zostawia za sobą biało-czerwoną. „My – Naród”, a pod spodem: „Ziomale Nergala” – zamiast „o” logo Platformy Obywatelskiej. „To faszyści i komuniści mordowali polskich patriotów”. Kawałek dalej, jakby dla kontrastu, wesoły baner „Tutaj idą dziecioroby” – obok kolorowych liter rysunek wielodzietnej rodziny z psem. Oprócz tego liczne hasła z żelaznego patriotycznego repertuaru: „Bóg, honor, ojczyzna”, „Amor Patriae Nostra Lex”, „Cześć i chwała bohaterom”.
Tam gdzie uczestnicy Orzeł Może posługiwali się nowymi formami, Marsz Niepodległości nawiązuje do starych, uświęconych tradycją. Godła się tu nie przerabia. Barwy narodowe zachowują swoją czystość. Najistotniejsza wydaje mi się jednak figura wroga. Miękki patriotyzm Komorowskiego i radiowej Trójki był na inność otwarty, łaknął jej, pragnął się w niej roztopić, czego – nieintencjonalnym zapewne – symbolem stał się róż, w który rozpłynęła się biel i czerwień narodowej flagi. Patriotyzm Marszu Niepodległości – przeciwnie. Pragnie się określić, otoczyć symbolicznym lub rzeczywistym murem, wyznaczyć precyzyjne granice. Potrzebuje do tego wroga, czerpie bowiem energię z przełamywania oporu, z walki z entropią czy chaosem.
Dziś potomkowie komunistycznych oprawców, ideowi (i jakże często – nie tylko ideowi) spadkobiercy zbrodniczej ideologii spod znaku sierpa i młota usiłują nas zakneblować, w dalszym ciągu chcą tworzyć przemocą „nowego człowieka”, tak jak im nakazał ich wódz, towarzysz Józef Stalin – można było przeczytać w zaproszeniu na Marsz Niepodległości na oficjalnej stronie organizatorów. Jego autorem był Leszek Żebrowski, związany z Ruchem Narodowym historyk i publicysta, autor między innymi licznych publikacji o powojennym podziemiu niepodległościowym. – Oni nie mają ojczyzny, nie jest im potrzebna. Ale my nie dajmy sobie odebrać honoru i dumy, nie ustępujmy pod naporem lewackich bojówek, działających pod bardzo różnymi hasłami. W istocie jest to cały czas ta sama siła – destrukcyjna, antycywilizacyjna, nawiązująca do najgorszych wzorów znanych z przeszłości.
Według Żebrowskiego, którego słowa dobrze reprezentują wizję świata coraz wyraźniej dominującą w polskim patriotyzmie, jesteśmy częścią odwiecznej i wiecznej walki kosmosu z chaosem. Niezmienne są też metody wrogów, zmieniają się tylko ich imiona – dawniej byli to komuniści i niemieccy faszyści, dziś – Unia Europejska, neomarksiści, poprawność polityczna, islamizacja, feminizm…6 Używając metaforyki popularnego na prawicy filozofa Jordana Petersona, można więc powiedzieć, że maszerujący 11 listopada patriota widzi samego siebie jako kulturowego herosa pokonującego pierwotnego smoka chaosu i ustanawiającego ład w świecie. Sprzeciw dodaje mu sił, usztywnia pancerz tożsamości. Dlatego pochód z 2011 roku stał się tak potężny. Oto bowiem po raz pierwszy od dłuższego czasu na drodze nowych patriotów stanęła przeszkoda, z którą mogli się z impetem zderzyć.
Blokada Marszu Niepodległości przyczyniła się do jego nagłośnienia i wzmocnienia. Nagle okazało się, że na pozór radykalny obraz tożsamości proponowany przez narodowców w rzeczywistości oddaje – z różnych powodów – nastroje znacznej części Polaków lepiej niż propaganda uśmiechu i szczęśliwości.
W latach 2011 i 2013 spór toczył się w istocie o definicję normalności. O to, kto ma do patriotyzmu prawo, jaki patriotyzm jest „normalny” i „właściwy”, a jaki można napiętnować jako aberrację. Był to także spór o to, skąd w ogóle mogą przychodzić do nas kryteria normalności. Kto ma prawo wyrokować o tym, co jest etyczne, estetyczne, nowoczesne, mądre czy dobre. Zachód? Elity? Intelektualiści? Lud?
Święto czekoladowego orła można więc rozpatrywać jako rozpaczliwą i nieudaną próbę kontry, tym bardziej chybioną, że nieświadomą rzeczywistego układu sił. Polska Uśmiechnięta przemawiała z pozycji wyższości czy wręcz „normalności” w momencie, gdy była już zaledwie ciekawostką. Ostatnim podrygiem mody, która za chwilę miała przejść do historii i stać się obiektem kpin.
Czekoladowy orzeł nie tylko nie pokonał Marszu Niepodległości. On dodał mu impetu, wzmacniając w przeciwnikach politycznych poczucie zakorzenienia w tradycji i związanej z tym wyższości. Narodowcom obraz różowego, tęczowego, czekoladowego wroga daje chłodną siłę szyderstwa i przewagę, jaką oryginał zachowuje wobec nędznej podróbki. Posileni czekoladowym orłem patrioci rozpoczęli triumfalny pochód, który obserwujemy do dziś. Pożarli ptaka, by wkrótce schrupać także jego nieszczęsnego patrona. A wówczas rozpoczął się efekt domina. Niemożliwe stało się możliwe, niewybieralni zostali wybrani, skazani na przegraną nieoczekiwanie okazali się zwycięzcami, i to nie tylko moralnymi. To, co uznawano za staroświeckie i nierokujące, stało się nagle naszą przyszłością. Role się odwróciły. Tak narodził się potężny kapitał symboliczny, z którego, co ciekawe, Ruch Narodowy nie skorzystał, gdyż patriotyczną energię niemal natychmiast zagospodarował PiS.
Choć Ruch Narodowy okazał się zaskakująco niesprawną maszyną polityczną, to w sferze symbolicznej odniósł imponujący sukces. Skutecznie uprowadzony przez PiS patriotyzm rodem z Marszu Niepodległości stanowi dziś główny nurt w polskiej przestrzeni publicznej. Powielony na tysiącach patriotycznych koszulek, odtwarzany w kolejnych muzeach, nauczany w szkole i wychwalany z mównicy sejmowej; wykuty w kamieniu i ulepiony z szalonych pomysłów, obalający pomniki i wznoszący je na nowo, tropiący spiski i prowadzący badania historyczne. W jego sercu wciąż znajdują się synchroniczne defilowanie, jednoczenie sił w obliczu odwiecznego wroga i dbałość o czystość kategorii, tak by biel i czerwień nigdy nie zlały się w róż ani nie rozproszyły w tęczy. To właśnie o tym potężnym nurcie współczesnej polskiej kultury opowiada ta książka. Na jej potrzeby proponuję nazwać go turbopatriotyzmem.
Kilka lat temu opublikowałem krótki artykuł o spiskowych teoriach pewnej popularnej wówczas na skrajnej prawicy aktywistki. Tekst ukazał się w medium uznawanym powszechnie za liberalne. Niemal w niczym się z opisywaną działaczką nie zgadzałem, ale starałem się polemizować z jej rzeczywistymi wypowiedziami, a nie ze słomianą kukłą uplecioną z własnych uprzedzeń. Moje starania zostały docenione, bo choć bohaterka tekstu nie zgadzała się z kolei z moimi rozpoznaniami, doceniła artykuł jako rzetelny (oczywiście, jak pisała, „jak na standardy tego medium”). Często stawiam sobie tę recenzję za punkt odniesienia. Pisząc o ludziach, którzy widzą świat inaczej ode mnie, staram się formułować zdania tak, żeby po ich przeczytaniu mogli powiedzieć: „Dalej się z tym gościem nie zgadzam, ale widzę, że przynajmniej próbował coś zrozumieć – opisuje mnie, a nie jakąś karykaturę”.
W sporze softpatriotyzmu i turbopatriotyzmu zawsze stałem po stronie tego pierwszego. Nie jest to zatem książka pisana z pozycji neutralnej. Marzyła mi się, i wciąż marzy, Polska otwarta, europejska, niepodległa, ale nie opętana obsesją niepodległości. Czasem nawet fantazjuję o Polsce Uśmiechniętej. Zdarzyło mi się też popełnić mały softpatriotyczny manifest, z którego muszę się co jakiś czas tłumaczyć.
Skoro nie jestem w tym sporze neutralny, tym bardziej zależało mi, żeby nie opisywać własnych fantazji na temat turbopatriotyzmu, lecz jego rzeczywiste mechanizmy. Stąd właśnie znaczenie, jakie w tej książce pełni zaczerpnięta z antropologii technika gęstego opisu. Punktem wyjścia są tu zawsze konkretne wypowiedzi – polityków, działaczy, publicystów czy nawet anonimowych autorów z forów internetowych. Staram się za każdym razem pokazać, dlaczego dana wypowiedź może zostać uznana za reprezentatywną dla całego nurtu. Nawet jeżeli dla jasności wywodu w danym fragmencie skupiam się na konkretnym przemówieniu, spocie czy nawet tweecie, analizę opieram zawsze na dużych zbiorach tekstów, zwracając szczególną uwagę na powtarzające się elementy. Dbam też, by przywoływane wypowiedzi nie były wyrwane z kontekstu, co – trzeba przyznać – stanowi prawdziwą plagę wśród polskich