będą stanowić zarówno najważniejsze aktywa w gospodarce, jak i jedyną rzecz podlegającą wymianie w wielu transakcjach). Czy systemowi politycznemu uda się zaradzić temu kryzysowi, zanim zabraknie pieniędzy?
Co jeszcze ważniejsze, rewolucja w technologii informacyjnej i biotechnologii będzie mogła zrestrukturyzować nie tylko gospodarki i społeczeństwa, lecz także nasze ciała i umysły. W przeszłości nauczyliśmy się panować nad otaczającym nas światem, ale w niewielkim stopniu zyskaliśmy kontrolę nad światem wewnątrz nas. Umieliśmy budować tamy i zapobiegać wylewom rzek, ale nie wiedzieliśmy, jak powstrzymać starzenie się ciała. Potrafiliśmy projektować systemy irygacyjne, ale nie mieliśmy pojęcia, jak projektować mózg. Jeśli bzyczące komary przeszkadzały nam spać, wiedzieliśmy, jak się ich pozbyć; jeśli jednak spędzaliśmy bezsenne noce z powodu natarczywych myśli, większość z nas nie umiała ich od siebie skutecznie odepchnąć.
Rewolucje dokonujące się w biotechnologii i technologii informacyjnej dadzą nam władzę nad światem wewnątrz nas oraz pozwolą konstruować i produkować życie. Nauczymy się projektować mózgi, wydłużać życie oraz unikać określonych myśli wedle własnego uznania. Nikt nie wie, jakie będą tego skutki. Ludziom zawsze dużo lepiej wychodziło wynajdywanie narzędzi niż ich mądre używanie. Łatwiej uregulować bieg rzeki przez wybudowanie na niej tamy, niż przewidzieć wszystkie skomplikowane konsekwencje, jakie przyniesie to dla szerszego systemu ekologicznego. Podobnie prościej będzie przekierować bieg naszych myśli, niż odgadnąć, jak to wpłynie na naszą psychikę czy na systemy społeczne.
W przeszłości zdobyliśmy władzę oddziaływania na otaczający nas świat i przekształcania całej planety. Nie rozumieliśmy jednak złożoności globalnej ekologii, dlatego dokonując różnych zmian, nieumyślnie zakłóciliśmy cały system i obecnie stoimy w obliczu ekologicznej katastrofy. W najbliższym stuleciu biotechnologia i technologia informacyjna dadzą nam władzę oddziaływania na świat wewnątrz nas i przekształcania nas samych. Nie rozumiemy jednak złożoności własnych umysłów, dlatego dokonując różnych zmian, możemy rozregulować własny system psychiczny do takiego stopnia, że również i on może się rozpaść.
Rewolucje dokonujące się w biotechnologii i technologii informacyjnej przeprowadzają inżynierowie, przedsiębiorcy i naukowcy, którzy nie zdają sobie sprawy z politycznych konsekwencji własnych decyzji i z całą pewnością nikogo nie reprezentują. Czy parlamenty i partie polityczne potrafią wziąć sprawy w swoje ręce? W tej chwili wydaje się, że nie. Rewolucja techniczna nie jest nawet pierwszoplanowym punktem programów politycznych. Na przykład podczas wyścigu o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2016 roku główny kontekst dla przełomowych rozwiązań technicznych stanowiła afera z e-mailami Hillary Clinton3, a choć tyle się mówiło o utracie miejsc pracy, żaden z kandydatów nie zajął się możliwym wpływem automatyzacji na tę sferę gospodarki. Donald Trump przestrzegał wyborców, że Meksykanie i Chińczycy odbiorą im pracę – mówił, że z tego powodu należy wybudować mur na granicy z Meksykiem4. Nie uprzedzał natomiast Amerykanów, że pracę odbiorą im algorytmy, nie sugerował też postawienia firewalla na granicy z Kalifornią.
Mógł być to jeden z powodów (choć nie jedyny), dla których nawet wyborcy w centrum liberalnego Zachodu tracą wiarę w opowieść liberalną oraz proces demokratyczny. Zwykli ludzie mogą nie rozumieć sztucznej inteligencji i biotechnologii, ale wyczuwają, że przyszłość ich omija. W 1938 roku warunki życia przeciętnego człowieka w Związku Sowieckim, Niemczech czy Stanach Zjednoczonych być może były nędzne, ale nieustannie słyszał on przynajmniej, że jest najważniejszy na świecie i że to on jest przyszłością (oczywiście przy założeniu, że był to „zwykły człowiek”, a nie Żyd albo Afroamerykanin). Patrzył na plakaty propagandowe – które zwykle przedstawiały górników, hutników albo gospodynie domowe w bohaterskich pozach – i widział tam siebie: „To ja jestem na tym plakacie! Jestem bohaterem przyszłości!”5.
W 2018 roku prosty człowiek czuje się coraz bardziej pozbawiony znaczenia. Wszędzie wokół słyszy mnóstwo tajemniczych słów, wypowiadanych z podnieceniem przez prelegentów TED, rządowe think tanki i uczestników konferencji poświęconych najnowocześniejszym technologiom. To słowa takie jak „globalizacja”, „blockchain”, „inżynieria genetyczna”, „sztuczna inteligencja”, „uczenie maszynowe” – prości ludzie zapewne podejrzewają, że żadne z tych pojęć ich nie dotyczy. Opowieść liberalna była opowieścią zwykłych ludzi. Jak to możliwe, by nadal miała jakiekolwiek znaczenie w świecie cyborgów i algorytmów podłączonych do sieci?
W XX wieku masy buntowały się przeciwko wyzyskowi i starały się znaleźć jakieś przełożenie swej decydującej roli w gospodarce na władzę polityczną. Teraz masy boją się, że są nieistotne, i rozpaczliwie starają się wykorzystać to, co pozostało z ich władzy politycznej, zanim będzie na to za późno. Dlatego brexit i dojście do władzy Trumpa mogą stanowić przeciwną trajektorię wydarzeń niż ta, którą widzieliśmy w tradycyjnych rewolucjach socjalistycznych. Rewolucji rosyjskiej, chińskiej i kubańskiej dokonali ludzie, którzy mieli kluczowe znaczenie dla gospodarki, brakowało im natomiast władzy politycznej; w 2016 roku Trumpa i brexit wspierało wielu ludzi, którzy wciąż cieszą się władzą polityczną, boją się natomiast, że tracą swą wartość ekonomiczną. Być może w XXI wieku populistyczne bunty będą skierowane nie przeciwko ekonomicznej elicie, która żyje z wyzysku innych, lecz przeciwko ekonomicznej elicie, która już innych nie potrzebuje6. I może to być z góry przegrana sprawa. Dużo trudniej walczyć z tym, że jest się bez znaczenia, niż z wyzyskiem.
Opowieść liberalną nie pierwszy raz dotyka kryzys zaufania. Już od momentu, gdy zaczęła wywierać wpływ w skali globalnej, czyli od drugiej połowy XIX wieku, narracja ta przyjmowała cios za ciosem. Pierwsza era globalizacji i liberalizacji zakończyła się rzezią w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy polityka imperializmu ukróciła globalny marsz postępu. Po zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie okazało się, że wielkie mocarstwa dużo bardziej wierzą w imperializm niż w liberalizm, więc zamiast jednoczyć świat dzięki swobodnej i pokojowej wymianie handlowej, skupiły się na tym, by siłą zdobyć dla siebie jak największy kawałek planety. Mimo to liberalizm przetrwał trudne chwile i wyszedł z tej zawieruchy silniejszy niż przedtem, obiecując, że była to „wojna, która zakończy wszelkie wojny”. Tamta bezprzykładna masakra nauczyła podobno ludzkość, jak straszną cenę płaci się za imperializm, dzięki czemu po pierwszej wojnie światowej nasz gatunek w końcu był gotów stworzyć nowy porządek świata oparty na zasadach wolności i pokoju.
Potem nastał czas Hitlera: w latach trzydziestych i na początku czterdziestych pochód faszyzmu wydawał się niepowstrzymany. Zwycięstwo nad tym zagrożeniem zapoczątkowało jedynie kolejne niebezpieczeństwo. W okresie Che Guevary, czyli od lat pięćdziesiątych do siedemdziesiątych, ponownie wydawało się, że liberalizm trzyma się resztkami sił, a przyszłość należy do komunizmu. Ostatecznie jednak to komunizm runął. Supermarket okazał się znacznie silniejszy od gułagu. A co ważniejsze, opowieść liberalna okazała się zdecydowanie bardziej elastyczna i dynamiczna niż narracja któregokolwiek z jej przeciwników. Zatriumfowała nad imperializmem, nad faszyzmem i nad komunizmem, przejmując niektóre z ich najlepszych pomysłów i praktyk. W szczególności opowieść liberalna nauczyła się od komunizmu, jak rozszerzać krąg empatii i cenić nie tylko wolność, lecz także i równość.
Na początku opowieść liberalna troszczyła się głównie o wolności i przywileje Europejczyków, mężczyzn z klasy średniej, a wydawała się ślepa na trudne położenie robotników, kobiet, mniejszości i osób spoza