krzywda gdzieś się działa. Na pytania wszystkie odpowiadał i jedynie podchwytliwe zmilczał, typu: „Ile razy ręce myć, żeby zmazać krew?”.
Umarł był wujaszek Enver, wielki wódz i wspaniały stanu mąż, ale dzieło jego będzie nieśmiertelne, w naszych głowach myśli jego pozostaną, niechaj chwała będzie wiecznotrwałym czynom, niechaj chwała będzie księgom wiekuistym!
Umarł był wujaszek Enver, a tu światło białe niesie się od grobu i mawiają ludzie, że widzieli, jak w ciemnościach snuł się upiór blady, ani wampir, ani mara, ale kukudh, demon głodny i spragniony, który starcom szepcze o urodzie dawnych dni, młodym o spokoju i dzielności prawi. Czterdzieści dni minęło, czterdzieści lat minie, a on będzie krążył dalej, przypominał o przelanej krwi, mamił, że tam, gdzie był terror, był też spokój, tam, gdzie była pięść, był i plan.
Proces
„Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany”.
Szesnastoletni Bashkim Shehu przerywa czytanie; czuje coś, czego nie potrafi nazwać. Jest rok 1972. Za dziesięć lat zdanie, które przeczytał, stanie się jego losem.
W komunistycznej Albanii Proces Kafki znajdował się na liście lektur zakazanych, ale Bashkim dostał książkę od starszego brata Vladimira, który na półkach trzyma wypociny takich zachodnich szkodników jak Sartre, Joyce czy Camus. Obaj są dziećmi Mehmeta Shehu, drugiego po Enverze Hoxhy najważniejszego człowieka w kraju, i mieszkają w Blloku, tirańskiej dzielnicy oficjeli, zamkniętej przed obywatelami i chronionej przez policjantów, którzy otaczają ją jak paciorki nawleczone na sznurek. Blloku nie potrzebuje murów: i tak nikt z zewnątrz nie odważy się zbliżyć bez pozwolenia.
To wioska dobrobytu w państwie nędzy, enklawa luksusu, jakiego nie zna reszta kraju. Najważniejsi mieszkańcy Blloku mają sprzątaczki i szoferów, pralki i zmywarki, ubrania importowane z zagranicy i potrawy, o których większość Albańczyków nigdy nie słyszała. Blloku zna coca-colę i ananasy, dżinsy i jazz. Po godzinach pracy oficjele meldują się w Domu Partii, gdzie dyskutują, grają w bilard i oglądają zakazane filmy w specjalnej sali kinowej. Nie są to jednak całkowicie beztroskie rozrywki: jeśli ktoś nie pojawia się w klubie przez dłuższy czas, zaczyna się szeptać, że ma coś na sumieniu, zatem jego koniec jest bliski. I plotki zamieniają się w fakty.
Ale sercem Blloku jest willa Hoxhy, imponująca jak na albańskie standardy i nadzwyczaj skromna jak na standardy dyktatorów. Po przeciwnej stronie ulicy mieści się zaś dom numer dwa, rezydencja Mehmeta Shehu, wieloletniego premiera Albanii, a od 1974 roku także ministra obrony. Przez czterdzieści lat albański Bóg miał bowiem dwie głowy: Envera Hoxhy, dobrego ojca, który całował dzieci i obiecywał piękną przyszłość, i Mehmeta Shehu, który mieczem dyktatury proletariatu ścinał głowy zdrajców i wrogów. Dopiero w 1981 roku niezłomny towarzysz Shehu, od lat namaszczony na następcę wodza, został zdekonspirowany jako jugosłowiański szpieg, agent brytyjski, francuski, sowiecki, a nawet faszystowski, i pod czujnym okiem funkcjonariuszy Sigurimi popełnił samobójstwo. Na Olimpie został wówczas tylko jeden, wszechmocny Bóg.
Nic śmiesznego; kiedy myślę o Hoxhy, próbując stworzyć sobie jego obraz z dziesiątków opowieści, mam wrażenie, że to człowiek, w którym nie było nic śmiesznego. Nie wydawał się niezdarny i zgrzebny jak Ceaușescu, nie pozował na jowialno-wylewnego jak Tito, nie miał w sobie niefrasobliwej bezpośredniości Gierka. Wolał uchodzić za powściągliwego intelektualistę, który wśród regałów pełnych książek rozważa najkorzystniejsze scenariusze dla Albanii. Oto wódz przy skromnym biurku czyta listy od drogiego ludu, jednoosobowy sąd ostateczny, uosobienie słuszności i prawa.
„Erudyta”, powtarzali Albańczycy, „poliglota”, mówili z dumą, w końcu studiował botanikę we Francji, choć z jego oficjalnej biografii usunięto informację o skreśleniu go z listy studentów. I o sekretarzowaniu w albańskim konsulacie w Brukseli, co było dość zaskakującym zajęciem jak na kogoś, kto przez całe studia obracał się w środowisku francuskich komunistów. Kiedy z konsularnego kufra znikają rzeczy, młody Enver traci pracę i wraca do Albanii króla Zoga, coraz bardziej uzależnionej od Włoch. Ledwie osiem lat później niedoszły magister botaniki stanie się przywódcą partii komunistycznej, bohaterem wojennym i pogromcą elit. Ci, którzy umieścili go na liście zagranicznych stypendystów, trafią na listę zdrajców narodu; przeżyją, jeśli zdążą uciec.
Stalowemu spokojowi władzy towarzyszył zwodniczo serdeczny uśmiech. W oczach większości Albańczyków Hoxha był dobry jak ojciec i nieomylny jak Bóg, na tle niewykształconych partyjniaków rósł i błyszczał, kompletny i niewyszczerbiony, ale pod warstwą miękkiego mchu krył się kamień. Jeśli tylko Towarzysz Komendant uznał, że ktoś zanadto się wzmacnia, że czyjeś ambicje rosną, a lojalność spada, wróg po kurtuazyjnym procesie zostawał rozstrzelany albo zesłany na rubieże kraju, na zmarnowanie, złachmanienie, zniknięcie.
W książce Jesień strachu Bashkim Shehu wspomina: „Kiedy stawałeś się elementem systemu, przyjaźń musiałeś zostawić za drzwiami. Człowiek na szczycie, Enver Hoxha, nie miał żadnych złudzeń: nie było mowy ani o przyjaźni, ani o koleżeństwie. Trzymał swoich ludzi na krótkiej smyczy, a oni usiłowali dawać mu dowody lojalności i oddania, mając nadzieję, że wspomni o nich w swoich książkach”.
Z jednej strony dziesiątki dzieł dyktatora, który przepisuje pamięć i historię Albanii według komunistycznych oczekiwań, z drugiej – książki zakazane, do których poza garstką wybrańców nikt nie ma dostępu.
– System uważał, że literatura powinna być przezroczysta, mieć jasny przekaz zgodny z linią partii.
Siedzi przede mną Bashkim Shehu, autor kilkunastu książek, w których na nowo opisuje historię swojego życia i albańskiego komunizmu. Pisarz bardziej niż ktokolwiek inny jest zakładnikiem swojej przeszłości: chcąc znaleźć materiał literacki, musi nieustannie nurkować w odmęty minionego i wygrzebywać z siebie perły, śmieci, kamienie.
Historia rodzinna Bashkima Shehu należy poniekąd do całej Albanii. W domu, przy stole – ojciec, numer dwa. Po drugiej stronie ulicy – on, numer jeden. Dzieciństwo w enklawie, która w oczach Albańczyków wyrosła na Krainę Posępnych Czarów, królestwo złota, konszachtów i przywilejów. Bashkim miał dostęp do zakazanego – luksusu, podróży, wolności.
Teoretycznie nic nie zapowiadało katastrofy. W praktyce atmosfera Blloku była jeszcze bardziej zagęszczona niż gdziekolwiek w kraju. Wszyscy byli ze sobą powiązani – małżeństwami, więzami krwi, interesami, wypitymi kieliszkami raki. Wszyscy mieli siebie na oku. Wszyscy gotowi byli donieść. Jedyną znaną lojalnością była lojalność wobec Envera Hoxhy. Jeżeli ktoś leciał w dół, pozostali z uwagą się temu przyglądali. Potem mówili: słusznie się roztrzaskał.
Literatura miała służyć partii, tymczasem pierwsze opowiadania Bashkima były parabolami wzorowanymi na utworach Kafki. W jednym z nich średniowieczni wojownicy pojawiają się w Albanii, by aresztować narratora i jego bliskich, a cały kraj cofa się w przeszłość.
– Żyliśmy jak w Procesie – mówi Shehu. – Wyciągano cię z domu na przesłuchanie i pytano: „Co masz do powiedzenia?”. Nie zrobiłeś nic złego, ale władza miała na twój temat swoje zdanie i ze szczególnym przekonaniem wymierzała karę podejrzanym i niewinnym. Wystarczyło, że podczas spotkania komitetu powiedziałeś coś, co wzbudziło czyjeś zaniepokojenie. Ty może jeszcze nie byłeś tego świadomy, ale oni już wiedzieli, że masz wątpliwości.
Hoxha jest po stalinowsku bezwzględny i paranoiczny.
Czystki rozpoczyna jeszcze w trakcie wojny: żeby