musiałam jeszcze zrobić zakupy. Aż zapadł Zmierzch, co znaczyło, że było około czwartej i że czekałam ponad dwie godziny.

      Wreszcie pod sam koniec urzędowania pojawiła się na korytarzu jakaś młoda kobieta i powiedziała:

      – Proszę, może pani wejść.

      Trochę się zamyśliłam, więc teraz musiałam oprzytomnieć. Zbierałam myśli, podążając za kobietą na audiencję na piętro, gdzie szef miejscowej Policji miał swój gabinet.

      Komendant był otyłym mężczyzną w moim, powiedzmy, wieku, ale zwracał się do mnie, jakbym była jego matką, albo nawet babką. Spojrzał na mnie przelotnie i powiedział:

      – Siadajcie, proszę.

      I czując, że tą liczbą mnogą zdemaskował swoje wiejskie pochodzenie, chrząknął i poprawił się:

      – Niech pani siada.

      Prawie słyszałam jego myśli – nazywał mnie najpewniej „kobieciną”, a gdy moja oskarżycielska mowa przybierała na sile – „babskiem”. „Nawiedzone babsko”, „wariatka”. Byłam świadoma, z jaką awersją obserwuje moje ruchy i ocenia (negatywnie) mój gust. Nie podobały mu się ani moja fryzura, ani ubranie, ani brak uległości. Lustrował moją twarz z coraz większą niechęcią. Ale i ja widziałam wiele – że apoplektyk, że za dużo pije i ma słabość do tłustych potraw. W trakcie mojej oracji jego duża łysa głowa poczerwieniała od karku po czubek nosa, a na policzkach wyraźnie pojawiły się kłębki rozszerzonych naczyń krwionośnych, jak niezwykły wojenny tatuaż. Na pewno przyzwyczajony był do rządzenia i posłuszeństwa innych i łatwo unosił się Gniewem. Typ jowiszowy.

      Widziałam także i to, że nie rozumie wszystkiego, co mówię – po pierwsze, z tej oczywistej przyczyny, iż używam argumentów mu obcych, ale także dlatego, że nie zna wielu słów. I że jest typem Człowieka, który gardzi tym, czego nie rozumie.

      – Jest zagrożeniem dla wielu Istot, ludzkich i nieludzkich – zakończyłam swoje żale na Wielką Stopę, w których opowiedziałam o swoich obserwacjach i podejrzeniach.

      Nie wiedział, czy żartuję sobie z niego, czy trafił na wariatkę. Innych możliwości nie było. Widziałam, jak krew przez moment nabiegła mu do twarzy, bez wątpienia był to typ pyknika, który umrze w końcu na wylew.

      – Nie mieliśmy pojęcia, że kłusuje. Zajmiemy się tą sprawą – powiedział przez zęby. – Proszę wrócić do domu i w ogóle się tym nie przejmować. Ja go znam.

      – Dobra – powiedziałam pojednawczo.

      A on już wstał, opierając się na rękach, co było widocznym znakiem, że audiencja skończona.

      Gdy się już ma swoje lata, trzeba pogodzić się z tym, że ludzie będą wiecznie wobec nas zniecierpliwieni. Przedtem nigdy nie zdawałam sobie sprawy z istnienia i znaczenia takich gestów, jak szybkie potakiwanie, uciekanie wzrokiem, powtarzanie „tak, tak”, jakby się było zegarkiem. Albo sprawdzanie czasu, pocieranie nosa – teraz dobrze rozumiem ten cały teatr dla wyrażenia prostego zdania: „Dajże mi spokój, ty stara babo”. Nieraz zastanawiałam się, czy gdyby to samo co ja mówił jakiś piękny, młody, wyrośnięty mężczyzna, to też by go tak traktowano? Albo dorodna brunetka?

      Oczekiwał zapewne, że zerwę się z krzesła i wyjdę z pokoju. Ale ja miałam do zakomunikowania jeszcze jedną równie ważną rzecz.

      – Ten Człowiek zamyka swoją Sukę na cały dzień w szopie. Pies tam wyje i jest mu zimno, bo szopa nie jest ocieplana. Czy Policja może z tym zrobić porządek, zabrać mu Psa, a jego przykładnie ukarać?

      Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu i to, co mu przypisałam na początku, a co nazwałam pogardą, zobaczyłam teraz na jego obliczu bardzo wyraźnie. Kąciki ust obniżyły się, a wargi lekko wydęły. Widziałam też, że stara się opanować ten wyraz twarzy. Przykrył go drętwym uśmiechem, który odsłonił jego duże, zażółcone od papierosów zęby. Powiedział:

      – To nie jest sprawa dla Policji, proszę pani. Pies to pies. Wieś to wieś. Czego się pani spodziewała? Psy trzyma się w budach i na łańcuchach.

      – Zgłaszam Policji, że coś, co się dzieje, jest złe. Gdzie mam pójść, jak nie na Policję?

      Zaśmiał się gardłowo.

      – Złe, mówi pani, to może do księdza? – rzucił, zadowolony z własnego poczucia humoru, ale widocznie zorientował się, że nie bardzo śmieszy mnie jego żart, bo jego twarz zaraz spoważniała. – Pewnie są gdzieś jakieś towarzystwa do opieki nad zwierzętami, czy coś w tym rodzaju. Znajdzie pani w książce telefonicznej. Liga Ochrony Zwierząt – tam proszę pójść. My jesteśmy Policją od ludzi. Proszę zadzwonić do Wrocławia. Oni tam mają jakąś straż.

      – Do Wrocławia! – krzyknęłam. – Pan nie może tak mówić! To są przecież kompetencje lokalnej Policji, znam prawo.

      – O! – uśmiechnął się ironicznie. – I pani mi powie, co należy do moich kompetencji, a co nie?

      Oczami wyobraźni zobaczyłam nasze wojska rozstawione na równinie i gotowe do walki.

      – Tak, bardzo chętnie – i już zabierałam się do dłuższej przemowy.

      W panice spojrzał na zegarek i opamiętał się w swojej do mnie niechęci.

      – Tak, dobrze, rozpatrzymy sprawę – powiedział po chwili obojętnie i zaczął zbierać z biurka papiery do teczki. Umknął mi.

      Wtedy pomyślałam, że go nie lubię. Nawet więcej: poczułam do niego nagły przypływ niechęci, ostrej jak chrzan.

      Wstał zza biurka zdecydowanym ruchem i ujrzałam, że ma potężny brzuch, którego nie jest w stanie objąć skórzany pasek od munduru. Ze wstydu ten brzuch chował się gdzieś pod spód, w niewygodne, zapomniane okolice genitaliów. Sznurówki jego butów były rozwiązane, zapewne pod biurkiem zzuł buty. Teraz musiał je jak najprędzej wcisnąć.

      – Czy mogę znać pańską datę urodzenia? – zapytałam grzecznie, już przy drzwiach.

      Stanął zaskoczony.

      – A na co to pani? – zapytał podejrzliwie, przytrzymując mi drzwi na korytarz.

      – Obliczam Horoskopy – odpowiedziałam. – Chce pan? Mogę panu postawić.

      Przez twarz przemknął mu rozbawiony uśmiech.

      – Nie, dziękuję. Nie interesuje mnie astrologia.

      – Będzie pan wiedział, czego może się pan spodziewać w życiu. Nie chce pan?

      Wtedy on spojrzał porozumiewawczo na siedzącego w recepcji policjanta i z ironicznym uśmiechem, jakby brał udział w wesołej, dziecinnej zabawie, podał mi wszystkie dane. Zapisałam je, podziękowałam i naciągając kaptur na głowę, ruszyłam do wyjścia. Przy drzwiach usłyszałam jeszcze, jak obaj parskają śmiechem, i dopadły mnie te wykrakane słowa:

      – Nawiedzona wariatka.

      Tego samego wieczoru, tuż po Zmierzchu, Pies Wielkiej Stopy zaczął wyć znowu. Powietrze zrobiło się niebieskie, ostre jak brzytwa. Matowy, niski głos napełniał je niepokojem. Śmierć jest u bram, pomyślałam. Lecz śmierć przecież zawsze jest u naszych bram, o każdej porze dnia i Nocy, odpowiedziałam sobie. Bo najlepiej rozmawia się samemu ze sobą. Przynajmniej