siedziała przy stole i patrzyła na mnie z nienawiścią. Musiałam bardzo się starać, żeby nie wybuchnąć głośnym płaczem i nie krzyknąć: Skąd. Co miałoby być nie tak? Twoja córka mnie nienawidzi. Idzie nam świetnie jak jasna cholera. Nie taki przebieg wspólnych kolacji sobie wyobrażałam, kiedy mówiłam Samowi, że ślub z Nico oznacza, iż staniemy się częścią większej rodziny.
Jakby na dany sygnał, Francesca odrzuciła do tyłu długie ciemne włosy i odepchnęła od siebie talerz.
– Nie lubię spaghetti carbonara.
Nico pokręcił głową.
– Wcale nie. Zajadałaś się tym na okrągło. – Dalszy ciąg, „kiedy twoja mama żyła”, wisiał w powietrzu niczym słowa wypisane na nocnym niebie zimnymi ogniami.
– No to nie lubię spaghetti carbonara w wykonaniu Maggie.
Usiłowałam rozładować atmosferę, modląc się w duchu, żeby Sam nie wykorzystał tej okazji do zaprezentowania własnych grymasów.
– Jak następnym razem będę robić makaron, to może mi pomożesz i zobaczymy, czy uda nam się ugotować coś, co będzie ci trochę bardziej smakowało.
Francesca spojrzała na mnie, jakbym właśnie zaproponowała, żebyśmy uszyły sobie naprędce kosmiczne skafandry i poleciały na Marsa. Idealnie wybierając moment, Sam nabrał duży łyk wody i kichnął, strzelając fontanną na wpół przeżutego spaghetti prosto na talerz Franceski. Ta gwałtownie odsunęła krzesło, zerwała się od stołu i pognała jak burza na górę. Po pięciu sekundach rozległ się huk zatrzaskiwanych drzwi, niemalże wyrwanych z zawiasów, a rządek pastelowych dzbanuszków Caitlin zadzwonił na kredensie.
– Sam! Jak czujesz, że zaraz kichniesz, musisz zasłonić twarz ręką i odwrócić się od stołu.
Ale Sam zaniósł się łobuzerskim śmiechem, jaki uwielbiają dziesięcioletni chłopcy. Drobinki bekonu, kawałki grzybów i pasemka spaghetti walczyły o pozostanie w obrębie jego paszczy.
– Na litość boską. Zamknij buzię. To obrzydliwe. – Mój ton był ostrzejszy niż zwykle. Nie chciałam, żeby Nico myślał, że zaprosił do swojego życia niesforne zwierzaki z zoo.
Nico jednak podał Samowi kawałek papierowego ręcznika mówiąc:
– Idź się wytrzyj, urwisie.
Kiedy Sam poszedł do łazienki na dole, żeby się doprowadzić do porządku, spojrzeliśmy na siebie i powiedzieliśmy jednocześnie:
– Przepraszam. – Po czym oboje wybuchliśmy śmiechem.
Nico przyciągnął mnie blisko do siebie.
– Naprawdę mi przykro. Nie powinna się tak do ciebie odzywać. Ale nie wiem, czy mam ją ochrzanić, czy spróbować to ignorować.
Już sam dotyk jego policzka, który oparł o czubek mojej głowy, wystarczył, żeby szalejąca w moim sercu rozpacz trochę przycichła. Chciałam go zapytać, czy żałuje, że się ze mną ożenił, czy nie wolałby, żebyśmy po prostu dalej się widywali bez dzieci. Ale siedzieliśmy przy stole zbryzganym pasemkami spaghetti, słuchając tupania nóżką w sypialni na górze, od którego sufit mało się nie zawalił, więc prawdopodobnie w tych okolicznościach nie otrzymałabym takiej odpowiedzi, jakiej sobie życzyłam. Wtuliłam się więc w niego, rozluźniłam i rozkoszowałam tą chwilą, tym wyszarpanym fragmentem czasu, kiedy mogliśmy być po prostu parą – dotykać się, przytulać, kochać – zamiast obmyślać „strategiczne kroki budowania szczęśliwej patchworkowej rodziny”.
Na dźwięk uruchamianego w dużym pokoju X-Boxa Sama Nico wypuścił mnie z objęć i zaczął skubać wystrzępiony rękaw swetra. Na początku naszej znajomości przepraszał za swoje niechlujstwo – „Doprowadzało Caitlin do szału” – ale mnie się podobało, że najlepiej się czuł w spłowiałych dżinsach i starych T-shirtach. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym być z takim facetem jak Massimo, w granatowych garniturach i koszulach ze spinkami.
Po wyskubaniu kilku nitek i powiększeniu nieco dziury w rękawie Nico wreszcie podniósł głowę. Poruszał wargami, jakby usiłował znaleźć odpowiednie słowa i właściwie je ułożyć.
– Nie bardzo wiem, jak to załatwić, ale w weekend za dwa tygodnie przypada rocznica śmierci Caitlin. Moja matka chce, żebyśmy wszyscy razem poszli na cmentarz, a potem zjedli u niej lunch.
Niech nikt nie śmie twierdzić, że nie mam kwitnącego życia towarzyskiego. Imprezka na cmentarzu z rodziną byłej żony mojego męża.
– Ale pewnie beze mnie, co?
– Byłabyś bardzo mile widziana.
Jasne. Pomijając to, że byłoby ociupinkę dziwnie. Nie musiałam oglądać dowodów na to, że wszyscy, być może z moim mężem włącznie, nadal nie mogą przeboleć śmierci Caitlin ani wyrwy, jaką pozostawiła w ich życiu, w którym za to pojawiłam się ja. O nie, przychodziło mi do głowy mnóstwo rzeczy, które wolałabym robić. Na przykład wciągać nosem chili, pomylić maść rozgrzewającą z clotrimazolem albo odciąć sobie którąś z kończyn za pomocą drutu do krojenia sera.
– Uważam, że byłoby niezręcznie. Poza tym Francesca nie chciałaby mnie tam widzieć.
Napięcie na jego twarzy osłabło.
– Dziękuję, że mi to ułatwiasz. Wiem, że nie wygląda to idealnie. Mam nadzieję, że uda nam się przekonać Francescę, żeby w ogóle poszła. Na razie kategorycznie odmawia odwiedzania grobu Caitlin, ale może, nie wiem… w ten sposób upewniłaby się, że mama nie wróci, a ona musi sobie dawać radę dalej, tu i teraz. Może przestałaby ciągle czuć złość.
– A ty?
Pocałował mnie w czubek głowy.
– A ja miałem fart i dostałem drugą szansę. Nie czuję już gniewu. Tylko smutek, że Caitlin umarła zbyt młodo i ominęło ją życie. – Spróbował zażartować: – Wiesz, te wspaniałe chwile przy kolacji z Francescą.
Wciąż nie wiedziałam, jaki przybrać wyraz twarzy, kiedy ktoś mówił o Caitlin – czułam się wtłoczona w pułapkę między miną przepraszającą a pełną poczucia winy. Chociaż zaczęliśmy się spotykać długo po śmierci Caitlin, nikt nam nie wierzył. Jak na ironię poznałam Nico tylko dlatego, że jego żona była chora i moja mama pomagała im w sprzątaniu i zakupach. I siedziała przy niej aż do końca.
Przyjeżdżałam po mamę, a Nico zapraszał mnie do środka. Po pierwszych kilku wizytach, kiedy stawałam na głowie, żeby nie zadać pytania, na które odpowiedź mogłaby brzmieć: do dupy, gówno, a jak pani myśli, do cholery?, zaczęłam wysyłać mamie esemesy, zamiast pukać do drzwi, bo wolałam poczekać w samochodzie. Mama jednak nie traktowała telefonu komórkowego jak urządzenia do rozmów na odległość, najważniejsze było dla niej to, aby się nie rozładował. I tak, chcąc nie chcąc, poznaliśmy się z Nico w najgorszym okresie jego życia, a ja w końcu nie mogłam się doczekać naszych codziennych spotkań. Prawie rok po śmierci Caitlin wpadliśmy na siebie na mieście, poszliśmy na kawę i przypomnieliśmy sobie, jak bardzo lubimy swoje towarzystwo.
Na pewno nie tylko ja czułam się niekomfortowo z powodu tych okoliczności. Chyba jednak musiałam zmierzyć się z tematem prędzej niż później, żebyśmy nie zabrnęli w sytuację, w której imię Caitlin wisi w powietrzu między nami jak wprawiający w zakłopotanie zapach, który wszyscy starają się ignorować.
– A może mogłabym przygotować tutaj lunch dla wszystkich? Żeby pokazać, że Caitlin jest, powinna być, częścią naszego życia i nikt nie musi się wstydzić, że za nią tęskni?
Nico