na spacer nawet wtedy, gdy pada deszcz.
– Moja matka mówiła, że tak musi być – kontynuowała kobieta. – Że tak właśnie wygląda życie. Że rodzinę tworzy się po to, by urodzić i wychować dzieci, a rodzice są po to, by realizować obowiązki. Ale ja… Ja miałam tego dość. Człowiek musi czuć się człowiekiem. To nie był tylko seks. Ktoś w końcu mnie zauważył. Chciał ze mną rozmawiać. O wszystkim i o niczym. Śmiał się z moich dowcipów. Pokazywał, że świat to dużo więcej niż moje cztery ściany.
Wąski przedpokój na tych kilka chwil stał się gabinetem psychologa i pokojem przesłuchań jednocześnie. Driver wpatrywał się w stary odkurzacz, nie chcąc peszyć rozmówczyni spojrzeniem.
– Ma pani romans?
– Pan również miał?
Kiwnął głową dla świętego spokoju. Nie rozmawiali przecież o jego życiu, tylko dążyli do odpowiedzi na pytanie, co kobieta robiła w lesie przez ponad osiem minut, skoro wypalenie papierosa zajmuje nie więcej niż trzy.
– Dlaczego pani kłamała?
– Spotkałam się z nim wtedy.
– Czyli nie było papierosa – bardziej oznajmił, niż spytał.
– Był, ale dopiero po seksie. Pan mnie rozumie, prawda? Co miałam powiedzieć? Ja Natalia Kuśmierczyk, żona i matka dwójki dzieci, zerwałam się z pracy i pojechałam do lasu, żeby spędzić kilkanaście minut z mężczyzną, który sprawia, że znowu czuję się kobietą? Mój mąż o niczym nie wie.
– Z kim się pani wtedy spotkała?
– Z nikim.
– Z kim? – Spojrzał na nią zdecydowanie.
– On jest żonaty. Nie mogę, proszę mi wybaczyć.
– Pani Natalio, ja wszystko rozumiem. Wykonuję jednak obowiązki służbowe i muszę wiedzieć.
– Wszystkiemu zaprzeczy. Nie zaryzykuje utraty rodziny.
Śledź wpakował się do gabinetu Zochy, jakby nadal był u siebie. Spojrzał spode łba na ścianę, na której wisiał ogromny plakat z harleyem-davidsonem. Wykrzywił się i burknął:
– Akwarium wyglądało lepiej.
Zjeżyła się, ale nie odpowiedziała.
– Przyszło zaproszenie do Urzędu Marszałkowskiego – powiedział i rozsiadł się wygodnie na fotelu stojącym w kącie.
– Świetnie.
– Jakieś ważne uroczystości. Idziesz – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Ja? – Roześmiała się. Nadal traktował ją tak, jakby była podlegającym mu fuszem operacyjnym. Nie zamierzała tego akceptować. – Karol, chyba coś ci się pojebało – odpowiedziała ostro.
Stała pośrodku gabinetu w lekkim rozkroku. Ręce skrzyżowała na piersi. Była na swoim terenie.
– Warszawka to na nas zrzuciła. Chcą, kurwa, przedstawiciela BSWP, więc zostałaś wytypowana. – Wstał i przybrał taką samą postawę jak ona. Z jego lodowatego spojrzenia wnioskowała, że nie żartuje. Drgające mięśnie policzków zdradzały, że z trudem kontroluje złość. Nie przerażało jej to, wręcz przeciwnie.
– Wytypuj kogoś z dochodzeniowców – zażądała.
– Nie ma mowy, Zocha! Nie dyskutuj ze mną. Nadal jestem wyżej niż ty. Będzie tak: włożysz mundur i poleziesz. Lubisz takie klimaty.
– Ja? Raczej ty. Nachlasz się po wszystkim.
– Zocha! – Starał się przywołać ją do porządku. – To będzie opera mydlana bez części nieoficjalnej. Wystarczy robić głupie ryje. Pasujesz jak ulał. Zakręcisz się odpowiednio i na pewno znajdziesz jakiegoś desperata, który pozwoli wskoczyć ci na swojego chuja, obiecując kolejny awans.
– Awans! I tu cię, kurwa, boli! Mój awans! Że kobieta na twoim miejscu?! Że ci zagrażam?! Bój się, kurwa, bój! Nie znasz ani dnia, ani godziny!
Zagalopowała się. Znali się wystarczająco długo, żeby wiedziała, że nie wyśle jej na żadną policyjną imprezę, na której mogłaby nawiązać nowe znajomości. Bał się o stołek naczelnika. Na razie nie miał na siebie innego pomysłu, mimo że służba już go nie jarała. No i jako były kochanek Zośki nie ułatwiłby jej wejścia w nowy związek. Zazdrość zżerałaby go od środka.
– Będzie tak. Pojedziesz. Zaświecisz ryjem. Wrócisz i podziękujesz mi za możliwość reprezentowania Biura Spraw Wewnętrznych Policji.
– Spierdalaj, Karol! To jest typowe kopanie się po jajach! Pamiętaj, że ja mam większe!
– Chyba cycki – warknął, a w jego oczach pojawiło się pożądanie. Musiał być tego świadomy, bo uciekł spojrzeniem. – Brzydko tu u ciebie. – Rozglądał się, jakby był w gabinecie po raz pierwszy. – Zupełnie nie masz gustu. Nigdy nie miałaś. Dobrze, że w rozporządzeniu ministerstwa są dokładne wytyczne co do umundurowania. Przynajmniej nie zrobisz nam wiochy.
Przez kilka dni po awansie myślała, że wszystko się ułoży. Podzielili się ze Śledziem kompetencjami – ona miała nadzorować pracę operacyjnych, on dochodzeniowców. Bardzo szybko zeszła na ziemię. Śledź też awansował, ale z pewnością czuł, że Zośka depcze mu po piętach, bo czepiał się jej przy każdej możliwej okazji.
– Spierdalaj – warknęła, wypychając go z gabinetu. – Bezmózgie rybki na ciebie czekają. Wynocha!
Starcia ze Śledziem kosztowały ją zbyt wiele. Starała się je dobrze rozgrywać, ale zawsze istniało niebezpieczeństwo, że będzie to walka na śmierć i życie.
Potrzebowała wsparcia. Sięgnęła po telefon, ale zanim wybrała numer mężczyzny, o którym pomyślała, stanęła przed lustrem. Pomalowała usta na czerwono i spojrzała na siebie, uwodzicielsko mrużąc oczy.
– Halooo? – przeciągnęła zmysłowo. – Co tam u ciebie, Jerzyku?
– Ty to masz wyczucie, Zośka. Właśnie zapierdalam A2 w stronę Poznania.
– I nie dałeś znać? Brzydki chłopiec.
– Brzydki, brzydki. Możesz mnie ukarać. Znajdę godzinę tylko dla ciebie.
– Tato?
– No?
– Jak to jest z tą miłością?
Pokonywali właśnie trasę między szkołą Wiktora a mieszkaniem Drivera. Na ulicach Poznania panował komunikacyjny szczyt. Auta stały, a kierowcy albo się denerwowali, albo przeglądali zawartość smartfonów. Driver należał do tej drugiej grupy, ale gdy padło pytanie, odłożył telefon i pomyślał, że samochód nie jest najlepszym miejscem do prowadzenia rozmów na takie tematy. Nie miał jednak wyjścia. Był ojcem weekendowo-awaryjnym, więc musiał wykazywać maksimum zaangażowania.
– To najważniejsze uczucie w naszym życiu. Pomyśl, jak trudno byłoby ci żyć, gdyby rodzice cię nie kochali. Nawet gdy masz trudny dzień w szkole, wracasz do domu i możesz przytulić się do mamy albo zadzwonić do mnie. I zawsze o wszystkim z nami…
– Ale ja nie o tym.
Światło na sygnalizatorze zmieniło się na zielone, ale samochodom stojącym przed evo jakoś się nie spieszyło. Ruszały jedno po drugim, powoli. Wbrew zasadom ekonomicznej jazdy po mieście. Każdy kierowca odczekiwał, aż ten przed nim ruszy i dopiero wtedy ruszał sam. Tracili w ten sposób cenne sekundy. Gdyby wszyscy ruszali równocześnie, przez skrzyżowanie zdążyłyby przejechać kolejne