ławkę. W tej chwili był równie przydatny jak cegła.
Na twarzy Sary malował się niepokój.
– W Emory jest syrena alarmowa. Uruchamia się w przypadku katas …
Bum!
Will omal nie stracił równowagi. Wybiegł z szopy i spojrzał w niebo.
Za linią drzew wzbijała się w niebo smuga ciemnego dymu.
To nie były fajerwerki.
To były dwie eksplozje.
– Chodźmy! – zawołał i popędził w stronę podjazdu.
– Saro, słyszałaś to? – zawołała Cathy sprzed tylnych drzwi.
Will patrzył, jak Sara rusza w stronę domu. Domyślił się, że chodzi o kluczyki. Wolał, żeby została w domu, ale wiedział, że tego nie zrobi.
Zbiegł po pochyłości od frontu. Spodziewał się wkrótce policyjnych blokad. Mógł nie mieć gdzie zaparkować. Pewnie prędzej dobiegłby na miejsce, niż dojechał. Pomyślał o swojej broni zamkniętej w schowku bmw Sary, ale jeśli miejscowym policjantom będzie potrzebny, to raczej do zapanowania nad tłumem.
Dotknął stopami ulicy w chwili, w której powietrze rozdarł dźwięk syreny alarmowej. Dom Belli stał przy prostym odcinku Lullwater Road. Pięćdziesiąt metrów dalej zaczynał się zakręt biegnący wzdłuż pola golfowego na Druid Hills. Will sprintem połykał kolejne metry.
Gdy znalazł się niemal przy zakręcie, usłyszał inny dźwięk. Nie kolejną eksplozję, lecz trzask generowany przez zderzenie dwóch aut. Po chwili rozległ się następny trzask. Will zacisnął zęby i zamarł w oczekiwaniu. Wraz z syreną alarmową zawył klakson samochodu.
Już wbiegając w zakręt, widział, co się stało. Między dwoma samochodami stała zgnieciona niebieska furgonetka.
Z przodu stał czerwony porsche boxter S. Starszy model, z wolnossącym sześcioturbinowym silnikiem. Bagażnik wozu był otwarty. Kierowca leżał na kierownicy z twarzą wciśniętą w przycisk klaksonu.
Niebieski ford F-150 miał drzwi wgniecione pod wpływem uderzenia. Jakiś mężczyzna usiłował wydostać się ze środka przez otwarte okno. Drugi, z twarzą zalaną krwią, stał oparty o maskę.
Srebrny czterodrzwiowy chevrolet malibu wbił się w tył furgonetki. Kierowca i dwaj pasażerowie na tylnym siedzeniu nie ruszali się.
Policyjny instynkt nakazał Willowi natychmiast przypisać komuś winę. Porsche zahamowało zbyt gwałtownie. Furgonetka i chevrolet jechały w zbyt małej odległości od niego, prawdopodobnie przekraczając dozwoloną prędkość. Ustalenie szczegółów przebiegu wypadku i tak należało do ekipy z drogówki.
Will spojrzał dalej w stronę ronda przy North Decatur Road zapełnionego samochodami. Minivan. Ciężarówka. Mercedes. Bmw. Audi. Wszystkie porzucone, z otwartymi drzwiami. Kierowcy i pasażerowie stali na ulicy, zapatrzeni w kłęby wzbijającego się w niebo dymu.
Will zwolnił do truchtu, po chwili jak reszta zastygł w miejscu.
Spomiędzy drzew dobiegał świergot ptaków. I szelest liści poruszanych delikatnymi podmuchami wiatru. Dym wisiał nad kampusem Emory. Will zaczął wyliczać w myślach: studenci, personel, dwa szpitale, siedziba FBI, CDC, czyli Centra Kontroli i Prewencji Chorób. – Will…
Drgnął. Sara zatrzymała się obok niego. Jej bmw X5 było hybrydą. Przy niskich prędkościach bateria szybciej się wyczerpywała.
– Mogę wstępnie ocenić ich stan, ale potrzebuję twojej pomocy – powiedziała.
Musiał odchrząknąć, by wrócić myślami na miejsce.
– Kierowca porsche wygląda źle – odparł.
Sara wysiadła z auta.
– Spod silnika wycieka paliwo – oznajmiła.
Podbiegła do porsche. Kierowca nadal leżał bezwładnie na kierownicy. Okna były podniesione. Tak jak składany dach.
Próbowała otworzyć drzwi, ale bez powodzenia. Zaczęła walić pięścią w okno.
– Proszę pana! – zawołała. Klakson nie przestawał wyć. Podniosła głos, by przekrzyczeć ten dźwięk. – Proszę pana, musimy wydostać pana z auta.
Woń benzyny gryzła Willa w nozdrza. Iskra z klaksonu w każdej chwili mogła wywołać zapłon paliwa pod autem.
– Cofnij się – rzucił do Sary.
Miał w kieszeni nóż sprężynowy, którym usuwał pnącza bluszczu z drzew Belli. Złapał rękojeść obiema rękami i wbił dziesięciocentymetrowe ostrze w miękki składany dach. Nóż był częściowo ząbkowany. Will próbował rozciąć dach, ale materiał wraz z warstwą izolacyjną okazał się za gruby. Schował nóż i rozdarł palcami poszycie na tyle, by włożyć rękę do środka i sięgnąć do blokady dachu.
W końcu przekręcił kluczyki w stacyjce.
Klakson zamilkł.
Will otworzył drzwi. Kilka sekund później Sara zaczęła kręcić głową.
– Złamane kręgi szyjne. Nie miał zapiętych pasów, ale to dziwne.
– Co w tym dziwnego?
– Nie jechali na tyle szybko, by doznał akurat takich obrażeń. Chyba że cierpiał na jakieś ukryte schorzenie. Ale nawet w takim przypadku… – Sara znowu pokręciła głową. – To nie ma sensu.
Will spojrzał na ślady hamowania. Były krótkie, co wskazywało, że porsche jechało dość wolno. Wytarł kciuk w koszulę. Kluczyki były lepkie od krwi. Klamka przy drzwiach również, chociaż wokół wcale nie było dużo krwi. Na przednim siedzeniu leżały rozrzucone papiery.
– Proszę pani. – Za porsche stał kierowca furgonetki F-150. Z włosami w strąkach i brodą à la chłopaki z ZZ Top wyglądał jak typowy wieśniak; facet, który codziennie przyjeżdża samochodem z głębi gór, by tu budować tarasy i montować regipsy. Palcami trzymał brzegi rany na głowie. – Jest pani pielęgniarką?
– Jestem lekarką. – Sara delikatnie odsunęła mu rękę, by przyjrzeć się ranie. – Ma pan zawroty głowy albo mdłości, panie…?
– Merle. Nie, pani doktor.
Will spojrzał na asfalt. Między furgonetką a porsche zobaczył ślady krwi. Czyli Merle sprawdził stan kierowcy porsche i wrócił do swojego wozu. W jego zachowaniu nie było nic podejrzanego. A jednak intuicja zwykle Sary nie zawodziła. Skoro wydawało się jej, że coś jest nie tak, coś rzeczywiście musiało być nie tak.
W takim razie co mu umykało?
– Co się stało? – zapytał pasażera furgonetki.
– Wybuchł gaz. Musieliśmy stamtąd wiać. – Mężczyzna przypominał kolesia wyjętego wprost z kapeli Lynyrd Skynyrd. Z trzech metrów Will czuł od niego papierosowy dym. Mężczyzna machnął ręką w stronę chevroleta malibu. – O nich powinniście się martwić. Gość z tyłu źle wygląda.
Sara już kierowała się w stronę sedana. Will ruszył za nią, chociaż nie potrzebowała jego pomocy. Jej podejrzliwość uruchomiła w nim wewnętrzny alarm. Rozejrzał się po ulicy. Niektórzy sąsiedzi stali w drzwiach domów, ale nikt nie podchodził bliżej. Dym z eksplozji wypełnił powietrze odorem spalonego węgla.
– Przyjaciel potrzebuje pomocy. – Kierowca chevroleta zatoczył się po wyjściu z auta. Miał na sobie niebieski uniform, jaki nosili ochroniarze na uniwersytecie. Otworzył tylne drzwi. Jeden z pasażerów leżał na siedzeniu. Był w takim samym niebieskim uniformie.
– Ona jest lekarzem –