na liście kandydatów. Jej ojciec go zdradził. Nigdy więcej nie zaufa nikomu, kto nosi nazwisko Fagan.
Sięgnął do drzwi, gotów wyrzucić ją z gabinetu. Jednak ona ani nie drgnęła.
– Nie wiem, jak to wygląda we Włoszech, ale jesteśmy w Kanadzie – oświadczyła. – Bezpodstawne zwolnienie z pracy jest tu karalne.
Dante puścił klamkę i zrobił krok do tyłu.
– We Włoszech kradzież jest karalna – odparł lodowato. – Niestety, niektórzy uciekają przed wyrokiem do Kanady. Może powinienem zwrócić się z tym do waszego rządu?
Cami na chwilę odebrało mowę.
– Spłacam dług mojego ojca – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Zdajesz sobie sprawę, że nie będę mogła tego robić, jeśli nie będę miała pracy?
– Nic mi nie wiadomo, żebyś spłacała jakikolwiek dług. A nawet jeśli, twoim zdaniem mam ci płacić, żebyś oddawała mi własne pieniądze? Gdzie tu korzyść?
– Jak to nic ci nie wiadomo?
– Zacznijmy od tego, że ten dług jest niemożliwy do spłacenia, ponieważ mój wynalazek miał szansę zarabiać niemal w nieskończoność. A nawet jeśli, nikt nie oddał mi ani centa, więc…
– W takim razie kto je wziął?
Autentyczny szok i niedowierzanie w jej głosie niemal obudziły w nim wątpliwości. Niemal. Ale była jedną z Faganów. Oni wmówiliby ci wszystko.
– Nie udawaj, że twój ojciec próbował wynagrodzić mi stratę. Nie zrobił tego. Nie może tego zrobić.
Cameo pobladła i zacisnęła wargi.
– Oczywiście, że nie może. Nie żyje.
Dante nie śledził losów mężczyzny, którego przekręt nieomal doprowadził go do bankructwa. Jej arogancja, jej bezczelna próba oszukania go po raz kolejny i jego własny niezrozumiały pociąg do niej tak go rozwścieczyły, że pozwolił sobie na jedno, okrutne zdanie.
– To dobrze.
To było zdecydowanie poniżej jego poziomu. Wiedział o tym, nawet zanim jej usta pobielały. Starała się zachować opanowanie, ale jej oczy napełniły się taką udręką, że musiał odwrócić wzrok.
– Uczyniłeś mi przysługę – powiedziała bezbarwnie. – Wolę umrzeć z głodu, niż pracować dla człowieka, który jest zdolny powiedzieć coś takiego.
Powiedziawszy to, Cameo spróbowała go ominąć, ale Dante zagrodził jej drogę.
– Wypuść mnie.
Dante puścił jej słowa mimo uszu, zamiast tego skupiając się na zmysłowych wargach, które je wypowiedziały. Nie chciał jej wypuścić. Ich spotkanie było tak intensywne, tak pełne skrajnych emocji, że nie mogło się jeszcze skończyć.
Wtem poczuł, jak Cami wbija mu łokieć w brzuch. Przemknęła się pod jego ramieniem i otworzyła drzwi, mijając go o centymetry. Zanim się obejrzał, Dante patrzył na jej pośladki, które były jeszcze bardziej spektakularne, niż sobie wyobrażał.
Uciekła.
Dante zatrzasnął za nią drzwi, jakby mógł tym odgrodzić się od swojego niezrozumiałego pożądania do niej. Od całej tej żenującej sceny.
Nie miał powodu, by czuć się winnym. Jej ojciec wyrządził mu ogromną krzywdę. Na domiar złego, Dante naiwnie wycofał zarzuty w zamian za przyznanie się do winy i obietnicę otrzymania rekompensaty. Nie miał czasu sądzić się w nieskończoność, kiedy jego własne życie zaczęło się walić. Śmierć dziadka oznaczała, że Dante musiał odłożyć na bok prywatne aspiracje i przejąć zarządzanie rodzinną firmą. Jej inwestycje sięgały od winnic, przez hotele, po transport i żeglugę. Wszystko to zaś zawisło na włosku przez utratę kapitału, który dziadek pozwolił mu poświęcić na marzenia o autonomicznym samochodzie.
Cami Fagan powinna być wdzięczna, że jedyne, co jej zrobił, to zwolnienie z pracy.
Cami trzęsła się tak bardzo, że ledwo była w stanie chodzić. Słowa Dantego bez końca odbijały się echem w jej czaszce. „To dobrze”? Naprawdę to powiedział? Co za drań!
Była tak pogrążona w rozpaczy, że nie zauważyła starszej kobiety siedzącej na ławce kilkadziesiąt metrów od wejścia do hotelu.
– Pi fauri.
Po kilku krokach dotarło do niej, co usłyszała. Zamrugała, odpędzając czarne myśli, i podeszła do staruszki. Ona i jej brat nigdy nie przechodzili obojętnie obok tych, którzy potrzebowali pomocy.
– Tak? Co się dzieje?
– Ajutu, pi fauri.
Cami znała podstawowe zwroty w kilkunastu językach, co pomagało jej porozumieć się z zagranicznymi turystami. Tego akurat nie znała, ale nie miała wątpliwości, o co prosi kobieta. „Pomocy”.
– Czy mówi pani po angielsku? Quest-ce que c’est? – Nie, to był francuski, a słowa staruszki brzmiały bardziej z włoska. – Che cos’ è?
Kobieta wymamrotała coś niezrozumiałego, ale Cami udało się wychwycić jedno słowo. Malatu. Chora. Usiadła na ławce, zauważając, że starsza kobieta przyciska dłoń do piersi.
– Zaraz zadzwonię po karetkę. Zabierze panią do szpitala – mówiła pospiesznie Cami, wyjmując z kieszeni komórkę. – Ambulanza. Ospedale.
Rozmawiając z dyspozytorką, Cami sprawdziła puls kobiety. Za zgodą staruszki otworzyła jej torebkę i podała jej imię i nazwisko oraz nazwy znalezionych lekarstw.
– Czy jest z panią ktoś z rodziny? W jakim hotelu się pani zatrzymała?
Bernadetta Ferrante z wysiłkiem wskazała Tabor. Cami poczuła ukłucie niepokoju. Ale jakie były szanse, że jej przeczucie się spełni? Wyglądało na to, że Dante Gallo podróżuje ze świtą. Bernadetta mogła być krewną któregokolwiek z nich.
Poprosiła przechodnia, żeby pobiegł do Taboru i powiadomił o sytuacji ewentualnych zainteresowanych. Chwilę potem usłyszała syreny.
– Ambulanza – powtórzyła. – Zaraz tu będą.
Bernadetta skinęła głową i uśmiechnęła się słabo.
– Co ty wyprawiasz, do cholery?
Cami zamknęła oczy. Oczywiście, że to musiał być on.
Bernadetta z wysiłkiem uniosła ręce.
– Nie ty, noni – powiedział Dante zupełnie innym tonem. – Mówię do niej – warknął, wbijając wzrok w Cami.
W tej chwili przyjechała karetka. Cami została na tyle długo, żeby się upewnić, że nie jest już potrzebna, a potem oddaliła się w stronę przystanku autobusowego. Jedyne, czego pragnęła w tej chwili, to znaleźć się jak najdalej od diabła w ludzkiej skórze, jakim był Dante Gallo. Czekając na autobus, wysłała esemes do brata.
„Nowa praca nie wypaliła. Czy mogę u ciebie pomieszkać, aż nie znajdę czegoś innego?”
ROZDZIAŁ DRUGI
Pieczenie babeczek wydawało się niezłym sposobem na poprawę humoru po bezsennej nocy, spędzonej na użalaniu się nad sobą. Poza tym Cami i tak musiała opróżnić szafki kuchenne z resztek zapasów.
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, założyła, że to jej sąsiadka Sharma. Z uśmiechem otworzyła drzwi… i powitanie zamarło jej na ustach.
To nie była Sharma. To był on.
W drzwiach