produkty.
Już dzisiaj komputery i algorytmy zaczynają funkcjonować jako klienci, a nie tylko producenci. Na przykład na giełdzie papierów wartościowych algorytmy stają się najważniejszymi kupcami obligacji, akcji i towarów. Podobnie najważniejszym ze wszystkich klientów w branży reklamowej jest algorytm: algorytm wyszukiwania Google’a. Tworząc strony internetowe, ludzie często starają się zaspokoić gusta algorytmu wyszukiwania Google’a, a nie gusta jakiegokolwiek człowieka.
Oczywiście algorytmy nie mają świadomości, dlatego w odróżnieniu od konsumentów, którzy są ludźmi, nie cieszą się z tego, co kupują, a na ich decyzje nie oddziałują uczucia i emocje. Algorytm wyszukiwania Google’a nie spróbuje lodów. Algorytmy jednak wybierają różne rzeczy, opierając się na swych wewnętrznych obliczeniach i wbudowanych preferencjach, a te preferencje coraz bardziej kształtują świat. Algorytm wyszukiwania Google’a ma bardzo wyrobiony gust, jeśli chodzi o ranking stron internetowych sprzedawców lodów, a największe sukcesy odnoszą ci sprzedawcy lodów, których wymienia na pierwszych miejscach algorytm Google’a – a nie ci, którzy produkują najsmaczniejsze lody.
Znam to z własnego doświadczenia. Gdy wydaję książkę, wydawcy proszą mnie o napisanie krótkiego tekstu, który wykorzystują do reklamy w internecie. Mają jednak eksperta, który dostosowuje to, co piszę, do gustu algorytmu Google’a. Ekspert czyta mój tekst i mówi: „Tego słowa nie używaj – zamiast niego użyj innego. Ono bardziej zainteresuje algorytm Google’a”. Wiemy, że jeśli tylko uda nam się zwrócić uwagę algorytmu, to uwagę ludzi mamy zapewnioną.
Wobec tego skoro ludzie nie są potrzebni ani jako producenci, ani jako konsumenci, co w takim razie zapewni ich fizyczne przetrwanie i psychiczne dobre samopoczucie? Nie możemy czekać z szukaniem odpowiedzi na to pytanie, aż kryzys wybuchnie z całą siłą. Wtedy będzie za późno. Aby poradzić sobie z niespotykanymi wstrząsami technicznymi i ekonomicznymi XXI wieku, musimy jak najszybciej wypracować nowe modele społeczne i ekonomiczne. Te modele powinny kierować się zasadą, że należy chronić ludzi, a nie miejsca pracy. Wiele etatów polega wyłącznie na otępiającej harówce, czymś, czego nie warto ratować. Nikt nie marzy, by być kasjerem. Powinniśmy skupiać się na tym, by zapewnić ludziom ich podstawowe potrzeby oraz zabezpieczyć ich społeczny status i poczucie wartości.
Takim nowym modelem, który cieszy się rosnącym zainteresowaniem, jest koncepcja powszechnego dochodu podstawowego (PDP). Jest to propozycja, by państwo opodatkowało miliarderów oraz korporacje należące do tych, którzy mają w ręku algorytmy i roboty, a uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczyło na zapewnienie każdemu obywatelowi wystarczająco wysokiej pensji, by mógł pokryć wszystkie swoje podstawowe wydatki. Zapewniłoby to ubogim ochronę przed skutkami utraty pracy oraz destabilizacją ekonomiczną, a jednocześnie zabezpieczyłoby bogatych przed populistyczną wściekłością34.
Pokrewnym pomysłem jest propozycja, by poszerzyć zakres ludzkich czynności, które uważamy za „pracę”. Obecnie miliardy rodziców zajmują się dziećmi, miliony sąsiadów troszczą się o siebie nawzajem i miliony obywateli organizują społeczności, a żadnego z tych nieocenionych działań nie uznaje się za pracę. Być może musimy znaleźć jakiś przełącznik we własnych głowach i uświadomić sobie, że zajmowanie się dzieckiem to zapewne najważniejsza i najbardziej wymagająca praca na świecie. Skoro tak, to pracy nam nie zabraknie, nawet jeśli komputery i roboty zastąpią wszystkich kierowców, bankierów i prawników. Oczywiście powstaje pytanie, kto miałby wyceniać i opłacać te nowo uznane zawody. Skoro półroczne dziecko nie może płacić pensji własnej mamie, prawdopodobnie koszty te będzie musiało wziąć na siebie państwo. A skoro chciałoby się zapewne, by taka pensja pokrywała wszystkie podstawowe potrzeby rodziny, to efekt finalny będzie wyglądał całkiem podobnie do idei powszechnego dochodu podstawowego.
Ewentualnie zamiast oferować obywatelom dochód, państwa mogłyby dotować pewne powszechne świadczenia podstawowe. Zamiast dawać ludziom pieniądze, które mogliby przeznaczyć na cokolwiek, państwo mogłoby zapewniać bezpłatną edukację, opiekę medyczną, darmowy transport i tak dalej. Tak naprawdę jest to utopijna wizja komunizmu. Wprawdzie komunistyczny projekt wszechświatowej rewolucji robotniczej stał się nieco przestarzały, może jednak powinniśmy próbować urzeczywistnić komunistyczny cel innymi środkami?
Pozostaje kwestią dyskusyjną, czy lepiej zapewnić ludziom powszechny dochód podstawowy (raj kapitalistyczny), czy powszechne świadczenia podstawowe (raj komunistyczny). Obie opcje mają swoje wady i zalety. Bez względu na to jednak, który raj wybierzemy, prawdziwy problem polega na określeniu, co tak naprawdę oznacza „powszechny” oraz „podstawowy”.
Gdy mówi się o powszechnej pomocy podstawowej – czy to w formie dochodu, czy świadczeń – zazwyczaj ma się na myśli pomoc podstawową ze strony p a ń s t w a. Dotychczas wszelkie inicjatywy w rodzaju PDP były ściśle ograniczone do jakiegoś państwa albo miasta czy gminy. W styczniu 2017 roku Finlandia rozpoczęła dwuletni eksperyment, w którego ramach dwa tysiące bezrobotnych Finów otrzymuje 560 euro miesięcznie bez względu na to, czy znajdą pracę, czy nie. Podobne eksperymenty trwają w kanadyjskiej prowincji Ontario, we włoskim Livorno oraz kilku holenderskich miastach35. (W 2016 roku Szwajcaria zorganizowała referendum w sprawie wprowadzenia państwowego programu dochodu podstawowego, ale wyborcy odrzucili ten pomysł36).
Problem z tego rodzaju państwowymi i miejskimi projektami polega wszakże na tym, że najważniejsze ofiary automatyzacji mogą nie mieszkać w Finlandii, Ontario, Livorno czy Amsterdamie. Globalizacja sprawiła, że ludzie w jednym kraju są całkowicie zależni od rynków w innych krajach, ale automatyzacja może rozpruć znaczne części tej globalnej sieci handlowej, powodując katastrofalne konsekwencje dla jej najsłabszych ogniw. W XX wieku kraje rozwijające się, którym brakowało bogactw naturalnych, osiągały wzrost gospodarczy głównie dzięki sprzedaży taniej siły roboczej swoich niewykwalifikowanych robotników. Dzisiaj miliony Banglijczyków utrzymują się z produkcji koszulek sprzedawanych odbiorcom w Stanach Zjednoczonych, podczas gdy mieszkańcy Bangaluru zarabiają, pracując w telefonicznych biurach obsługi i zajmując się reklamacjami amerykańskich klientów37.
Jednak wraz z pojawieniem się SI, robotów i drukarek 3D tania niewykwalifikowana siła robocza może przestać się liczyć. Zamiast koszulek wytwarzanych w Dhace i wysyłanych długą drogą do Stanów Zjednoczonych można będzie kupić sobie wzór bluzki w sieci na Amazonie i wydrukować ją od razu w Nowym Jorku. Funkcje sklepów Zary i Prady przy Piątej Alei mogą przejąć centra druku 3D na Brooklynie, a część ludzi może mieć nawet drukarki w domach. Jednocześnie zamiast dzwonić do obsługi klienta w Bangalurze, by zgłosić reklamację takiej drukarki, będzie można porozmawiać z przedstawicielem-SI jej producenta w chmurze Google’a (a jego akcent i barwa głosu zostaną dobrane do naszych upodobań). Świeżo pozbawieni pracy robotnicy oraz pracownicy infolinii z Dhaki i Bangaluru nie mają wykształcenia niezbędnego do tego, by mogli zająć się projektowaniem modnych koszulek albo pisaniem oprogramowania – co zatem zapewni im środki do życia?
Jeśli SI i drukarki 3D faktycznie przejmą obowiązki Banglijczyków i bangalurczyków, wówczas dochody, które wcześniej płynęły do Azji Południowej, zaczną napełniać skarbce paru gigantów technologicznych w Kalifornii. Zamiast obserwować wzrost gospodarczy wpływający na poprawę warunków na całym świecie, możemy być świadkami powstawania ogromnych nowych majątków tworzonych w ośrodkach najnowocześniejszych rozwiązań technicznych, takich jak Dolina Krzemowa, podczas gdy w wielu krajach rozwijających się nastąpi zapaść gospodarki.
Oczywiście część wschodzących gospodarek – między innymi Indie i Bangladesz –