– powtórzył bardziej zdecydowanie Jagan. – Sto osiem metrów za nami jest budynek administracji miasta. Wyglądamy w tym gruchocie, jakbyśmy chcieli zrobić jakieś bum, jak niedorobieni amatorzy Umarowa z Emiratu Kaukaskiego… Spierdalamy!
– Jagan ma rację. Słyszałeś, Zaricki! – Kosow włączył silnik i wrzucił jedynkę, aż zazgrzytała skrzynia biegów.
– Bez nerwów – zareagował spokojnie Zaricki. – Wszystko jest pod kontrolą. Co ty, kurwa, myślisz, Trubow, że nie wiedzieliśmy, gdzie stoi ten budynek? W tym domu mieszkają ludzie Kadyrowa i Muhamedow wiedział, gdzie zrobić swoją kryjówkę. Pod latarnią najciemniej… nie?!
Gruzow przez całą drogę palił papierosy i wyglądał, jakby denerwował się bardziej od innych.
Smród papierosów Marlboro nie pozostawiał wątpliwości co do źródła ich pochodzenia, ale paradoksalnie to dobrze świadczyło o Gruzowie, który musiał kupować je taniej na bazarze. Oryginalne fajki palili tylko ci oficerowie, których było na nie stać. Dlatego pewnie Gruzow mimo swoich pięćdziesięciu pięciu lat – choć wyglądał na więcej – wciąż był majorem i musiał ryzykować życie, zamiast łowić ryby kijem Megabass Diablo Slant Bridge z kołowrotkiem Stella Shimano.
Gruzow pstryknął niedopałkiem przez okno i o mało nie trafił podjeżdżającego motocyklisty bez kasku, w czarnej skórze, który zatrzymał się cztery metry dalej, pochylił i bez słowa zajrzał do wnętrza samochodu. Po chwili podjechał drugi motocyklista w identycznej czarnej skórze i stanął obok.
Jagan delikatnie, powoli, wciąż patrząc w kierunku motocyklistów, wyjął spod kurtki swojego skorpiona model 61, odbezpieczył go i położył na kolanach.
– Nie rób głupstw – wyszeptał Gruzow. – Schowaj to, bo nie wyjedziemy z Groznego żywi…
– Wy kto? – zapytał twardo po rosyjsku z kaukaskim akcentem pierwszy motocyklista. – Czego tu?
– Daj porozmawiać, przyjacielu! – zaczął Gruzow pojednawczo.
Drugi motocyklista przejechał parę metrów dalej i stanął przed samochodem, najwyraźniej schodząc z możliwej linii strzału.
Zanim Gruzow zdążył otworzyć drzwi samochodu, obaj motocykliści błyskawicznie rozpięli kurtki i sprawnym ruchem wyjęli pistolety.
Mimo że było już ciemno, Jagan dostrzegł, że Czeczeni mają wypasione, najnowsze dziewięciomilimetrowe skorpiony model 91, i od razu pomyślał, że coś jest nie w porządku ze sprawiedliwością na świecie, a w każdym razie sporo jest na tym polu do zrobienia, przynajmniej w Rosji.
– Nooo… Ruski, tylko bez numerów! – krzyknął ten, który stał z przodu. – Bo będziemy strzelać!
– Nie chcemy kłopotów. Jesteśmy z Federalnej Służby Bezpieczeństwa. – Gruzow wysiadł z samochodu i podniósł ręce. – Teraz sięgnę do kieszeni po legitymację, dobrze? – I zaczął powoli opuszczać jedną rękę.
Jagan obserwował Gruzowa i jednocześnie odciągnął zamek, który cicho zadźwięczał. Szybko ocenił, że sytuacja nie jest dobra, bo Gruzow zasłania mu motocyklistę, a drugi Czeczen stoi przed maską, poza zasięgiem strzału.
– Spokojnie! – powiedział bardzo cicho Zaricki.
Motocyklista wciąż uważnie obserwował samochód i Gruzowa. Po chwili dał mu znak automatem, żeby się zbliżył. Gdy ten był już półtora metra przed nim, kazał mu stanąć. Gruzow powoli wyjął swoją legitymację i wręczył motocykliście.
Chciał opuścić ręce, ale nie dostał pozwolenia.
– Zadzwoń do Fiołkina! – zaproponował.
– Nie bądź taki mądry, Ruski! Wiem, co mam robić – odparł sucho pewny siebie Czeczen.
Jedną ręką wyjął krótkofalówkę, nacisnął przycisk i z głośnika odezwał się skrzeczący, niezrozumiały głos. Przez chwilę motocyklista, nie spuszczając wzroku z samochodu i Gruzowa, rozmawiał z kimś po czeczeńsku.
Jagan zrozumiał tylko słowa „opel astra” i „Gruzow”. Upłynęło dokładnie dwie i pół minuty, zanim ponownie odezwała się krótkofalówka. Czeczen powiedział kilka słów, czegoś wysłuchał i w końcu się rozłączył. Oddał legitymację Gruzowowi, a pistolet schował pod kurtkę. Wrzucił nogą bieg i bez słowa odjechał. Po kilku sekundach ruszył za nim drugi motocyklista.
– No i co teraz?! Kurwa! – zaczął Kosow, gdy tylko Gruzow wsiadł do samochodu. – Zaraz pół Groznego będzie wiedziało, że czterech facetów z FSB stoi w tym gracie, i to akurat pod tym domem. Nie sądzisz, że Kadyrowa zainteresuje, co tu robimy? – ciągnął spokojnie i logicznie. – Czy ta nasza akcja ma jeszcze sens? Żaden Czeczen nie ufa drugiemu…
– Robimy tak, jak było zaplanowane! – przerwał mu zdecydowanie Jagan i schował swój automat.
W samochodzie zaległa cisza. Nie było najmniejszej wątpliwości, że wszyscy chcą kontynuować operację, bo namierzenie lokalu konspiracyjnego Muhamedowa kosztowało ich dużo pracy, pieniędzy i czasu. I mogło w końcu doprowadzić do rozbicia tej najniebezpieczniejszej, bo najinteligentniejszej grupy na Kaukazie, a może i w całej Rosji. Nie mówili o tym, ale każdy z nich wiedział, że powodzenie akcji może kiedyś uratować czyjeś życie. Rosyjskie na pewno – pomyślał Jagan.
Jura Kosow też tak myślał, ale był oficerem wywiadu, czyli działał w służbie, w której często forma przerasta treść, i dlatego czasami, w trudnych sytuacjach, stawiał niepotrzebne pytania. Trubow, Zaricki i Gruzow byli inni. Wiedzieli, że to misja bojowa i rozterki Jury, choć może i słuszne, nie popchną sprawy. Oczywiście wzrósł teraz stopień zagrożenia, ale w tej profesji to nie pierwszyzna.
To, co się przed chwilą stało, wyzwoliło w Jaganie znane mu miłe uczucie podniecenia bojowego. Poczuł, że dwugłowy smok na jego plecach drży i lekko się porusza. Odsunął się więc od oparcia, by dać mu więcej miejsca.
– Kazak! Mołodiec Andriej! – Zaricki bez cienia dwuznaczności skomentował decyzję Jagana i było już oczywiste, że Jura Kosow jest w mniejszości. – Czyli co? Zaczynamy!
Konrad wrócił ze spotkania z szefem Agencji na Miłobędzkiej w gorszym nastroju, niż był rano, kiedy tam jechał. Prosił o to spotkanie od kilku dni, bo sprawa pod kryptonimem „Zaraza” nabierała coraz szybszego tempa i nie mógł podejmować wszystkich decyzji sam. Ale szef wciąż był zajęty, jakby Karol Hamond niemal nic nie znaczył dla Agencji Wywiadu. Jakby wszystko inne miało pierwszeństwo. Konradowi trudno było to zrozumieć, bo po odejściu generała Pęka wydawało się, że może być już tylko lepiej.
Nie była to też kwestia osobistego stosunku nowego szefa do Konrada, bo znali się od kilku lat i chociaż nie było w tej znajomości ani krzty sympatii, to nie było też niechęci. Właściwie ich drogi zawodowe nigdy się ze sobą nie skrzyżowały. Biegły równolegle, jak drogi wielu innych.
Podczas wyproszonego dwugodzinnego spotkania szef zadał raptem cztery pytania dotyczące Safira, w tym jedno o jakąś datę. Chwilami można było pomyśleć, że ta sprawa po prostu go nie obchodzi, ale to nie mogło być prawdą.
Najważniejszą od lat, przełomową informację, że partnerzy brytyjscy z SIS pozyskali do współpracy wiedeńskiego łącznika Al-Kaidy, który został włączony do struktur Bazy z rekomendacji Safira i miał być skrzynką kontaktową z Irlandczykami, szef skwitował pytaniem, kiedy ten człowiek został zwerbowany. Mimo że milczenie szefa drażniło Konrada do żywego, to jednak mogło być też uznane za błogosławieństwo. Dawało praktycznie wolną rękę w działaniu. Tak czy inaczej Konrad nie był przyzwyczajony do takiego prowadzenia spraw i odczuwał silny dyskomfort.
Ten