Sławomir Nieściur

Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał


Скачать книгу

odrzekł po chwili. – Więc standardowy. Dwanaście centymetrów.

      – Po pięćset sztuk w kasecie, poruczniku? – tym razem pytanie zadał kapitan Sellige. W dalszym ciągu zerkał na coś poza kadrem, zapewne sprawdzając na którymś z ekranów specyfikację techniczną torpedowca.

      – Zgadza się – skinął głową Moss. – Zasobniki są podwójne, w skład jednej baterii wchodzą trzy zestawy działek – wyjaśnił, przysuwając się bliżej pulpitu.

      – Usiądzie pan? – Lupos spojrzał znacząco na prześwitujące przez uniform oficera zwitki gazy opatrunkowej, oklejone ciemną taśmą.

      – Nie, dziękuję. Mniej boli, gdy stoję. – Moss uśmiechnął się słabo. Jednocześnie przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę, by odciążyć kontuzjowane żebra. Spojrzał na ekran. – Łącznie trzy tysiące pocisków, kapitanie – powiedział.

      – Gdyby dołożyć jeszcze ze dwa razy tyle, wystarczyłoby na postawienie tarczy kinetycznej dla całej mojej eskadry – stwierdził Sellige. – Co pan o tym myśli, komandorze?

      Zamiast odpowiedzieć, Lupos spojrzał pytająco na Mossa.

      – Osobiście nie widzę problemu – wzruszył ramionami porucznik. – Standardowych pocisków mamy pod dostatkiem. Były przeznaczone dla naszej, już nieistniejącej, bezzałogowej eskorty.

      – W takim razie załatwione – oznajmił Lupos. – Słyszał pan, kapitanie? – Odwrócił się do mikrofonu. – Za kilka godzin do pańskich okrętów dołączy torpedowiec wyładowany po brzegi amunicją kinetyczną. Oddaję go pod pańską komendę.

      – Dziękuję. – Na posiniaczonej twarzy Sellige’a pojawiło się coś na kształt uśmiechu. – Będę raportował na bieżąco – dodał już nieco pogodniej.

      – Zatem życzę powodzenia – zakończył rozmowę Lupos, po czym wyłączył ekran i zdjął słuchawki. – Poruczniku, dopilnuje pan załadunku dodatkowych kaset z kinetykami – zwrócił się do Mossa. – Potem proszę udać się do sekcji medycznej i skorzystać w końcu z dobrodziejstw medkomu.

      – Panie komandorze, ale ja się czuję całkiem dobrze! – zaprotestował Moss.

      – Żadnych ale! To rozkaz – uciął Lupos.

      – Tak jest! – poddał się oficer. Przyciskając łokieć do obolałego boku, poczłapał do wyjścia, odprowadzany zazdrosnym spojrzeniem inżynier Sniegowej, która obstawiona monitorami i ledwo widoczna zza sterty wydruków, wciąż tkwiła przy pulpicie sterowania systemami napędu krążownika.

      – Łączność, proszę wezwać na mostek pułkownika Dresslera! – rzucił Lupos.

      Palce operatora zatańczyły na klawiaturze konsoli.

      – I nawiązać łączność z kapitanatem doku serwisowego – dodał komandor, zerkając na Sniegową.

      Korzystając z chwili wytchnienia, wyjął z podręcznego schowka napoczętą wcześniej tubkę z odżywką, wycisnął jej zawartość do ust i szybko przełknął. Od momentu, gdy z pełną prędkością ruszyli na spotkanie sunącemu w głąb układu Oumuamua, minęły pełne trzy doby, jemu zaś w tym czasie tylko raz udało się zdrzemnąć, i to na siedząco, w fotelu kapitańskim. Nie żeby był jakoś specjalnie wyczerpany, bo zawarte w odżywce stymulanty i dodatki regeneracyjne zapewniały komórkom stały dopływ niezbędnych substancji, niemniej zaczynał odczuwać coraz większe znużenie.

      Kilka minut później na mostku pojawił się pułkownik Ian Dressler. Wysoki, muskularny, przystrzyżony na jeża, w nowiuteńkim dwuczęściowym, smoliście czarnym uniformie oraz z zamocowaną na udzie kaburą, z której wystawała kolba ręcznego miotacza plazmy, dowódca eskorty krążownika wyglądał jak postać z plakatu werbunkowego.

      – Melduję się na rozkaz! – powiedział, stając na baczność przy pulpicie Luposa.

      – No proszę, widzę, że już się pan pozbierał – stwierdził z nieukrywanym podziwem komandor.

      – Zależy, co ma pan na myśli – odrzekł Dressler. – Fizycznie nic mi nie dolega, tak przynajmniej twierdzi pani doktor. Jeśli zaś chodzi o skutki sprzęgu z łazikiem… – Zamilkł na chwilę, a przez jego przystojną twarz przemknął cień. – No cóż, jakoś się trzymam. Nie po raz pierwszy przyszło mi pożegnać towarzysza broni.

      – Rozumiem – pokiwał głową Lupos. – Swoją drogą, zadziwiające, jak bardzo takie SI potrafią…

      – Komandorze, nie chcę o tym rozmawiać! – przerwał mu bezceremonialnie Dressler. – Jeszcze nie – dodał.

      – W porządku, pułkowniku – powiedział Lupos pojednawczo. – Proszę usiąść. – Wskazał niewielki stelaż z boku pulpitu, z przymocowanym doń siedziskiem. Całość konstrukcji przyśrubowana została do płyt posadzki. – Zna pan naszą aktualną sytuację taktyczną?

      – Mniej więcej. – Dressler obejrzał się na główny ekran, gdzie znowu wyświetlała się generowana na podstawie napływających z lidarów danych symulacja rejonu katastrofy. – Z bieżących meldunków wynika, że kontynuujemy akcję oczyszczania rejonu zderzenia z tych odłamków Oumuamua, co do których zachodzi uzasadnione podejrzenie, że nadal są aktywne i potencjalnie niebezpieczne – wyrecytował z pamięci fragment najnowszego biuletynu pokładowego. – Widzę, że zostało tego jeszcze całkiem sporo… – dodał po chwili, wskazując mrowie znaczników na ekranie.

      – To już tylko śmieci, pułkowniku. No, może trzeba będzie jeszcze prześwietlić kilka z nich. Przede wszystkim jednak musimy zająć się tym… hmm… maleństwem. – Korzystając z elektronicznego wskaźnika, Lupos powiększył lewy dolny róg ekranu i najechał kursorem na pulsujący żółcią i dodatkowo oznaczony wielkim czerwonym wykrzyknikiem kwadracik. – To jest nasz największy problem. Część rufowa Oumuamua – wyjaśnił. – Siedemset pięćdziesiąt metrów długości, szacowana masa trzy miliony ton.

      Dressler aż gwizdnął.

      – Ma zasilanie?

      – To jest kolejny problem. – Lupos jeszcze bardziej powiększył obraz.

      Migający dotychczas punkt zamienił się w przestrzenną siatkę zielonych linii, składających się na geometryczną bryłę kształtem przypominającą nieco wielki niedopałek cygara.

      – Wykryliśmy emisję pochodzącą z dysz korekcyjnych, więc nawet jeśli nie działa napęd główny, wciąż mogą lecieć burtą do przodu. Aktywność wykazują także niektóre ze stanowisk artyleryjskich – powiedział komandor.

      Dressler podniósł się z siedziska i podszedł do wyświetlacza.

      – Siedemset pięćdziesiąt metrów… – wymruczał pod nosem. – Od tego odjąć ze sto dla strefy zniszczeń… i kolejnych pięćdziesiąt, najpewniej odciętych od reszty przez grodzie bezpieczeństwa… To i tak zostanie jeszcze z pół kilometra potencjalnie nienaruszonych sekcji, z maszynownią włącznie – stwierdził. – Niedobrze.

      – Nawet bardzo niedobrze, pułkowniku – zgodził się Lupos. – O ile Skunowie nie zmienili założeń konstrukcyjnych tej klasy, to na Oumuamua oprócz maszynowni ocalały też hangary i kto wie czy nie całkiem spora część pomieszczeń mieszkalnych.

      – Jaką ma aktualnie trajektorię? – spytał Dressler.

      – Szczęściem dla nas zderzenie z habitatem wyrzuciło go z kursu, i to całkiem konkretnie. Dryfuje prostopadle do płaszczyzny ekliptyki.

      – W takim razie problemu właściwie