nie leży w obszarze, którym człowiek może zarządzać lub który może kontrolować. Według Goethego jest bożym darem dla tych, którzy identyfikują się z życiem, którzy umieją radować się jego pięknem i splendorem. Życie w zamian obdarza ich miłością i chwałą. Lecz Bóg upomina ich, swoich prawowitych synów i wyznawców: przyjemność jest rzeczą ulotną, umacniajcie ją więc w swoich myślach, gdyż w niej spoczywa sens życia.
Dla większości istot ludzkich „przyjemność” jest jednak słowem budzącym mieszane uczucia. Z jednej strony wywołuje w naszych umysłach skojarzenia z ideą dobra. Przyjemne doznania to coś dobrego, jedzenie, które sprawia nam przyjemność, dobrze smakuje, o książce, której lektura sprawia nam przyjemność, mówimy, że to dobra książka. A jednak większość ludzi uznałaby życie poświęcone przyjemnościom za zmarnowane. Pozytywną reakcję na przyjemność tłumimy obawami. Lękamy się, że niekontrolowane dążenie do przyjemności może sprowadzić człowieka na niebezpieczną drogę, może sprawić, że zapomni o swoich obowiązkach i odpowiedzialności, a nawet zdegradować go duchowo. Wielu osobom przyjemność kojarzy się z lubieżnością. Przyjemność, zwłaszcza zmysłowa, była zawsze postrzegana jako diabelska pokusa. Kalwiniści uważali, że przyjemności są zazwyczaj grzeszne.
Nikomu w naszej kulturze nie jest obca ta obawa przed przyjemnością. Współczesna kultura jest zorientowana bardziej na ego niż na ciało i w rezultacie podstawową wartością stała się władza, a przyjemność odgrywa podrzędną rolę. Ambicją nowoczesnego człowieka jest podporządkowywać sobie świat i panować nad samym sobą. Jednocześnie stale prześladuje go lęk, że cele te są nieosiągalne, a także wątpliwości, czy ich osiągnięcie będzie dla niego dobre. Ponieważ jednak przyjemność jest trwałą i twórczą siłą w jego osobowości, ma nadzieję (złudną), że dzięki nim jego życie stanie się przyjemne. Ego popycha go więc do pogoni za celami, które obiecują przyjemność, ale wymagają najpierw zaprzeczenia przyjemności. Sytuacja współczesnego człowieka przypomina położenie Fausta, który sprzedał duszę Mefistofelesowi za obietnicę, która nie mogła zostać dotrzymana. Chociaż obietnica przyjemności jest diabelską pokusą, diabeł nie ma władzy, by ją spełnić.
Historia Fausta jest dziś nie mniej znamienna niż w czasach Goethego. Bertram Jessup wskazuje we wstępie do swojego przekładu poematu2, że „magia szesnastego stulecia niczym się nie różniła od współczesnej nauki w swoich aspiracjach do zdobycia pełnej kontroli nad ludzkim życiem. Jedynie siła tych aspiracji radykalnie wzrosła wraz z załamaniem się moralnego autorytetu wszechmogącego Boga”. Jak powiada Elias Canetti, „człowiek ukradł sobie własnego Boga”3. Zdobył władzę osądzania i niszczenia, władzę, która kiedyś była prerogatywą karzącego Bóstwa. Co może powstrzymać człowieka przed samozniszczeniem, skoro jego władza wydaje się nieograniczona, a hamulców brak?
Musimy sobie uświadomić, że wszyscy, podobnie jak Faust, jesteśmy gotowi ulec podszeptom diabła. Diabeł tkwi w każdym z nas pod postacią ego, które obiecuje nam spełnienie pragnień pod warunkiem, że podporządkujemy się jego dążeniom do dominacji. Zdominowanie osobowości przez ego to diaboliczne wypaczenie ludzkiej natury. Ego nie miało być panem ciała, lecz jego lojalnym i pokornym sługą. Ciało, w przeciwieństwie do ego, łaknie przyjemności, a nie władzy. Cielesna przyjemność to źródło wszystkich naszych pozytywnych uczuć i myśli. Utrata cielesnej przyjemności sprawia, że jesteśmy zdenerwowani, sfrustrowani i pełni złości. Nasze myśli prowadzą na manowce, a potencjał twórczy zanika. Przyjmujemy postawę autodestrukcyjną.
Przyjemność stanowi twórczą siłę w naszym życiu. Jedyną siłę, która jest w stanie przeciwstawić się destrukcyjnemu wpływowi władzy. Wielu ludzi sądzi, że tę rolę powinna odgrywać miłość. Ale jeśli miłość ma być czymś więcej niż słowem, musi wspierać się na fundamencie przyjemnych doznań. W tej książce pokażę, jak doświadczanie przyjemności i cierpienia determinuje nasze emocje, myśli i zachowania. Omówię psychologię i biologię przyjemności, dotrę do jej korzeni w naszym ciele, środowisku i całym wszechświecie. Zrozumiemy wtedy, że przyjemność jest kluczem do twórczego życia.
ROZDZIAŁ 1
Przypadkowy obserwator mógłby uznać Amerykę za kraj przyjemności. Wydaje się, że jej mieszkańcy są nastawieni na miłe spędzanie czasu. Każdą wolną chwilę i mnóstwo pieniędzy poświęcają na pogoń za przyjemnością. To zaabsorbowanie przyjemnościami znajduje odbicie w reklamie i jest w niej wykorzystywane. Prawie każdemu sprzedawanemu produktowi czy usłudze towarzyszy obietnica przekształcenia życiowych konieczności w zabawę. Dzięki nowemu detergentowi mycie naczyń staje się frajdą, wysoko przetworzona żywność czyni przygotowywanie posiłków błahostką, nowy model samochodu obiecuje radość z jazdy zatłoczoną autostradą. Jeśli zaś nawet te cuda techniki nie dają nam przyjemności, którą obiecywały, to w zamian namawia się nas na podróż do cudownych, odległych miejsc, gdzie życie jest bajką.
Pojawia się zatem naturalne pytanie: czy Amerykanie naprawdę cieszą się życiem? Większość poważnych obserwatorów współczesności temu zaprzecza. Czują, że obsesja na punkcie rozrywek zdradza brak zadowolenia z życia4. Norman M. Lobsenz opublikował w 1960 roku studium poświęcone amerykańskiej pogoni za przyjemnościami, zatytułowane Is Anybody Happy? (Czy jest tu ktoś szczęśliwy?). Lobsenz nie znalazł szczęśliwych ludzi i w zakończeniu zastanawiał się, czy szczęście jest w ogóle osiągalne. Stwierdził, że „za maską dobrego humoru skrywa się rosnąca niezdolność do odczuwania prawdziwej przyjemności”5. Według niego w Ameryce ukształtowała się nowa moralność, moralność zabawy, którą opisywał następująco: „W naszych czasach bardzo ważną rzeczą jest, żebyś dobrze się bawił albo sprawiał wrażenie, że dobrze się bawisz, albo myślał, że dobrze się bawisz, albo przynajmniej przekonał o tym innych. Człowiek, który nie bawi się dobrze, jest podejrzany”6.
Jest podejrzany o herezję lub sprzeniewierzenie się tej nowej moralności. Jeśli ktoś usiłuje być takim samym wesołkiem jak inni, ale bez powodzenia, to wszyscy mu współczują. Biedny Joe! Jeśli jednak uważa, że jest nudno i nieciekawie, to lepiej żeby znalazł grzecznościową wymówkę i opuścił towarzystwo. Ośmiela się bowiem nie ulegać iluzjom, a jego trzeźwa i krytyczna obecność grozi ich zniweczeniem. Niech wie, że nie ma prawa niszczyć cudzych złudzeń i zrywać gry, którą ludzie uprawiają w imię dobrej zabawy. Jeśli zaproszony lub z własnego wyboru stałeś się częścią zbiorowości, nie możesz podważać wyznawanych przez nią wartości.
Moralność zabawy oznacza wysiłek podejmowany w celu pozornego powrotu do beztroskich czasów dzieciństwa. W większości zabaw dziecięcych, zwłaszcza polegających na naśladowaniu dorosłych, obecna jest postawa „teraz w to wierzymy”, wyrażona wprost lub domyślna. Wierzymy, że pacynki błota to ciastka albo że Jaś jest doktorem. Takie nastawienie jest niezbędne, ponieważ pozwala dziecku w pełni zaangażować się w zabawę. Dorosły, który się przyłącza do dziecięcej zabawy, również musi przyjąć fikcyjną sytuację za realną, inaczej pozostanie outsiderem. Bez takiej postawy dzieci nie mogą poważnie traktować swoich zajęć, a jeśli nie traktują ich poważnie, to zabawa nie sprawia im żadnej przyjemności.
Dorosły, który uczestniczy w grze „udajemy, że dobrze się bawimy”, postępuje odwrotnie. Angażuje się w tak istotne czynności, jak picie alkoholu i seks, z nastawieniem, że czyni to dla rozrywki. Usiłuje postrzegać jako zabawę poważne sprawy życiowe, takie jak zarabianie na utrzymanie rodziny. Oczywiście bez powodzenia. Przede wszystkim są to działania pociągające za sobą odpowiedzialność, a po drugie, brak w nich szczerego zaangażowania, tak charakterystycznego dla zabaw dziecięcych. Moralność zabawy cechuje brak tego rodzaju zaangażowania. Skoro się