Ałbena Grabowska

Matki i córki


Скачать книгу

akcję Szarych Szeregów rozstrzelają dziesięciu z nich. Nie, nie dziesięciu, dwudziestu. Czy żegnała się z życiem? Sądziła, że to ona stanie pod murem? Czy obozowe piekło nie natchnęło jej potem myślą, że wtedy, tamtego dnia, to powinna być ona? Zabrali dziewczynę, która stała obok niej. Krzyczała. Tamta, nie babcia. Że ma małe dzieci, żeby ją zostawili. Krzyczała, musieli ją wlec. Ustawili dwudziestu pod murem. Nie, najpierw dziesięciu, a potem kolejnych dziesięć osób. Strzelali krótkimi seriami. Tamta dziewczyna próbowała uciekać, więc tylko trafili ją w bok. Podszedł do niej oficer i dobił ją pistoletem. Pozostali myśleli, że to koniec i będą mogli pójść do domu, mylili się. Kazano im wejść do wozu, a potem wywieźli. Dwa dni czekała na transport do Oświęcimia razem z innymi na wielkim placu. Nie było gdzie się umyć, żadnej toalety. Mały chłopiec sprzedawał cukierki, a ludzie je od niego kupowali. Jakaś kobieta płakała, że jej synek zginął, kradnąc węgiel z wagonów. Rabin się modlił. Chyba tak to musiało wyglądać. Potem zabrali jej skrzypce.

      SABINA

      To był guadagnini, Lilu. Nazywany niesłusznie „stradivariusem dla ubogich”. Mama przywiozła te skrzypce ze zsyłki, ale to już inna historia. W tej nic się nie zgadza. Tylko skrzypce. Że istniały. I nie zabrali mnie do Oświęcimia, tylko do Ravensbrück. To ogromna różnica. Mieliśmy więźniarki z Auschwitz, zatem wiem, o czym mówię. Nie wzięli mnie z żadnej łapanki, tylko aresztowali na uczelni, gdzie ćwiczyłam I Koncert D-dur Paganiniego. Przyszedł taki jeden i spytał grzecznie, czy nie zechciałabym zagrać dla niemieckich oficerów. Byłby to dla pani zaszczyt, uśmiechnął się. Bałwan, powiedziałam w myślach. To byłby dla was zaszczyt, ale ja się na to nie zgodzę. Nie będę grała dla ludzi, którzy zrzucili bomby na pałac królewski. Cóż za pomysł. Co więcej, nie zamierzam nawet grać Beethovena, dopóki pan i panu podobni przebywają w Warszawie. A teraz proszę opuścić to miejsce, ponieważ muszę ćwiczyć, powiedziałam głośno. Po raz pierwszy mnie ktoś uderzył. Całe szczęście, że nie trzymałam wtedy skrzypiec, ponieważ upadłam na ziemię. Mogłyby się zniszczyć. Z rozciętej wargi spływała krew. Podniosłam się powoli. Nic nie rozumiałam. Jak on śmiał? Wzięłam skrzypce ze sobą.

      W obozie była taka jedna komendantka. Christa. Od początku wpadłam jej w oko. Trzymaj się mnie, a nic ci się nie stanie. Tak powiedziała. Ja, struchlała ze strachu, odarta z ubrań, godności. Trzymałam się jej. Co innego mogłam zrobić? Pozostałe patrzyły na mnie spode łba. Już nie byłyśmy równe, od razu podzieliłyśmy piekło na stopnie. Ja chyba zamierzałam zasiąść na wyższym piętrze. Z widokiem na czyściec. One miały gorzej. Były tylko brudnymi więźniarkami. Ja umiałam grać na skrzypcach, zostałam zatem maskotką wśród połamanych lalek. Żałosne, ale pomagało przetrwać. Christa lubiła, kiedy jej grałam. Prymitywna kobieta, tępa i całkiem głucha. A jednak ocaliła mnie. W jakiś dziwny, perwersyjny sposób zawdzięczam jej życie. Razem ze skrzypcami. Kazali zostawić w depozycie. Przesłuchiwali mnie krótko. Szast-prast, ileś tam uderzeń, dobrze, że nie w ręce, i od razu powiedzieli, że do obozu. Element aspołeczny. Nie chciała grać niemieckim oficerom, chociaż to dla niej zaszczyt. Taką dostałam też naszywkę w Ravensbrück – dla aspołecznych. Ale przy wyprowadzaniu mnie z więzienia oddali skrzypce. Uznali, że to moja własność. Niemcy to bardzo dziwny naród. Mogli zabić, wywieźć do obozu, ale nie chcieli przywłaszczyć sobie moich skrzypiec. Przynajmniej nie wtedy. Trzymałam je kurczowo w transporcie. Kiedy wyszłam z wagonu, kazali zostawić wraz z innymi bagażami. Oddali na prośbę Christy. Musiała widzieć, jak rozstawałam się z nimi tuż po przyjeździe. Musiała wiedzieć, że gram. Może ktoś jej powiedział, że w pociągu grałam oficerom? Bo grałam. Najpierw wezwali Maxa Webbera. Znałam go. Wielki dyrygent. Lubiliśmy razem pracować. Znany, utalentowany, chociaż młody. Poszedł i nie wrócił. Potem powiedzieli mi, że wręczyli mu moje skrzypce. Graj, zarządzili. Jestem dyrygentem, nie skrzypkiem, oznajmił, unosząc głowę. Strzelili mu w to dumne czoło, zanim zdążył dodać, że jest pianistą. Gdyby znalazło się pianino, na pewno by zagrał. Jego matka i ojciec czekali w wagonie. Także młoda żona i maleńka Sara, która sikała pod siebie, a potem płakała. Nie wiedziałam, czy ze strachu, czy z powodu odparzonej pupy. Przyszli jeszcze raz. Kto zagra na skrzypcach panom oficerom, spytali. Podniosłam rękę, nie patrząc na Webberów. Jakbym nie wiedziała, co mogło się z nim stać. Chociaż w tamtych dniach może naiwnie przypuszczałam, że ulokowali go w mniej zatłoczonym miejscu.

      Wyraz twarzy członków tamtej rodziny, kiedy zgłaszałam się za Maxa, utkwił mi w pamięci. Do dziś dzień, chociaż martwa, czuję na sobie ich wzrok. Potem dowiedziałam się, że od razu poszli do gazu. Starzy Webberowie, śliczna młoda żona i mała Sara, która ciągle płakała. A ja zostałam przy Niemcach, grając na własnych skrzypcach do upadłego, po kilkanaście godzin. Aż mówili „dość, przestań piłować”. Wtedy przestawałam i chowałam instrument. Kucałam w kącie, modląc się, żeby znów chcieli mnie słuchać. Nieszczęsna Szeherezada skrzypaczka. Przetrwałam transport, potem wepchnęli mnie do baraku. Christa lubiła drobne brunetki. Kochała muzykę, chociaż była głucha jak pień.

      LILA

      – Mamo, czemu nie ułożyłaś sobie życia po śmierci taty?

      Nie ułatwiałam matce życia pytaniami, ale ona pokonywała te trudności, nie odpowiadając. Wtedy pokręciła przecząco głową.

      – Dlaczego? – upierałam się. – Tak bardzo go kochałaś?

      – Tak bardzo. – Teraz kiwała. – Tak bardzo go kochałam, że nigdy nie chciałam go nikim zastąpić.

      Wcześniej w poprzek, teraz do góry i na dół. Głowa chodziła jej jak lalce. Nie mówiła prawdy. Gdyby go kochała, w domu wisiałyby jego zdjęcia. Nie było żadnego. Sprawdziłam. Nigdy nie dowiedziałam się, jak naprawdę wyglądał. Brunet, przystojny, mówiła mama i spoglądała na mnie oczami pełnymi łez, żeby odechciało mi się dalszych pytań. Szatyn, przystojny chłopiec, wzdychała babcia i nic więcej nie chciała powiedzieć, chociaż męczyłam ją z dziecięcą zaciętością. Ciemny szatyn albo wręcz brunet, twierdziła prababcia, wysoki i szczupły, światowy, można powiedzieć. Ta z kolei zapadała w drzemkę, żeby uciec przed moją ciekawością.

      – Jak się poznaliście? – spytałam.

      – Wychodziłam właśnie z zajęć, a na przystanek podjechał mój autobus. On zauważył, że biegnę, i próbował go zatrzymać. Tak się poznaliśmy – powiedziała, a potem uśmiechnęła się szeroko. Skoro nie płakała, a nawet nie pociągała nosem, postanowiłam kuć żelazo, póki gorące.

      – Zatrzymał? – spytałam.

      – Nie. – Roześmiała się. – Drzwi niemalże go zmiażdżyły. Głowę miał na zewnątrz, a nogi w środku i przytrzaśnięte ramię. Ludzie zaczęli krzyczeć i kierowca otworzył drzwi.

      – Wsiadłaś?

      – Nie. – Dalej się śmiała, jakby tamto zdarzenie było najweselsze w jej życiu, co napawało mnie nadzieją, że wreszcie się czegoś dowiem. – On wysiadł. Strasznie klął, bo go ramię bolało. Myślałam, że jest skończonym chamem.

      – Ale nie był?

      – Nie. – Znowu się roześmiała. – Był bardzo miłym człowiekiem. Uspokoił się, uśmiechnął i kupił mi stokrotki.

      – Tak od razu?

      Wzruszyła ramionami.

      – Od razu.

      – Czemu nie ma w domu żadnego zdjęcia taty?

      – Tak się złożyło. – Uśmiech nagle znikł z jej twarzy, a ona sama jakby się stopiła, zapadła w środku.

      – Dlaczego nie mamy żadnych zdjęć z młodości babci i prababci? –