Leszek Herman

Sieci widma


Скачать книгу

tu cały czas jest – syknęła. – Uważaj, co mówisz!

      Mariusz spojrzał w bok na chłopca i położył rękę na jego głowie.

      Przez chwilę milczeli. Zawsze było tak samo. Rozmowy nie rozładowywały napięcia. Wprost przeciwnie, zawsze wpadały w te same koleiny i zawsze powodowały, że zamiast obojgu ulżyć, dodatkowo podnosiły im ciśnienie.

      – Jak mam ci… – zaczęła po chwili, ale głos na moment ją zawiódł. – Jak mam ci wierzyć? Widziałam cię.

      Mariusz spojrzał na Urszulę z prawdziwym zaskoczeniem. Nie wiedział, co miała na myśli.

      – Widziałaś mnie? O co ci chodzi?

      – Widziałam cię z kobietą!

      Przez chwilę nic nie mówił, tylko patrzył na nią.

      – Gdzie mnie widziałaś?

      – Na Łukasińskiego, niedaleko Jaśminowego Stawu. Chodzę tam z Kacprem do alergologa. Nie wiedziałeś, prawda? – parsknęła ironicznie.

      Spojrzenie Mariusza powędrowało w bok, a następnie wróciło.

      Patrzył na nią ze spokojem.

      – Blondynka? W pizzerii?

*

      Nord siedział pochylony nad ekranem laptopa i wpatrywał się w rubryki programu komputerowego do obliczeń stateczności. Byłoby cudownie, gdyby każdy prom miał w pełni aktywny system, który sam zbierałby dane o załadunku za pośrednictwem rozmieszczonych w ładowniach dziesiątek sensorów i czujników, a następnie dokonywał analizy stateczności i decydował o zapełnianiu zbiorników balastowych. Utrzymanie jednak sprawności takiego systemu, wszystkich tych czujników pracujących w warunkach stałego narażenia na słoną wodę, spaliny, różnego rodzaju mechaniczne uszkodzenia, byłoby niemożliwe. W praktyce zatem nieszczęśni oficerowie musieli ręcznie wpisywać do komputerów dane dotyczące ładunków i ciężaru. W dodatku nie były to dane każdego pojedynczego pojazdu, a jedynie uśrednione wielkości.

      Nord nie byłby jednak sobą, gdyby nie przejrzał wszystkiego na wszelki wypadek. Przez ciężarówkę, która zablokowała wjazd na pół godziny, część samochodów wjechała bocznym trapem na wyższy pokład. Większość tirów dało się wprawdzie sprowadzić na dół wewnętrznymi pochylniami, ale sporo osobówek stanęło na górze, mimo że na dole dałoby się jeszcze trochę ich upchnąć. Miało to co prawda niewielki wpływ na stateczność, lecz stanowiło zmianę w ustalonych regułach.

      A Nord nie znosił zmian. No i ten cały epizod z tirem, w dodatku w piątek, to był zły omen. Można było się śmiać z przesądów morskich, ale prawda była taka, że większość marynarzy powtarzała je między sobą, niby się od nich dystansując, ale na wszelki wypadek wolała nie kusić losu.

      Kosma oderwał wzrok od kolejnego arkusza kalkulacyjnego i sięgnął po kubek z kawą. Z tym też powinien wreszcie skończyć. Uzależnił się od porannego picia kawy i pił jej potem w ciągu dnia litry, wiedząc doskonale, że odwadnia i wypłukuje z organizmu potas, magnez i całą tablicę niezbędnych do życia pierwiastków. Może po urlopie zmieni coś w swoim życiu?

      Na razie odczuwał wielką ulgę po uporządkowaniu pewnych spraw, które dręczyły go już od dawna. Długo trwało, zanim się na to zdobył, i kosztowało go to wiele nerwów.

      Trochę targały nim wyrzuty sumienia, ale to przecież w końcu minie.

      Mroczne myśli odpędził telefon, który zaczął ponaglająco wibrować, podskakując na blacie biurka.

*

      Czasami komplikacje rodzą kolejne komplikacje. Tylko że to było przecież do przewidzenia. Od początku wiedziała, z kim ma do czynienia, wiedziała także, jaki obrót mogą przybrać sprawy w najczarniejszym scenariuszu. Ale wtedy myślała, że to się uda.

      Tymczasem miesiąc temu wszystko się zmieniło. Wciąż odtwarzała w pamięci tamten wieczór. On siedzący na jej łóżku, ubrany. Nie ściągnął nawet marynarki, gdy jak zwykle w środę wszedł do jej małego mieszkanka przy Odzieżowej, niedaleko Manhattanu. Tak jakby od początku zaplanował, że będzie tutaj tylko przez chwilę. Odmówił, gdy zaproponowała coś do picia, pokręcił się chwilę po jej małym pokoju i usiadł, zwieszając głowę.

      Powiedział, że wszystko się skomplikowało, że przeprasza, że nie mogą się dalej spotykać, że to jego wina. Boże, jakie to było straszliwie stereotypowe. Jakby scenariusz tego wieczoru napisała ta sama osoba, która pisze scenariusze do tych warszawskich seriali, w których ludzie wyjeżdżają do Szczecina i znikają na zawsze bez wieści.

      Teraz ona miała być bohaterką, której reżyser postanowił się pozbyć.

      Usiłowała coś jeszcze mówić. Że sobie poradzą z wszelkimi trudnościami, że muszą być tylko razem, że pokonają wszelkie problemy. Na wspomnienie tego sama siebie chciała spoliczkować.

      Kolejny dzień był dla niej koszmarem. Wszystkie czynności wykonywała niczym w transie, jak automat, cały czas pogrążona w myślach. Unikała rozmów i ludzi i udawała, że ma mnóstwo papierkowej roboty. Trwało to przez kilka dni. Ale zaraz potem okazało się, że ta ultrastereotypowa historia może być jednak nieco bardziej skomplikowana. Nie doceniła autora scenariusza swojego życia, bo że to był facet, to było oczywiste. Jak się okazało, miał dla niej w zanadrzu o wiele ciekawszą rolę.

      Femme fatale.

*

      Urszula patrzyła na Mariusza i zastanawiała się, czy mąż tak dobrze gra, czy może jednak coś naprawdę sobie uroiła.

      – Tak – przytaknęła w końcu niechętnie, tak jakby z żalem pozbywając się koronnego argumentu. – Przed pizzerią.

      – Nazywa się Olga – westchnął Mariusz, przymykając oczy, tak jakby mówienie na ten temat sprawiało mu przykrość. – To żona inspektora nadzoru naszej największej budowy.

      – Baltica? – spytała Urszula, chociaż dobrze wiedziała, że chodzi o ogromny biurowiec, który firma jej ojca budowała właśnie w centrum miasta. Baltica 7, dwadzieścia kondygnacji schowanych za szklanymi ścianami, na których miały się znajdować supernowoczesne biura oraz, na dwóch najwyższych piętrach, ogromne apartamenty z panoramicznym widokiem. Wiedziała, że z inwestycją są problemy, ale zarówno ojciec, jak i mąż nie chcieli za dużo o tym mówić.

      – Twój ojciec go zwolnił. W trybie natychmiastowym, oskarżając o poważne zaniedbania.

      – Inspektora?

      – Tak. Olga umówiła się ze mną, mając nadzieję, że uda mi się jakoś wpłynąć na zmianę tej decyzji.

      – Miałbyś prosić ojca o taryfę ulgową dla jej męża?

      – Jej mąż nie zrobił nic złego. – Mariusz zacisnął szczęki. – Nie chciał się zgodzić na pewne rozwiązania, które forsował twój ojciec.

      – Jakie rozwiązania?

      – Kreatywnie legalne – parsknął ironicznie Mariusz. – Inspektor miał się podpisać pod zamianą materiałów, co niby wcześniej już było z nim uzgodnione, ale odmówił.

      – Zamiana materiałów? Jeśli projektant wyraził zgodę, to w czym problem?

      – Atestów.

      – Materiały bez atestów? Mój ojciec nigdy by się nie zgodził na użycie materiałów budowlanych niedopuszczonych do obrotu!

      – Wiesz co… – Mariusz westchnął pogardliwie. – Może darujmy sobie po prostu tę rozmowę.

      – Przestań! – Urszula podniosła głos, ale spojrzała na Kacpra i syknęła. – To ty chciałeś