Leszek Herman

Sieci widma


Скачать книгу

się i po chwili znowu znalazł się w jasno oświetlonym korytarzu przed wejściem na mostek. Po prawej stronie była jego kabina. Miał jeszcze do odwalenia całą furę papierkowej roboty.

*

      Aleks minęła oszklone szeroko otwarte drzwi i wyszła z restauracji. Miała w głowie plątaninę mrocznych myśli. Front atmosferyczny jej nastroju zaczął wyraźnie skłaniać się ku burzy z piorunami. Mówiąc prościej, była zła.

      Chciała jak najszybciej dostać się do swojej kabiny i albo wybuchnąć płaczem, albo rzucić czymś o drzwi. Zdecydowanie bardziej jednak to drugie.

      Ruszyła korytarzem w kierunku schodów, gdy zadzwoniła jej komórka.

      Wychodząc z kabiny, odruchowo wsadziła ją do torebki. A miała przecież na czas podróży w ogóle ją wyłączyć. Spojrzała na wyświetlacz. Numer, który się ukazał, zdenerwował ją jeszcze bardziej.

      Miała gdzieś, ile wyniesie opłata za połączenie satelitarne, które zapewniała stacja bazowa promu. Kojarzyła, że odbieranie telefonu w tej sytuacji ją także chyba obciąży jakimiś kosztami, ale jakie to miało znaczenie. Telefon był służbowy.

      Przede wszystkim nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Zwłaszcza z nim.

      Podniosła komórkę do ucha i ruszyła schodami w dół, na pokład kabinowy.

      – Dlaczego pan do mnie dzwoni? – warknęła do słuchawki.

      – Nie denerwuj się. Po prostu się martwię. Nie jestem demonem z piekła, za jakiego mnie pewnie uważasz, po prostu się niepokoję.

      – I co pan chce usłyszeć?

      – Spotkałaś go? Miałaś czas, żeby porozmawiać?

      – Widziałam go. On mnie chyba nie. Nie miałam okazji pogadać.

      – Cholera!

      – To wszystko?

      – Wiesz, że musisz się postarać? Od tego wiele zależy. To w naszym wspólnym interesie.

      – Wiem, do diabła! Nie musi mnie pan kontrolować!

      – Uspokój się! Zrób po prostu to, o co cię prosiłem!

      – Wiem, co mam robić! Proszę więcej nie dzwonić!

      Aleks przerwała połączenie i wrzuciła telefon do torebki. Po krótkiej chwili namysłu wyjęła go jednak i wyłączyła.

      Przeszła obok recepcji, odpowiedziała sztucznym uśmiechem na pozdrowienie dziewczyny za kontuarem i znalazła się pod drzwiami swojej kabiny. Otworzyła je i weszła do środka. Drzwi zamknęły się za nią z głośnym trzaskiem.

      Rozdział 8

      8 czerwca, godz. 23.55

      Edward pchnął skrzydło drzwi prowadzących na pokład i tym razem wyszedł pierwszy, żeby ocenić siłę wiatru. Przytrzymał drzwi i poczekał, aż Anna wyjdzie za nim. Jak tylko znaleźli się na zewnątrz, od razu otuliło ich rozgrzane powietrze, a lekki wiatr wzburzył włosy Anny. Wciąż jeszcze czuć było wilgoć po niedawnym deszczu, a na pokładzie widać było kałuże. Minęli zawieszoną na wysięgnikach przy burcie szybką łódź ratowniczą i znaleźli się na tarasie, pod gwiazdami z wolna przebijającymi się przez chmury. Z krańca tarasu widać było, dwie kondygnacje niżej, najniższy poziom zewnętrznych pokładów, a dalej było już tylko morze, w którym prom w ciemności żłobił szeroki kilwater.

      – Rozpogodziło się. – Edward odetchnął głęboko i oparł się o reling. – Bardzo świeże powietrze. Sam ozon.

      – Żeby ci ten ozon tylko nie zaszkodził przypadkiem, bo potem przez tydzień będziesz smarkał i pomstował.

      – Nic mi nie będzie. Popatrz, jaki piękny księżyc. To już chyba pełnia.

      – Pełnia będzie dopiero za kilka dni.

      Anna rozejrzała się wokół siebie. Na rufowym pokładzie było jeszcze tylko kilka osób. Większość pewnie wybrała salę taneczną restauracji i rozpoczynający się właśnie program rozrywkowy. Na drugim końcu tarasu dwie czy trzy pary stały przy relingu i wpatrywały się w horyzont.

      – Ten maluch miał doskonałą orientację w przestrzeni. Od razu wiedział, gdzie jest wyjście na zewnątrz.

      – Może wcześniej, zanim ich spotkaliśmy, wyglądali tutaj, tylko ojciec stwierdził, że jest za mokro.

      – Może – przytaknęła Anna. – Pięknie.

      Księżyc rzucał jasne refleksy na wodę, dzięki czemu na horyzoncie można było dostrzec jasną linię oddzielającą morze od nocnego nieba.

      – No i chyba już nie żałujesz, że dałaś się namówić na tę podróż?

      – Martwię się.

      – Czym na miłość boską znowu się martwisz? – Edward spojrzał na żonę ze zniecierpliwieniem.

      – Przede wszystkim tym, że zostawiliśmy hotel bez nadzoru. – Anna westchnęła. – No i Igor…

      – Co ty znowu chcesz od tego chłopaka?

      – Boję się, że on się stoczy.

      – Co takiego?! Czy ty na głowę upadłaś?!

      – Dla ciebie to nigdy nie ma żadnych problemów, a nasz syn tymczasem nie wiadomo co i gdzie robi.

      – Wyjechał z przyjaciółmi do Danii czy tam do Londynu. Co ma niby robić? Pewnie dobrze się bawi.

      – No właśnie! – Anna spojrzała na męża z wyrzutem. – Sam nie wiesz, czy do Londynu, czy do Danii. Od kilku miesięcy stale do tego Londynu czy Danii jeździ. A jego firma? Kto ją prowadzi? Przecież on ma jakieś terminy, projekty? W końcu ktoś go do sądu poda.

      – Boże, kobieto! Do jakiego sądu? Skoro jeździ, to widać wie, co robi.

      – A ja się zaczynam bać, że ten jego przyjaciel Johann naprawdę ma na niego zły wpływ.

      – To porządny chłopak jest. Mam ci przypomnieć, jaka byłaś wniebowzięta, kiedy się dowiedziałaś, że jego ojciec, lord Charles Francis William, hrabia Carley, jest dwieście siedemdziesiąty czwarty w kolejce do angielskiego tronu? Całą gminę postawiłaś na nogi przed jego przyjazdem.

      – Dwieście siedemdziesiąty trzeci. No właśnie o to mi chodzi.

      – O co?!

      – To są potwornie bogaci ludzie. Światowi. Oczywiście to bardzo miłe z ich strony, że zapraszają Igora i w ogóle. Bardzo miłe, nie przeczę. Ale co będzie, jak Igor przez to wszystko, przez takie światowe życie wpadnie w kłopoty? To co wtedy? Zaniedba swoją pracę. Z czego będzie spłacał ten swój absurdalny strych, na który nie można wejść bez obawy, że człowiek zawału dostanie?

      – Skąd ci takie rzeczy przychodzą do głowy? Ja nie wiem…

      – Dopiero co się rozwiódł z Dorotką…

      – Dopiero co? Kilka dobrych lat już upłynęło.

      – No właśnie! Tym bardziej! Młodzi ludzie teraz są tacy niekonsekwentni. Nie walczą o nic. Związek to dla nich ślub od pierwszego wejrzenia, a potem żadne nie chce ustąpić ani na krok. A małżeństwo to same kompromisy, to umiejętność rezygnacji ze swoich planów, jeśli…

      – Z jakich ty niby planów dla mnie zrezygnowałaś?

      – Oj, tam! Nie mówimy o nas, tylko o młodych.

      – No przecież sama mówisz, że to młodzi ludzie nie potrafią rezygnować ze swoich planów, więc ty chyba z jakichś zrezygnowałaś.

      – Nie