Joanna Opiat-Bojarska

Kryształowi. Tom 3. Polowanie


Скачать книгу

za mną.

      Szli wąskim korytarzem. Mężczyzna milczał. Miał na sobie dżinsy, marynarkę i białą koszulę. Niezbyt modne, ale zadbane skórzane buty w kolorze jasnego brązu mogły sugerować, że Marcinkiewicz kiedyś ubierał się odważniej. Większość nudnych biznesmenów wybierała klasycznie czarne buty.

      Szedł bardzo szybko, jakby miał nadzieję, że zgubi Drivera i z czystym sumieniem będzie mógł powiedzieć Natalii Kuśmierczyk, że wykazał się gotowością, ale policjant nie dał rady.

      – Dziękuję, że zgodził się pan…

      Driver odezwał się dopiero, gdy weszli do gabinetu prezesa, ale szybko zamilkł, bo mężczyzna machnął ręką, jakby opędzał się od natrętnej muchy. Bruzdy na jego czole zdradzały wiek. Musiał być sporo starszy od swojej kochanki. Dziesięć, może nawet piętnaście lat.

      W dużym gabinecie stało jedynie biurko, fotel i wypełniony segregatorami regał. Wyglądało to raczej na prowizorkę, biuro, które stało się biurem dopiero kilka minut temu. Zero dekoracji na ścianach, zdjęć rodziny na biurku. Driver rozejrzał się uważnie i nie znalazł ani jednej rzeczy zdradzającej charakter urzędującego tu Marcinkiewicza.

      Tych dwoje było dla siebie odskocznią i ratunkiem. Ona – typ kobiety, która wszystko poświęciła rodzinie i została z niczym; obsesyjnie dbająca o porządek i pozory, obwieszająca ściany zdjęciami dzieci. On – szef firmy, najwyraźniej – sądząc po zegarku i smartfonie – nie narzeka na brak pieniędzy, nie przywiązuje się ani do rzeczy, ani do ludzi. Zupełnie różni, a jednak podobni. Zmęczone twarze, niemalże martwe spojrzenia i anemiczna gestykulacja świadcząca o tym, że oboje nie mają już złudzeń, że może ich jeszcze spotkać coś przyjemnego.

      – Przejdźmy do konkretów – zaproponował mężczyzna i zamknął za Driverem drzwi.

      – Spotkał się pan z Natalią Kuśmierczyk. W zeszłym tygodniu. W lesie.

      Mężczyzna kiwnął głową.

      – Proszę mi o tym opowiedzieć.

      – Nagrywa pan?

      – Nie. To nie jest przesłuchanie.

      – Byliśmy umówieni na szesnastą piętnaście. Dotarłem na miejsce pięć minut po czasie. O szesnastej czterdzieści jechałem już dalej.

      Typowo męska relacja, pomyślał Driver. Gdyby był na miejscu mężczyzny, zapewne też próbowałby ominąć temat kochanki. Dwadzieścia minut na szybki numerek to dobry czas.

      – Coś jeszcze? – Marcinkiewicz widocznie zaczął się irytować. Przełknął głośno ślinę. – Jeśli nie, to odprowadzę pana.

      – Sam znajdę drogę. – Driver uśmiechnął się z politowaniem. – Ale to za chwilę. Nie wiem, co powiedziała panu… kochanka. – Celowo użył tego słowa. – Ja… Mam nadzieję, że wie pan, że celem naszego spotkania nie jest moralna ocena państwa relacji. Przedmiotem postępowania jest użycie broni przez funkcjonariuszy policji.

      – Natalia powiedziała – jego głos stał się trochę cieplejszy, a w oczach pojawiła się iskra – że to… Że nigdzie się nie pojawi… To znaczy informacja, że ona… że ja…

      – Proszę powiedzieć mi prawdę. Całą. W protokole możemy wpisać tylko najważniejsze fakty. Bez pikantnych szczegółów.

      Marcinkiewicz wpatrywał się w Drivera dłuższą chwilę, jakby chciał wyczytać z jego oczu, czy nie kłamie. W końcu usiadł na krześle i gestem pokazał, żeby Driver zajął miejsce obok.

      – Miałem mało czasu. Przed siedemnastą musiałem już być w centrum, żeby odebrać córkę z baletu. W ostatniej chwili przed wyjazdem zjawił się kurier i wszystko okropnie przedłużał. Wkurzyłem się, że kradnie mi czas, którego nie mam zbyt często. Mieszkam w Daszewicach. Przygrzałem trochę, złamałem kilka przepisów, żeby nadrobić spóźnienie na trasie. O szesnastej piętnaście, czyli o godzinie, w której Natalia powinna padać mi w ramiona, byłem jeszcze w aucie. Dokładnie w miejscu tego wypadku. Samochód zaparkował na drzewie. Auto z kogutem na dachu zjeżdżało właśnie na pobocze. Pomyślałem, że to policja. Zanim ich zobaczyłem, usłyszałem ten charakterystyczny sygnał dźwiękowy. Byłem pewien, że gonią mnie za przekroczenie prędkości i że te nadrobione piętnaście minut stracę na formalności związane z wypisywaniem mandatu. Zaparkowali na poboczu, obok drugiego, nieoznakowanego auta. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn. To znaczy z tego auta, które jechało za mną i zaparkowało. Nie mieli mundurów. Biegli w stronę lasu. Straciłem ich z oczu. Po chwili skręciłem w nasze miejsce. To było po tej samej stronie drogi. Wie pan, gdzie?

      – Wiem.

      – Natalia już na mnie czekała.

      – Kiedy padły strzały?

      – Wychodziłem z samochodu dokładnie o szesnastej dwadzieścia. Wiem, bo spojrzałem na zegarek. Przywitaliśmy się. – Marcinkiewicz umilkł, po czym speszonym głosem dodał: – Czule i namiętnie. No wie pan. Nie widzieliśmy się przez ponad tydzień. Całowanie zajęło nam dłuższą chwilę.

      Mężczyzna po pięćdziesiątce opowiadał o kochance w tak rozczulający sposób, że Driver nie miał wątpliwości – tych dwoje nie łączył tylko seks. I tego im zazdrościł. Dawno nie całował się naprawdę namiętnie. Nie czuł też pożądania, które sprawia, że chce się zmierzać do jego zaspokojenia, a jednocześnie zatrzymać choć na chwilę.

      – Kiedy padły strzały? – powtórzył.

      – Nie patrzyłem na zegarek. Zdążyłem rozpiąć Natalii sweter. Czy ja wiem? Może o szesnastej dwadzieścia pięć? Albo trzydzieści?

      – A drugi?

      – To był drugi. Natalia wspominała, że słyszała ten dźwięk, kiedy na mnie czekała. Czyli na pewno przed szesnastą dwadzieścia.

      Na stole pojawiła się karafka z wodą, w której pływały kostki lodu, plasterki cytryny i pomarańczy, ćwiartki winogron i plasterek ogórka.

      Powinna wspomnieć, że nie życzy sobie lodu, ale Jerzy ją zagadał. Wypytywał o robotę, więc rozkręciła się z opowieścią. Tak naprawdę nawet nie spojrzała na kelnera.

      – Może zamówię jeszcze wino? Co tak będziesz siedziała tylko o wodzie. Jak pies – rechotał Jerzy.

      Sam pił właśnie wino. Białe. A to znaczyło, że znowu musiał wrócić z jakiejś zagranicznej podróży. Po powrocie zawsze był zakochany w innym rodzaju alkoholu. Kiedyś było to martini, potem drink, którego nazwy nie pamiętała.

      – Jestem psem. – Zośkę rozbawiła zabawa w skojarzenia.

      – Powiedziałbym, że jesteś raczej supersuką, ale mogłabyś się obrazić.

      Lód topił się tak szybko, jak jej cierpliwość do Jerzego. Był co prawda dyrektorem Biura Spraw Wewnętrznych Policji, ale jego maślane spojrzenie i teksty, z których co drugi miał jej przypominać, że koniecznie muszą jeszcze dziś zaliczyć ostry seks, stawały się nie do wytrzymania. Był już tak rozochocony, że nie zauważał, że jej zainteresowanie rozmową słabnie.

      – To nie mów – odpowiedziała chłodno, rozglądając się po lokalu.

      Kelnerka właśnie niosła zamówienie do stolika obok. Dwie filiżanki kawy i dwa białe talerzyki z ciastem wyglądającym tak, że Zośka aż się obróciła. Ciemny, zapewne czekoladowy spód, bardzo dużo białej masy, a na wierzchu banany oprószone kakao.

      – Banany? Hm. Wiem! – Odszukała w pamięci nazwę ciasta. Widziała je kiedyś na blogu kulinarnym, który