sobie oczy za mną czy za swoją wybitnie uzdolnioną córką? Martwiła się, czy przeżyję, a może zastanawiała się, gdzie są skrzypce? Założę się, że skrzypce, które przyjechały do Warszawy z Syberii, ze zsyłki, stanowiły dla niej większą wartość niż ja. Może jestem niesprawiedliwa, ale po tym, czego się domyślałam o swoim pochodzeniu… Nie czas na to teraz. Nie mogę rozpamiętywać. Nie trzeba mówić. Zabiorę tę wiedzę do grobu. Pewnie niedługo.
– Jego oddział miał przypuścić szturm gdzieś w Polsce… – Popatrzyła na mnie załzawionymi oczami.
Och, ależ jej współczułam. Biedak, właśnie chciał zabić moich rodaków, ale widocznie coś się wydarzyło i najpewniej zginął. Kto pana zapraszał do mojego kraju, panie mężu Christy? Kto panu kazał nas zabijać i wywozić w takie miejsca jak Ravensbrück?
– Przykro mi – powiedziałam ze współczuciem w głosie. Nie poznała, że myślę o tych, których zabił, zanim i jego zabili. Nie, nie wiadomo, czy zabili. Na razie jest „zaginiony”, a Christa wypłakuje oczy. Biedna Christa.
– Ty masz męża? – spytała.
Pokręciłam przecząco głową. Nie miałam męża. Nigdy nie miałam nawet narzeczonego. Żaden mężczyzna nie ośmielił się do mnie zbliżyć. To mogło zagrozić mojej grze, mojemu talentowi. Matka nie mogła na to pozwolić i nie pozwalała. Miałam skrzypce i wielką karierę przed sobą. Słuchały mnie koronowane głowy. Austria, Wiedeń… Kosze kwiatów, owacje na stojąco. Mężczyźni byli od przysyłania mi bukietów, czekoladek i zapraszania na bankiety, od których się wymawiałam, bo musiałam się wyspać. Nigdy. Żaden. Nie.
Czy mąż Christy zaginął w ten sam sposób co Martuśka? Byłaby to jakaś sprawiedliwość dziejowa.
– Jeśli zaginął – powiedziałam, starając się, żeby w moim głosie Christa usłyszała całą moją sympatię do niej – to jest nadzieja.
Łzy nie przestawały lecieć jej z oczu. To dziwne, mówić w takim miejscu o nadziei. Ostatnią rzeczą, którą można tu było znaleźć, była właśnie nadzieja.
– Tak myślisz? – spytała.
– Tak – odparłam z przekonaniem. – Jest nadzieja. Skoro… zaginął, to się znajdzie…
– Mój Hans – wyszeptała.
Cały czas patrzyłam na nią ze współczuciem, próbując nie zemdleć. Jej Hans… Dla nikogo nie było tajemnicą, że prowadzała się z zastępcą komendanta. Donosiły o tym zarówno więźniarki, jak i kapo. Mnie o tym powiedziała siwa Hawa: gdy się z nim pokłóci, lubi się wyżyć na którejś z nas. Myślisz, że jesteś pierwszą ulubienicą Christy? Przed tobą była taka Katrin. Śliczna, słodka Katrin. Tancereczka. Połamała jej nogi pałką, bo Katrin nie mogła tańczyć. Zraniła się w stopę i wdało się zakażenie.
– Znajdzie się – powiedziałam z większą pewnością w głosie. – Trzeba wierzyć i się modlić…
– Tak. – W jej oczach znów błysnął żar. – Trzeba się modlić.
Jak mogłam zapomnieć. Haben Sie Gottvertrauen. Gott mit uns. Pokładali nadzieję w modlitwie, a Bóg był z nimi. Nie ze mną. Nie w Ravensbrück.
LILA
Byłam w życiu z wieloma mężczyznami. Jakbym chciała sobie coś udowodnić. Żadnego jednak nie kochałam, chociaż naprawdę chciałam. Kiedy odchodzili (niektórzy odchodzili, z niektórymi sama zrywałam), nie cierpiałam ani przez chwilę. Odczuwałam głównie rozczarowanie. Moja ambicja została zraniona, czasem ogarniał mnie smutek, ale nie cierpiałam. Boję się tego uczucia – cierpienia. Tego jednego się boję. Nie potrafię kochać. Nie umiem czytać mężczyznom w myślach, stać się kobietą, jakiej potrzebują, jakiej pragną. Nie potrafię, chociaż przez jakiś czas wyłaziłam ze skóry, żeby mi się udało. Tak naprawdę bardzo chcę być kochana. Tęsknię za tym doświadczeniem. Tylko żaden z tych, którzy chcieli się ze mną związać, nie rozumiał ani mnie, ani sytuacji, w której się znalazłam.
– Może byśmy zamieszkali razem? – spytał niejaki Piotrek miesiąc po pierwszym spotkaniu.
Typowy hetero sapiens z wielkimi ambicjami i ego, ale czuliśmy się dobrze ze sobą, spędzał u mnie noce, kochaliśmy się (to był ten z krótkim i grubym). Lubiłam, kiedy przewracał mnie na brzuch i wchodził od tyłu. Wzruszało mnie, kiedy pytał, co ma zrobić, żeby mnie zadowolić. Nie widziałam jednak żadnego powodu, aby ktoś się kręcił po moim mieszkaniu i korzystał z lodówki.
– Nie będziemy razem mieszkać – odpowiedziałam spokojnie.
– Dlaczego?
– Bo nie.
– Kim dla ciebie jestem?
Mój Boże… Kimś, z kim spotykam się od miesiąca?
– Posłuchaj, Piotrek… – Nie pierwszy raz prowadziłam taką rozmowę, wiedziałam, co powiedzieć.
Wstał i szybko się ubrał.
– Myślałem, że coś dla ciebie znaczę! – krzyknął i wyszedł w niezapiętej koszuli.
Prababcia (to na pewno była ona) wydała z szafy serię trzasków. Nie mam pojęcia, czy trzaski oznaczały aprobatę czy krytykę.
– Spokojnie, prababciu! – odkrzyknęłam. – Będzie następny!
Nie mam problemów z utrzymaniem związku jako takiego. Umiem gotować (w końcu się nauczyłam, przez te mielone), jestem ogarnięta życiowo, teoretycznie wiem, czego potrzeba mężczyźnie. Wydaje się, że ze mną jest wszystko w porządku. A może ja po prostu nie potrafię z kimś mieszkać? W końcu to warunek konieczny w poważnym związku. Żaden z mężczyzn, z którymi się spotykałam, nie rozumiał tego. Upierali się mniej lub bardziej, że mnie „nauczą”, „pokażą”, „uczynią”… Wznosili się jedynie na szczyty elokwencji albo przemocy. Psychicznej, bo nigdy nie pozwoliłam się uderzyć. Nawet w zabawach łóżkowych.
Z tych, którzy uparli się, aby zrobić ze mnie żonę albo chociaż partnerkę, jeden najbardziej zapadł mi w pamięć. Nie był dobry w łóżku. Miał dużego i mógł długo, ale potrafił tylko posuwać mnie do chwili, aż zaczynał sprawiać ból. O grze wstępnej w ogóle nie słyszał. Dla niego sprowadzała się do kolacji (zrobionej przeze mnie) i kilku pocałunków. Szybko mnie rozbierał, a potem uprawialiśmy seks. Mogłam zasnąć z nudów. Nauczyłam się udawać orgazm nie gorzej od Meg Ryan. Ale on był sobą zachwycony. Chciał się dokładać do czynszu i wprowadzać. Zerwałam z nim wtedy, a on powtarzał niczym papuga, że mnie „kocha, tak bardzo kocha, ogromnie kocha”. Długo nalegał, żebym sprawę przemyślała, przecież jesteśmy dla siebie stworzeni. „Między nami jest miłość, nie możesz odrzucać miłości, miłość nie trafia się każdemu”. Sądziłam, że to kobiety tak mówią. Usiłowałam mu wyjaśnić, dlaczego nie umiem kochać. Słuchał jak inni. Nie rozumiał jak inni.
– Co ty za bzdury opowiadasz! – Zamurowało go. – Nie umiesz kochać, bo nie znałaś swojego dziadka? Mogę ci pomóc odnaleźć dziadka, pradziadka, ojca. Kogo tylko chcesz! Mam kontakty! Zaraz ci tu znajdę przodków do dziesiątego pokolenia!
I to naprawdę była pokusa, żeby z nim zostać, ponieważ po raz pierwszy usłyszałam coś, co mogło mi pomóc poradzić sobie ze sobą. Już chciałam wejść w jakiś układ, kiedy wyjawił, o co mu naprawdę chodzi.
– Odrzucasz mnie, bo mówię, że cię kocham – stwierdził żałośnie. – A ja zmienię twoje życie. Wprowadzę cię na nieznane wody. Kochasz mnie, widzę to w twoich oczach.
Na nieznanych wodach to ja byłam od