skoro ja nie żyję, a ty mnie widzisz, to jak myślisz, co to oznacza?
Teraz Elner się zirytowała.
– Skąd mam wiedzieć? Ja tylko spadłam z drabiny, mam mętlik w głowie, niedawno zdawało mi się, że widziałam Ginger Rogers… A teraz ty mi mówisz, że nie żyjesz, podczas gdy ja cię widzę jak na dłoni. Musiałam porządnie walnąć się w głowę, bo dla mnie to nie ma najmniejszego sensu.
– Pomyśl, Elner. Ja…? Ginger Rogers…?
Myślała przez sekundę, potem ją olśniło. Ginger Rogers zmarła przed laty, podobnie jak Ida. Poza tym nagle Elner uświadomiła sobie, że słyszy każde słowo bez aparatu słuchowego! Działo się coś naprawdę dziwnego i wyjątkowego. Wtedy do niej dotarło.
– Chwileczkę, Ido. Chcesz powiedzieć, że ja też nie żyję?
– No właśnie!
– Nie żyję?
– Zdecydowanie, moja droga, bardziej martwa już być nie możesz.
– O nie!… Jestem martwa i pogrzebana?
– Nie, jeszcze nie, zmarłaś zaledwie parę minut temu.
– Na litość boską… poważnie?
– Tak. Prawdę mówiąc, o włos rozminęłaś się z Ernestem Koonitzem, zjawił się ledwie wczoraj.
– Ernest Koonitz? Ten, który grał na tubie w „Audycji Sąsiadki Dorothy”?
– Ten sam.
Elner poczuła, że kręci jej się w głowie.
– Muszę na chwilę usiąść, żeby to przemyśleć. – Opadła na czerwony skórzany fotel przy drzwiach.
Nagle Ida zrobiła zatroskaną minę.
– Bardzo cię to zasmuciło, moja droga?
Elner popatrzyła na nią i pokręciła głową.
– Nie, chyba nie, powiedziałabym, że przede wszystkim jestem zaskoczona.
– To naturalna reakcja, wszyscy jesteśmy zaskoczeni. Wiesz, że to nieuniknione, ale jakoś nie wierzysz, gdy spotyka ciebie.
– Och, nigdy nie wątpiłam, że to się stanie. Żałuję tylko, że zdarzyło się bez uprzedzenia. Mam nadzieję, że wyłączyłam piekarnik i ekspres.
– Tak… wszyscy mamy swoje troski, prawda? – powiedziała Ida uszczypliwie.
Po chwili Elner odzyskała panowanie nad sobą i pogodziła się z tym, co musiało być prawdą. Popatrzyła na siostrę.
– Biedna Norma, najpierw ty, teraz ja.
Ida pokiwała głową.
– Życie nie jest usłane różami, jak powiadają.
– Tak, chyba tak, mam tylko nadzieję, że to nie było dla niej zbyt wielkim ciosem, jestem przecież stara, więc można się było tego spodziewać, prawda?
– Tak… ze mną było inaczej, miałam tylko pięćdziesiąt dziewięć lat. Zmarłam zupełnie niespodziewanie, byłam jeszcze w dobrej formie, jeśli mogę tak o sobie powiedzieć.
Elner westchnęła.
– Mam nadzieję, że Sonny’emu będzie dobrze, Macky obiecał, że się nim zaopiekuje, gdy kiedyś mnie zabraknie, chociaż nie sądzę, by kotom nas brakowało, dopóki dostają jeść. – Elner popatrzyła na swoje ręce. – Wiesz, Ido, może to dziwne, lecz nie czuję się ani trochę martwa, a ty?
– Ja też nie, myślałam, że będę się czuła zupełnie inaczej. W jednej chwili żyjesz, w następnej nie żyjesz, a różnica niewielka. To znacznie mniej bolesne niż poród, tyle ci powiem.
– Tak, wcale nie boli. Prawdę mówiąc, od lat nie czułam się równie dobrze, jakiś czas temu zaczęło mnie łupać w prawym kolanie. Nie mówiłam Normie, inaczej nie dałaby mi spokoju i zabrała na wymianę, ale teraz jest jak nowe – powiedziała Elner, unosząc i opuszczając nogę. – Co będzie dalej? Zobaczę kogoś innego?
– Nie znam szczegółów, po prostu dałam słowo, że wyjdę ci naprzeciw i zaprowadzę do środka.
– Ogromnie miło z twojej strony, Ido. Widok znajomej twarzy na samym początku wszystko ułatwia, prawda?
– W istocie. Nigdy nie zgadniesz, kto mnie powitał po śmierci.
– Kto?
– Pani Herbertowa Chalkley.
– A któż to taki?
– Och, była prezes Amerykańskiego Klubu Kobiet, to wszystko.
– Ach… musiało ci być bardzo przyjemnie.
Ida wstała, wysunęła górną szufladę biurka i zaczęła czegoś szukać, mówiąc:
– Przy okazji, wezwali mnie tak szybko. Co to było, atak serca?
Elner po chwili namysłu odparła:
– Nie jestem pewna, może zostałam pożądlona na śmierć przez rój szerszeni, a może zabił mnie upadek, kto wie, miałam nadzieję, że umrę we własnym łóżku, ale przecież nie można mieć wszystkiego, jak sądzę.
– Założę się, że atak serca. To zabiło Gertę i tatusia. Ja miałam serce jak dzwon, ale przecież byłam znacznie młodsza od ciebie, ty zmarłaś nagłą śmiercią… w przeciwieństwie do mnie. Lekarz powiedział, że cierpię na chorobę krwi, stosunkowo rzadko spotykaną, choć dość pospolitą w niemieckich rodzinach królewskich.
O Boże, pomyślała Elner. Znowu zaczyna, martwa od dwudziestu dwóch lat, a wciąż zadziera nosa.
Ida miała co najmniej siedemdziesiątkę i zmarła na białaczkę, ale zawsze musiała pokazywać, że jest lepsza od innych. Zachowywała się tak przez całe życie. Ich tata był tylko prostym starym farmerem, ona jednak twierdziła, że przyszedł na świat jako baron spokrewniony z Habsburgami i miał rodowe włości. Po ślubie z Herbertem Jenkinsem zrobiła się jeszcze gorsza. Elner od czasu do czasu musiała jej przypominać, skąd pochodzi, lecz teraz uznała, że nie ma sensu strzępić sobie języka. Skoro nie zmieniła się do tej pory, to już nigdy się nie zmieni.
Ida wreszcie znalazła w szufladzie klucz.
– Jest. – Wstała i otworzyła wielkie dwuskrzydłowe drzwi. Odwróciła się w stronę siostry. – Chodź, idziemy.
Elner podniosła się, gotowa pójść za nią, ale nagle zatrzymała się w pół kroku.
– Chwileczkę, to dobre miejsce, prawda? Nie pójdę do złego miejsca, prawda?
– Oczywiście, że nie.
Elner odetchnęła z ulgą. Po namyśle uznała, że skoro Idzie się udało, to w takim razie wszyscy muszą mieć szansę. Ale miała jeszcze jedno pytanie.
– Co się stanie, gdy tam wejdę?
Ida popatrzyła na nią jak na wariatkę.
– A jak myślisz? Spotkasz się ze swoim Stwórcą. Zabieram cię, głuptasie, na spotkanie ze Stwórcą.
– Aha. Wielka szkoda, że jestem w tym starym szlafroku z obwisłymi kieszeniami i nie mam odrobiny szminki na ustach.
– Teraz wiesz, jak ja się czułam – prychnęła Ida.
– Tak… teraz rozumiem.
– Jesteś gotowa?
– Tak, chyba tak, w przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj, prawda?
– Prawda. A skoro już jesteś, czy czegoś żałujesz?
– Czy