Ałbena Grabowska

Matki i córki


Скачать книгу

że znajdę godnego siebie. Wszyscy ci konkurenci zacierają się w mojej pamięci. Tylko Piotr i Mączka w niej pozostali, każdy z innego powodu. Mączkę odrzuciłam, gdy dowiedziałam się, że jest czterdziestoletnim wdowcem. Taki staruch, szeptała oburzona mamunia, jak on śmie smalić cholewki do naszej Maryni. Ależ skarbie, taki człowiek jest dobry na męża, a mecenas Andrzej Mączka ma koneksje, a jakże, przekonywał cicho tatko. Nie wspominał o podejrzanej reputacji Mączki i handlu z wrogiem. Cóż mogło to kogo wtedy obchodzić? Zastanawiam się, co było największym błędem mojego życia. Poślubienie Piotra czy odrzucenie Mączki? Może winna jest jedynie moja głupota?

      My mieliśmy hrabiowskie tytuły, które w zaborach niewiele znaczyły, ale ładnie wyglądały na ojcowskich bilecikach. Andrzej Mączka miał zawód i kontakty, także w świecie zaborów. W owym czasie okazało się to niezwykle istotne. Gdyby był tak przystojny jak Piotr. Nie był. Stary, brzydki, pewnie bezpłodny, bo dzieci z pierwszego małżeństwa się nie doczekał. Tak o nim myślałam w krótkich chwilach, kiedy w ogóle myślałam. Robiło mi się jednak miło, gdy krążył wokoło mnie niczym sęp. Lubiłam patrzeć, jak marszczy czoło, gdy tylko zaczynałam wirować w walcu z kimś innym. Z kimś młodym. Czerpałam dziwną, niezrozumiałą dla mnie samej radość, patrząc, jak bardzo mnie pragnie.

      Uwielbiałam bale i rauty. Zawsze miałam zajęte wszystkie tańce. Od pierwszego do ostatniego. Mamunia tego pilnowała. Niejeden kawaler usiłował w ostatniej chwili wyjęczeć dla siebie taniec albo wpisać się do więcej niż jednego. Mamunia czuwała.

      Było to cudowne życie. Niczym nieobciążone. Gdzieś tam w tle znajdowała się zniewolona Polska. Gdzieś tam w tle Polski w ogóle nie było. Cóż mnie to obchodziło, gdzie odbywają się bale? I przyznam, że Rosjanom także się podobałam. W porównaniu z ich żonami, ciężkimi, postawnymi blondynami, jawiłam się niczym żywa iskra. Piękna, drobna, nieokiełznana, jak rusałka. Taki major Afanasjew… Dmitrij Afanasjew. Ależ on o mnie zabiegał. Strzelać się chciał, nie pamiętam z kim. Ci Rosjanie to chcieli się ze wszystkimi pojedynkować. Mieli to we krwi. Dużo pili, nawet na eleganckich przyjęciach, głośno śpiewali i strzelali się o byle co. A z braku partnerów do pojedynków strzelali w niebo. Byle tylko był huk. Dmitrij Afanasjew oświadczył się. Kompletnie pijany, ale nie dlatego go nie przyjęłam. Należał do narodu zaborcy, a my mieliśmy swój honor. Poza tym miał żonę i dzieci gdzieś w Rosji. Najwyraźniej mu to w oświadczynach nie przeszkadzało. Jeśli chodzi o tego Afanasjewa, to zginął właśnie od strzału we własną skroń. Nie chciał się zabić, skąd, grał w rosyjską ruletkę. Jeden nabój w pistolecie i każdy strzela po kolei. Dwie kolejki, trzy kolejki. Wygrany dostaje pieniądze trupa. Rosyjska rozrywka. Nie było mi go żal, poczułam raczej ulgę. Rodzice podobnie. Zajęłam się żyjącymi adoratorami. A tych krążyło sporo, oprócz naturalnie mecenasa Mączki. Jak miałabym się nazywać? Mączka? Cóż za pomysł. Nawet gdyby Mączka był szlachetny, to jego nazwisko stanowiłoby przeszkodę. Wolałabym wyjść za kogoś biedniejszego, ale o pięknym nazwisku. Ciągnęła się za nim reputacja handlarza. Sprzedawca, sprzedawczyk, który dorobił się majątku na handlu z zaborcą. I chciałam być pierwszą panią, a nie drugą, jak w przypadku starego capa. Trafił mi się Piotr, ideał. Posiadał tytuł szlachecki i majątek. Inżynier, pracował przy kolei. To wydawało mi się takie męskie. Skóra mi cierpła na samą myśl, że musztruje kontrahentów, krzyczy, że towar zły, i każe odesłać. Prowadzi interesy. Interesy. Piotr był w swoich interesach szlachetny, nie myślałam o nim jako o parającym się interesami z zaborcą. Szynel miał piękny, z błyszczącymi guzikami, oficerki zawsze wyglancowane, włosy zaczesane do góry. Strzelał we mnie takimi spojrzeniami, że zaczynałam szybko oddychać. I nazywał się odpowiednio – Mierzejski. Nic więcej nie chciałam o nim wiedzieć. Ten albo żaden. Byłam pijana szczęściem. Zostałam panią Mierzejską. Najszczęśliwszą kobietą w całej Warszawie. Na miesiąc.

      MAGDALENA

      Byłam przekonana, że to jakiś cham. Potem dowiedziałam się, że klął, bo w tym autobusie go okradli. Chciał zaimponować dziewczynie, zatrzymać autobus, a stracił wypłatę. Zostały mu w kieszeni jakieś grosze, za które kupił mi te stokrotki. Herbatę na rogu Nowego Światu kupiłam sama.

      – Umówisz się ze mną jeszcze? – spytał.

      Wahałam się. Był przystojny, szczupły, miał coś takiego w twarzy, co przypominało tego aktora, Marlona Brando. To mnie onieśmielało. Wychowałam się w domu, w którym rządziły kobiety. Mężczyzn widywałam tylko z daleka. Tak naprawdę paraliżował mnie strach, że któryś z nich zechce stać się częścią mojego życia. Na samą myśl, że mógłby przyjść na Tamkę i poddać się lustrującym spojrzeniom mamy i babci, robiło mi się zimno.

      – Nie wiem – powiedziałam głupio, ale on chyba wziął to na karb tego, że musi się bardziej postarać.

      – Hej, okradli mnie przez ciebie. Coś mi się chyba należy?

      – Znaleźne? – błysnęłam dowcipem.

      Roześmiał się. Miał ładne, równe zęby. Bardzo mi się podobał. Zdecydowałam się.

      – Może umówię…

      – W sobotę na tańce? Do klubu? – Mrugnął do mnie, jakby żartował.

      W życiu nie byłam w żadnym klubie. Ratunku.

      – Wolałabym na spacer – powiedziałam lekko.

      Zdumiał się, ale natychmiast zgodził.

      – Niech będzie spacer.

      – W niedzielę w południe. W Łazienkach.

      Uniósł brwi. Chyba nie znał nikogo takiego jak ja i wymyślił sobie, że jestem interesująca. Która dziewczyna w dzisiejszych czasach umawia się z chłopakiem w niedzielę w Łazienkach? Tylko taka, która boi się iść z chłopakiem do klubu, taka, która od razu myśli, że chłopak zacznie ją obłapiać po ciemku, a ona ucieknie z płaczem. Tylko taka, która panicznie boi się bliskości. Tylko taka, która mieszka ze starymi kobietami w obozowo-syberyjskiej mogile i nie zna normalnego życia. On tego nie wiedział. Wtedy jeszcze nie.

      – Pod Chopinem? – Znów się uśmiechnął.

      Musiał mieć wiele dziewczyn. Wszystkie moje koleżanki natychmiast by na niego poleciały. Kiwnęłam głową i wstałam.

      – Odprowadzę cię – zaofiarował.

      Jeszcze czego. Babcia by mnie na pewno wypatrzyła i nie dała żyć. Babcia na pewno by chciała, żebym nigdy nie miała chłopaka, męża ani nawet przyjaciela.

      – Mieszkam niedaleko, nie trzeba.

      – Twarda jesteś. – Ten uśmiech sprawiał, że miękły mi kolana. – Jak masz na imię?

      – Magdalena. Magda.

      – Marcin Jan Okiennik. – Podał mi rękę i przytrzymał moją dłużej, niż to było konieczne, patrząc mi głęboko w oczy. – Ale mówią na mnie Janek.

      Z trudem wytrzymałam to spojrzenie. Potem wymaszerowałam z baru, modląc się, żebym nie potknęła się w progu i tym samym nie zrobiła z siebie idiotki.

      SABINA

      – Graj! – zażądała Christa.

      Właśnie grałam koncert skrzypcowy numer 1 Mozarta, dlatego jej rozkaz mnie zdumiał. Odłożyłam skrzypce, wbrew jej rozkazowi.

      – Graj, mówię!

      Patrzyłam przestraszona. Nigdy mnie tak nie traktowała. Przeciwnie, była miła i wyrozumiała. Dawała mi jeść i na swój sposób chroniła.

      – Co mam grać? Co sprawiłoby ci przyjemność? – spytałam