zerwali sojusz z Francją i podpisali porozumienie z Niemcami. Próby zbrojnego stłumienia dążeń narodowych Słowacji doprowadziły do groźby najazdu węgierskiego, w związku z czym Niemcy – zgodnie z obustronnym porozumieniem – wprowadzili swoje wojska do Czech.
Czesi nie byli pierwszą ofiarą agresji niemieckiej – byli pierwszym sojusznikiem Niemców. Ich państwo wciąż istniało pod nazwą Protektoratu Czech i Moraw, nadal miało swojego prezydenta – Emila Háchę – i posiadało nawet własne wojsko (Vládní vojsko), które później zostało wysłane do Włoch, żeby pomóc Niemcom w odparciu alianckiego ataku, i niewiele brakowało, żeby doszło do jego walk z II Korpusem Polskim generała Andersa. Oczywiście, że wiele spośród tych decyzji podjętych w Pradze było wymuszonych przez Niemców, ale prawo międzynarodowe nie zwraca na to uwagi: wymuszenie stacjonowania Wehrmachtu w Czechach ma dokładnie taką samą ważność jak wymuszenie stacjonowania sił rozjemczych ONZ na spornych granicach.
We wrześniu 1939 roku uderzenie Wehrmachtu na Polskę odbyło się z terytorium Protektoratu Czech i Moraw. Niemcy korzystali z czeskich dróg i kolei, niemieckie bombowce startowały na Polskę z czeskich lotnisk. Czeska policja i żandarmeria pomagały w utrzymaniu porządku na zapleczu niemieckich wojsk, a czeski rząd dbał o przejezdność szlaków drogowych i kolejowych. Czy takie pomocnictwo – posłużmy się żargonem prawniczym – wystarczy, aby nazwać Czechów agresorami? Przypomnijmy dla porównania, że gdy w 1940 roku sowieckie bombowce startowały na Helsinki z baz położonych na terytorium Estonii, fiński rząd rozpoczął przeciwko Tallinowi kampanię dyplomatyczną – właśnie jako agresorowi. Gdy w 1986 roku amerykańskie samoloty bombardowały Libię, musiały to robić z terytorium Wielkiej Brytanii i lecieć nad Atlantykiem, bo ani Francuzi, ani Hiszpanie, ani Włosi nie zgodzili się na wykorzystanie swoich baz i przestrzeni powietrznej. Zaatakowanie z terenu innego państwa – a nawet takie podejrzenie – wielokrotnie było traktowane jako usprawiedliwiony casus belli i prowadziło do wybuchu wojen.
Nie można zapominać o tym, że w 1939 roku Związek Sowiecki był takim samym agresorem jak Niemcy. Pamięć ta pozwala lepiej ocenić rolę Sowietów w późniejszej historii Polski. Udział Słowaków, Litwinów i Czechów w agresji na Rzeczpospolitą ma znaczenie dużo mniejsze – przynajmniej dla nas. Dla nich ma jednak znaczenie olbrzymie, choć niewymierne. Ich obywatele w szkołach uczą się historii zakłamanej i zmanipulowanej, a jeśli później poznają prawdę, to albo żyją z pogardą dla własnej ojczyzny – i dla honoru – albo starają się racjonalizować ówczesne wybory, podążając tym samym – niczym ich przodkowie – w kierunku ideologii nazistowskiej.
ROZDZIAŁ 3
Czy „kampanię wrześniową” naprawdę wygrała III Rzesza?
Niemcy wygrały kampanię 1939 roku. Wehrmacht rozbił Wojsko Polskie i zajął niemal całą Rzeczpospolitą, a pomoc innych państw – szczególnie Związku Sowieckiego – nie była mu do niczego potrzebna.
Wojna jest zjawiskiem społeczno-politycznym, a kampania to tylko jeden z jej militarnych wymiarów. Niemieckim planowaniem wojennym jeszcze się zajmiemy, teraz zwróćmy tylko uwagę, że wiosną 1939 roku w Berlinie nie zamierzano prowadzić żadnej wojny. Próbowano jedynie rozwiązać polityczne i – w mniejszym stopniu – społeczne problemy związane z Polską. Niemcy nie liczyli na szybkie i pokojowe rozwiązanie, jakie nastąpiło z Austrią, Czechosłowacją czy Republiką Litewską, żywili jednak nadzieję, że wystarczy demonstracja zbrojna lub krótka akcja policyjna. Gdy po kilku tygodniach okazało się, iż Polska nie ulegnie bez walki, zamiarem Niemców była wojna wyłącznie z Polską – wojna, która miała się zakończyć w wyniku jednej błyskawicznej kampanii. I taką kampanię zaczęli planować.
„Celem operacji – wyjaśniał swoim podwładnym dowódca niemieckich wojsk lądowych generał Walther von Brauchitsch – jest zniszczenie polskich sił zbrojnych. Względy wyższej polityki wymagają, aby wojna rozpoczęła się gwałtownym uderzeniem przez zaskoczenie dla uzyskania szybkich rezultatów. Zamiarem Naczelnego Dowództwa Wojsk jest zapobiec regularnej mobilizacji i koncentracji polskiej armii przez niespodziewaną inwazję polskiego terytorium i zniszczenie masy polskiego wojska, którego należy się spodziewać na zachód od linii Wisła–Narew”.
Operacja miała być dostatecznie szybka, aby Francja i Wielka Brytania nie zdążyły stanąć po polskiej stronie. Na wypadek gdyby do tego doszło, zaplanowano, że kampania w Polsce ma trwać nie dłużej niż 14 dni, aby można było przerzucić wojska na front zachodni.
Nieco na marginesie warto zauważyć, że takie postawienie sprawy miało pewne mało istotne, ale niewygodne dla historyków konsekwencje. Otóż niemieckie armie walczące w Polsce były tworami prowizorycznymi, które reorganizowano albo nawet rozwiązywano po kampanii polskiej. Nie prowadziły one właściwej dokumentacji i nasza wiedza na temat decyzji podejmowanych na szczeblu armijnym jest dość uboga.
Czy cele postawione przed Wehrmachtem zostały zrealizowane? Wojsko Polskie było faktycznie skoncentrowane na zachód od linii Wisły i Narwi, więc Niemcy mieli okazję je zniszczyć. Z różnych przyczyn – które opiszemy później – nie zdołali tego zrobić. Większość polskich armii przekroczyła Wisłę, tam się odbudowała i podążyła dalej na wschód. Na zachodzie kraju pozostały armie „Poznań” i „Pomorze”, ale 14 września, czyli po dwóch tygodniach trwania kampanii, Niemcy wciąż byli daleko od ich zniszczenia. Co więcej, polski opór już od pierwszego dnia ataku nie dał naszym sojusznikom szansy na reakcję inną niż wypowiedzenie Niemcom wojny.
1 września 1939 roku Niemcy rozpoczęli „akcję policyjną” przeciwko Polsce, a 3 września toczyli już II wojnę światową, która doprowadziła do kompletnej klęski Niemiec. Co to znaczy „kompletna klęska”? W latach 1939–1945 ludność Niemiec została zdziesiątkowana; wojsko, marynarka i lotnictwo uległy całkowitemu zniszczeniu; gospodarka legła w gruzach. Ze społeczeństwa również zostały ruiny, gdyż straty wojenne i powojenny głód przetrąciły mu moralny kręgosłup: mężczyzn pozbawiły teutońskiej buty, kobiety zmusiły do prostytucji, a dzieci – do uczenia się w szkołach treści narzuconych przez zwycięzców (co trwa do dziś). Państwo niemieckie przestało istnieć – podobnie jak Polska w 1795 roku. Jego namiastki odbudowano co prawda po czterech i pół roku – dwa razy szybciej niż niegdyś namiastkę państwa polskiego, czyli Księstwo Warszawskie – ale przez niemal pięć dekad trwały rozbiory Niemiec, bo jak inaczej nazwać podział na RFN i NRD? Nawet teraz, po 74 latach od zakończenia wojny, w Niemczech wciąż stacjonują zwycięskie wojska amerykańskie, a rząd w Berlinie nie może samodzielnie prowadzić polityki zagranicznej.
„Niemniej niezrealizowanie postawionego celu to klęska”1 – napisał o bitwie pod Kurskiem pewien rosyjski historyk. Słowo „niemniej” dotyczy sukcesów niemieckich w tej rzekomo największej bitwie pancernej świata. Te same słowa doskonale odnoszą się do roku 1939: Niemcy odnosili zwycięstwa nad Wojskiem Polskim, niemniej nie zrealizowali postawionego celu, a to oznacza klęskę. Powtórzmy raz jeszcze: 1 września 1939 roku Niemcy rozpoczynali „akcję policyjną” przeciwko Polsce, a 3 września toczyli już wojnę światową, której koszmarne skutki odczuwają do dziś. Zadecydowały o tym trzy dni, podczas których Wojsko Polskie samotnie walczyło przeciwko Wehrmachtowi. To były trzy decydujące dni II wojny światowej.
Niemieckie sukcesy wojenne w tym trzydniowym okresie nie mają większego znaczenia. Wojna – przypomnijmy – to zjawisko polityczne, a jak napisał pewien sławny Niemiec: to realizowanie polityki zagranicznej innymi środkami. Akurat w tym przypadku wybór środka do realizowania celów politycznych był najgorszy z możliwych.
Czy to znaczy, że to Polacy byli zwycięzcami? Przywołajmy słowa marszałka Polski Edwarda Śmigłego-Rydza: „Rozpoczynając wojnę, rozumiałem dobrze, że będzie ona