narodowego będącego największą konkurencją dla komunistów, przedstawicieli Legaliteti, czyli zwolenników króla, i wszystkich, którzy studiowali za granicą albo mieli związki z Zachodem. Niektórzy są wyciągani z domów i rozstrzeliwani, innych skazuje się w pokazowych procesach, jeszcze innych internuje. Wśród siedemnastu zabitych zdrajców jest także szwagier Hoxhy Bahri Omari, minister faszystowskiego rządu, który współpracował z ballistami, a jednak w czasie wojny udzielał schronienia Enverowi i jego narzeczonej Nexhmije.
Czystki będą powracać jak powódź, zatapiająca członków partii regularnie, co kilka lat.
W 1948 roku, kiedy Albania zerwała związki z Jugosławią, aresztowania i egzekucje dotknęły wszystkich „Jugosłowian” w partii. Pierwszy przed plutonem egzekucyjnym stanął Koçi Xoxe, minister spraw wewnętrznych, szykowany przez Titę na następcę Hoxhy. Jugosławia, która przymierzała się do aneksji Albanii, przez ponad dekadę pozostanie w oczach Hoxhy jej największym wrogiem.
Ale po śmierci Stalina nawet Związek Radziecki zaczął zdradzać rewizjonistyczne ciągoty. Na początku lat sześćdziesiątych, po tym, jak Chruszczow dogadał się z Jugosławią i Grecją, a później zalecił Albanii postawić na pomarańcze i cytryny zamiast na chrom i stal, Hoxha zwyzywał go od imperialistów i zerwał wieczną przyjaźń. Po Tiranie stopniowo rozlała się fala represji wobec stołecznej elity wykształconej u zdrajców – w ZSRR, Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech. Skończyły się beztroskie wieczory intelektualistów, którzy umawiali się na tańce przy radzieckich piosenkach, a zaczęły samotne noce na zesłaniu albo krótkie rozmowy na spacerniakach.
Pod koniec lat sześćdziesiątych Hoxha odetchnął, uścisk pięści zelżał. Radio Tirana zaczęło grać Beatlesów i Rolling Stonesów, a władza mówić o liberalizacji i uwzględnieniu potrzeb młodzieży, bo to ona jest przyszłością kraju. Bashkim Shehu spotykał się z kolegami, którzy nosili dłuższe włosy i dżinsy, i cichaczem słuchał z nimi nielegalnych płyt albo w środku nocy siedział przy włączonym radioodbiorniku i wystukiwał rytm – Radio Rai, Radio Monte Carlo, BBC, Wolna Europa, rock’n’roll, jazz, rumuńskie szlagiery… Gdy rozwścieczony ojciec zniszczył włoskie płyty Vladimira, ten przerzucił się na muzykę amerykańską – Elvisa Presleya, Raya Charlesa, Carlosa Santanę, i nauczył się lepiej ukrywać nabytki przeszmuglowane z zagranicznych podróży.
– Zawsze myślałem, że mój ojciec jest konserwatywny i zasadniczy z racji swojego pochodzenia, a Enver jest tym oświeconym, wykształconym, świadomym – wspomina Shehu. Na jego twarzy nie ma emocji, słowa powoli układają się w zdania. – Jeśli wiedział, których książek zakazać, to dlatego, że wszystkie je przeczytał i rozumiał, czemu mogą okazać się niebezpieczne. Myślałem, że Albania jest na właściwej ścieżce, że się otwiera. Ale w 1971 roku, podczas sześćdziesiątych urodzin mojego ojca, Hoxha wygłosił przemowę. Najpierw wyliczył jego zasługi, a potem niespodziewanie zmienił temat i odniósł się do sytuacji w kraju, do tego, że Albania staje się zbyt liberalna. Całą noc nie spałem, zastanawiając się, co mogą oznaczać te słowa. Nagle zdałem sobie sprawę, że będzie coraz gorzej, że nie jesteśmy bezpieczni, że pewnego dnia mogą przyjść także po nas. Cenzura i brak wolności biorą się z istoty reżimu. To nie jest skutek uboczny tej polityki, to jej cel sam w sobie.
Mimo sygnałów, o których wiedziało tylko otoczenie dyktatora, w 1972 roku na fali liberalizacji odbył się pierwszy i ostatni taki festiwal w kraju – XI Przegląd Piosenki, który przeszedł do historii jako najbardziej radosne komunistyczne wydarzenie o najstraszliwszych konsekwencjach. Wokalistki wystąpiły w kolorowych minispódniczkach albo ostentacyjnie hipisowskich sukniach, wśród geometrycznych dekoracji zabrakło sierpa i młota, a festiwal wygrała piosenka Gdy nadchodzi wiosna. „Odwilż, odwilż w Albanii!” – donosiła jugosłowiańska prasa. Bo i muzyka jakby włoska, i piosenkarki jakby z Zachodu, nóżka chodzi, biodra się kołyszą. Włoscy dziennikarze nie mogli się nadziwić: „Jedna duża orkiestra, dwie małe, jury w studiu, jury w różnych miastach, przecież to skromna, acz śliczna kopia festiwalu w San Remo!”. A więc dochodzą włoskie smaki i gusty nawet do zatrzaśniętej Albanii!
Sigurimi miało dla wodza wieści tak dobre, że aż złe: w całym kraju festiwal okazał się wielkim sukcesem. Ludzie nagrywali piosenki na magnetofony i śpiewali je na głos w swoich domach. W komunistycznej Albanii śpiewali pełną piersią, jakby byli w jakiejś Ameryce! Jakby mieli powody do radości! Jakby nie było czego się bać!
Tego nie zniósłby nawet najbardziej tolerancyjny dyktator. Jeśli ludzie przez chwilę poczuli się wolni, zaraz zapragną więcej. Zaraz zaćmi im się w głowach, jak tym na Zachodzie, będą chcieli ubrań, rozrywek, jedzenia, a co im może dać mała, chuda Albania, ze wszystkich stron otoczona wrogami, z wiecznie niewydolnym rolnictwem, z marzeniami o industrialnej potędze, Albania, która tym bardziej pogardza Zachodem, im bardziej się go boi? Gospodarka podupada, plany pięcioletnie wypełnia się ledwie w połowie, a bratnia przyjaźń chińska nie obejmuje pomocy militarnej. Zresztą nie dalej niż rok wcześniej Mao, jedyny sojusznik Albanii, potrząsnął imperialistyczną dłonią Richarda Nixona; o tym zdradzieckim uścisku albańska propaganda nie zająknęła się słowem. Z tego wszystkiego dyktator słabuje, od miesięcy ma problemy z sercem…
Pięść wali w stół. W Albanii nikt nie będzie śpiewał. W Albanii każdy będzie się bał, może jedzenia jest mało, ale wrogów mamy pod dostatkiem. Karabiny w dłoń! Wszyscy gotowi i czujni stoją na straży ojczyzny!
Pół roku później zwołano plenum, które wzięło na celownik jaskółki zmian. Nie ma dyktatorskiej zgody na kosmopolityzm. Nie ma zgody na rycie pod fundamentami socjalizmu. Wszyscy wrogowie będą zgnieceni. Na kamieniu nie zostanie kamień.
Plenum kiwa głowami i jednogłośnie uznaje festiwal za imprezę zorganizowaną przez wrogów ludu i symbol pogardy dla socjalistycznych ideałów.
Rozpoczyna się wielkie polowanie na czarownice. Do więzienia trafiają Fadil Paçrami, sekretarz ideologiczny partii, któremu pomyliły się ideologie, Todi Lubonja, dyrektor radia i telewizji, piosenkarz Sherif Merdani, a potem wszyscy, którzy mogą stanowić jakiekolwiek zagrożenie, rzeczywiste i wyimaginowane.
Przez dwa lata szaleje wielka inkwizycja, bo partia już wie, już nazwała problem: „Pod maską walki z konserwatyzmem próbuje się otworzyć drogę liberalizmowi, żeby nasza literatura i sztuka zeszły z drogi socjalizmu”. Dyktator decyduje: aresztowania, internowania i wyroki. Na wiele lat trafiają do więzienia malarze Edison Gjergo i Ali Oseku, syn Todiego – intelektualista Fatos Lubonja, pisarz Zyhdi Morava, poeci Frederik Rreshpja i Visar Zhiti, reżyser teatralny Kujtim Spahivogli i setki innych. Najbardziej wpływowi dziennikarze, redaktorzy i poeci tracą pracę, część zostaje internowana. Tornado Enver przechodzi przez całe środowisko kulturalne i pozostawia na placu boju tylko niedobitki, których wódz nie zauważył.
– Każdym kolejnym aresztowaniom towarzyszył lęk – mówi Bashkim Shehu. – Pożądaną reakcją była nienawiść do wrogów ludu, ale pod nią krył się strach o własny los, a jeszcze głębiej poczucie winy.
Im bardziej dyktator boi się wroga, tym bardziej Albania izoluje się i słabnie. Chiny patrzą na nią podejrzliwie, bo od lat ładują pieniądze w wielką przyjaźń, a tymczasem ich sojusznik kurczy się i podupada. „Albania nie rokuje” – uznaje następca Mao i kieruje bratnią pomoc do krajów Trzeciego Świata. Uśmiecha się też do Tity i Ceaușescu, którzy z kolei uśmiechają się do Stanów Zjednoczonych. Z żelaznym wodzem Albanii nikomu nie jest po drodze.
Bez chińskich maszyn, traktorów i pożyczek „wielka industrialna machina” Albanii dostaje zadyszki. System spowalnia, krztusi się i coraz częściej zacina. Albania jest sama i nikt nie zamierza jej pomóc.
„Żadnej pomocy nie potrzebujemy!” –