pająk nagle napotkał na swojej drodze but Beryl, zawrócił i pobiegł prosto w stronę mojego syna. Sandro wrzasnął i wdrapał się na krzesło.
Anna już się odwracała z marsowym obliczem, bez wątpienia gromadząc amunicję do kolejnej przemowy z cyklu: „Lara stara się, jak może, ale zupełnie nie kontroluje tego dziecka”. Massimo przechylił się w bok, sięgając za moimi plecami i próbując złapać Sandra, ale ten zaczął uciekać wzdłuż rzędu pustych krzeseł. Pobiegłam za nim, chwyciłam go za rękę i wyprowadziłam z sali, ciesząc się, że mam pretekst, żeby zostawić za sobą wszystkie oczekiwania i oskarżenia Farinellich, chociaż nadal czułam potępienie, sączące się spod ozdobnych drzwi, które starałam się zamknąć za nami po cichu. Przytuliłam Sandra, czekając, aż obeschną mu łzy.
– Już dobrze, nie był taki duży.
– Tak naprawdę to nie chodzi mi o pająka, mamo, nie dlatego płaczę. Chcę, żeby Misty wróciła.
– Wszyscy chcemy, kochanie. Nie martw się, niedługo się pojawi.
Miałam nadzieję, że siedmiolatek nie będzie w stanie wyczuć w moim głosie zwątpienia.
ROZDZIAŁ 3
MAGGIE
W ramach „miodowego miesiąca” udało nam się z Nico spędzić jedną błogą noc w piętnastowiecznym zajeździe. Na dłuższy urlop we dwoje postanowiliśmy pojechać, kiedy dzieci już się przyzwyczają do nowego życia rodzinnego, co, sądząc z zachowania Franceski po dwóch tygodniach od naszego ślubu, może nastąpić na przełomie przyszłego stulecia.
Przez poprzedni rok Nico usiłował stopniowo zapoznawać mnie z Francescą, ale nic to nie dało. Próbowaliśmy wprowadzać rodzinną atmosferę, a to spędzając wieczór w domu przy curry, a to wychodząc do kina. Na palcach jednej dłoni mogłam policzyć okazje, przy których Francesca nie rzuciła jakiejś zjadliwej uwagi o tym, że Caitlin była ode mnie lepsza, szczuplejsza, ładniejsza albo dowcipniejsza. Nawet gdybym była światowej klasy ekspertem w chodzeniu po skrzydle samolotu w locie, bez wątpienia by się okazało, że Caitlin też to potrafiła, w dodatku skacząc na drążku pogo. W końcu Nico zdecydował się na strategię „jak ci się nie podoba, to trudno”, ale ustaliliśmy, że Sam i ja wprowadzimy się do nich dopiero tydzień przed naszym ślubem – miało to być jak wytyczenie linii na piasku, po przekroczeniu której będziemy musieli znaleźć sposób, żeby zgodnie żyć pod jednym dachem, na dobre i na złe.
„Nie masz nic przeciwko wprowadzeniu się do domu, w którym mieszkała Caitlin?”, zapytał, kiedy mi się oświadczył, jeszcze długo przed ustaleniem daty ślubu.
Rozwiałam jego obawy, uznawszy, że wyszłabym na chamidło, gdybym miała wątpliwości co do przeprowadzki z mieszkanka wielkości mysiej nory, w którym gnieździłam się z mamą i Samem, do wiktoriańskiego szeregowca Nico, z dwiema łazienkami i czterema sypialniami. Usiłowałam co prawda wykoncypować, jak powiedzieć: Nie chcę spać w łóżku, które z nią dzieliłeś, a już na pewno nie w tym, w którym umarła, nie wychodząc przy tym na gruboskórną krowę, ale jakoś mi się nie udało.
A Nico, zupełnie jakby miał wgląd w najpodlejszą, najbardziej gównianą część mojej duszy, oznajmił: „Wybierzemy razem nowe łóżko”.
Nie rozwinął tematu, a ja byłam mu idiotycznie wdzięczna, że nie muszę się zastanawiać, która strona materaca z dopasowującej się do kształtu ciała pianki termoelastycznej należała do Caitlin.
Jak się okazało, kupienie nowego łóżka nie sprawiło, że poczułam się u siebie. Dwa tygodnie po ślubie nadal budziłam się z przeświadczeniem, że musiałam zasnąć w trakcie sesji zdjęciowej dla luksusowego magazynu wnętrzarskiego. Szare poduszki w turkusowy rzucik, podkreślający splot subtelnie prążkowanego obicia fotela. Szafy w stylu shabby chic – niby podniszczone, ale z klasą – z ceramicznymi uchwytami, które wyglądały, jakby zrobiono je ręcznie w Toskanii. I miejsce do przechowywania wszystkiego. Nawet tace wkładało się w kuchni do specjalnej przegródki, zamiast wpychać je w kąt przy lodówce, skąd wypadały i odcinały człowiekowi kostki u nóg, jeśli za mocno trzasnęło się drzwiczkami.
Brak bałaganu sprawiał, że dom Nico wyglądał, jakby nikt tak naprawdę tu nie mieszkał. Zupełne przeciwieństwo mieszkania mamy, gdzie w przedpokoju piętrzyły się rowerowe akcesoria mojego syna, w cieplarnianej atmosferze dużego pokoju rośliny doniczkowe pleniły się jak tryfidy, a chomik Sama ze swoimi coraz bardziej skomplikowanymi wybiegami zajmował więcej miejsca niż cała nasza trójka razem wzięta. Kiedy trzeba było opakować prezent, wymienić bezpiecznik czy podeprzeć palikiem słonecznik w ogrodzie, byłam pewna, że Nico powie: „w tamtej szufladzie”. Ja natomiast zawsze wolałam zdawać się na szczęśliwy traf, grzebiąc w kupie szpargałów pod zlewem jak pies rozkopujący króliczą norę. Mogłam się tylko domyślać, że Caitlin prowadziła bezwzględną politykę wyrzucania jednej rzeczy za każdym razem, kiedy do domu przynoszono coś nowego.
Rozpaczliwie chciałam wyprowadzić się od mamy. Przez ostatnie trzy lata, odkąd nie było mnie już stać na czynsz za własne lokum, spaliśmy u niej z Samem na rozkładanej kanapie w dużym pokoju. Wśród porozwieszanych tu i ówdzie lampek choinkowych, patchworkowych poduszek i narzut w kolorach tęczy czułam się jak w marokańskiej kasbie. Teraz jednak to, czego tak pragnęłam – rzeczywistość, w której nie potykałabym się o buty piłkarskie, wstając w środku nocy, klucz do zaworu termostatycznego kaloryfera znajdowałabym w pięć sekund, a w kuchni miała sosjerkę idealnej wielkości – wbijało mnie w poczucie, że jestem gościem w cudzym domu, tak jakbym musiała się w nim poruszać bezgłośnie, by nie zakłócać spokoju i nie pozostawiać śladów mojej obecności.
Zaczęłam myśleć, że może byłoby dla nas wszystkich lepiej przeprowadzić się tam, gdzie jedynymi wspomnieniami o Caitlin byłyby te, które Nico postanowił ze sobą zabrać. Inne – widmowe obrazy czające się za każdym rogiem, rozpychające się między nami na niewygodnych francuskich sofach, wypełzające nieproszone z ukrycia – przestałyby nas wtedy dręczyć. Czasem wyobrażałam sobie, jak długie, eleganckie palce Caitlin zaciskają się na tych samych klamkach, których dotykałam. Albo jak rozsuwa ona zasłony w sypialni, zerkając przez ramię na Nico, na wachlarzyki jego ciemnych rzęs na poduszce i na drgające jeszcze we śnie wargi. Odsłaniając okno, specjalnie sięgałam bardzo wysoko albo bardzo nisko, żeby moje palce nie zacisnęły się na grubej tkaninie tam, gdzie wcześniej dłonie Caitlin. Mogłam w kilka chwil uszyć jakieś nowe zasłony. Pewnie powinnam. Sytuacja była jednak inna, niż gdybym weszła do domu opuszczonego przez eksżonę po zajadłej batalii rozwodowej i pomyślała: Dobra, zaraz się pozbędziemy jej starych gratów, wynajęła kontener i wrzuciła do niego talerze nie do kompletu, stary wolnowar oraz do połowy zużyte kosmetyki. Tutaj wszystko, co lądowało w koszu, było cząstką matki, której Francesca nigdy nie odzyska. Kolejnym krokiem do zaakceptowania tego, że jej tata znalazł sobie kogoś, kto ma inny gust, jeśli chodzi o zasłony. O zastawę kuchenną. O życie.
Poruszyliśmy z Nico wstępnie temat przeprowadzki, ale postanowiliśmy go nie rozwijać, dopóki nie unormuje się sytuacja z Francescą. Nie wydawało mi się, żeby miało to się stać w dającej się przewidzieć przyszłości, bo nawet najdrobniejsze zmiany prowadziły do awantury.
Dopiero co tego ranka Francesca teatralnie pociągnęła nosem, wąchając swój szkolny sweter, i powiedziała:
– Ma jakiś dziwny zapach. W czym go uprałaś?
A ja poczułam się nieswojo, bo odkąd nie byłam już taka spłukana, postanowiłam, że będę się trzymać pewnych zasad, więc zaczęłam eksperymentować i zamieniłam zwykły proszek na jakiś ekologiczny wynalazek. Pominęłam tę część dotyczącą wartości moralnych i zaczęłam mamrotać