w innych wzrok przyciągały wzory.
Kasia była zachwycona.
– Pani sołtysowa miała rację – powiedziała, całując matkę w policzek. – Jesteś prawdziwą czarodziejką.
– Cieszę się, że wyszło tak, jak chciałaś.
– Nawet lepiej – zapewniła. – Nikt nie ma takiej pięknej spódnicy jak ja.
– A, to na pewno – przyznała Zofia.
To była pierwsza wigilia w jej życiu, gdy na stole nie pojawiło się dwanaście potraw. Musiały zadowolić się zupą grzybową, pierogami, śledziem i smażonym karpiem. Zofia miała lekkie wyrzuty sumienia, szczególnie gdy myślała o ojcu, ale szybko o nich zapomniała, bo widok szczęśliwej i roześmianej córki był najważniejszy.
– Zobacz, naprawdę szeleści. – Kasia po raz nie wiadomo który zakręciła się na środku kuchni. – Pięknie wyglądam? – zapytała.
– Ślicznie.
– Jak piosenkarka z telewizji?
– Jak prawdziwa gwiazda – zapewniła Zofia i pomyślała, że Kasia zachowuje się dokładnie tak, jak wiele lat wcześniej Krysia.
Gdziekolwiek jesteś, bądź szczęśliwa – pomyślała Zofia. – Szkoda, że nie możesz widzieć teraz Kasi. Na pewno cieszyłabyś się razem z nią. Jesteście takie podobne.
RÓŻA
– Zofio, a co ty taka markotna? – Babcia Róża wyszła ze swojego pokoju i spojrzała na siedzącą przy stole staruszkę. – Źle się czujesz?
– E, gdzie tam! Dziękować Bogu, nie najgorzej. Tylko się zamyśliłam…
– Oj, to dobrze. Bo przecież my dzisiaj do dworku idziemy – przypomniała Roża. – Nikogo nie powinno zabraknąć.
– Wiem, wiem, pamiętam. – Zofia wstała z krzesła. – Ale najpierw śniadanie. I ciepła herbata z sokiem malinowym na rozgrzanie.
– A o czym tak rozmyślałaś, droga Zofio? – zainteresowała się babcia.
– Tak mnie jakoś naszło na wspomnienia. Przypomniałam sobie, jak Kasi spódniczkę w Wigilię szyłam, zamiast mak ucierać. A jeszcze wcześniej święta w domu rodzinnym wspominałam. Kiedy moja siostra była i rodzice… – Otarła kącik oka brzegiem fartucha.
– Tak, Zofio, ludzie odchodzą. – Róża pokiwała głową. – Ale dopóki ich pamiętamy, to trochę tak, jakby jeszcze żyli. Ja też często myślę o mojej siostrze.
Śnieżny puch pokrył ogród i sad przy białym domku, a mróz wymalował cudowne kwiaty na szybach. Mała Ewa od rana siedziała przy parapecie i przyglądała się misternym wzorom.
– Podmuchaj, to zrobi się dziurka i będziesz mogła popatrzeć na drogę – poradziła dziecku Róża.
– Nie chcę. – Dziewczynka pokręciła głową. – Drogę widziałam już tyle razy, a te wzory są takie piękne!
– Jak uważasz. Tylko kto w takim razie pierwszą gwiazdkę wypatrzy?
– To może taką małą dziurkę zrobię – zdecydowała Ewa i zaczęła delikatnie dmuchać w róg okna.
Róża przyglądała się dziewczynce z czułością. Sama skończyła właśnie nakrywać stół i pozostało jej tylko zawołać domowników.
– Wieczerza gotowa! – krzyknęła.
Gospodarz wyszedł z pokoju i z uznaniem pokiwał głową.
– Pięknie to uszykowałaś – powiedział. – Jak we dworze jakimś.
Róża zarumieniła się z dumy. Ucieszyła się, że ktoś docenił jej starania. Nie miała takich ozdób jak w rodzinnym domu, ale narwała sosnowych gałązek i zrobiła z nich małe stroiki ozdobione świerkowymi szyszkami. Pomalowała też na biało orzechy i rozłożyła je między nakryciami.
– To co? Możemy zasiadać? – zapytał mężczyzna.
– Jeszcze tylko Marię zawołam – powiedziała.
– Siedzi na łóżku, chyba jest już gotowa. – Gospodarz wskazał głową wejście do pokoju.
– Marysiu! – Róża podniosła głos. – Czekamy!
Jej wołanie pozostało bez odpowiedzi, więc poszła po siostrę.
– Wieczerza gotowa. – Podeszła do kobiety ubranej w czarną sukienkę. – Chodź, proszę. Przełamiemy się opłatkiem, złożymy sobie życzenia. Przecież zawsze to lubiłaś…
– A rodzice już są? – Siostra spojrzała na nią pytająco.
– Marysiu, rodzice przecież nie żyją. – Róża westchnęła. – Jesteśmy w Borowej, nie pamiętasz?
– Tak, pamiętam – zgodziła się, ale Róża widziała, że to tylko puste słowa.
Ujęła dłoń siostry i poprowadziła ją do kuchni.
– Mama! – Ewa ucieszyła się na jej widok. – Wiesz, że już jest pierwsza gwiazdka? Widziałam, bo zrobiłam kółeczko na szybie.
– To dobrze. – Kobieta nawet nie spojrzała na dziecko. Usiadła przy stole i dopiero wtedy rozejrzała się po pomieszczeniu.
– Pora na opłatek – zarządził gospodarz.
Złożyli sobie życzenia i Maria nawet uśmiechnęła się do mężczyzny.
– Dziękujemy za gościnę – powiedziała.
Róża znowu poczuła nadzieję. Jednak nie trwało to długo.
– Wszystkiego dobrego! – Ewunia podbiegła do Marii i objęła ją za kolana.
Kobieta spojrzała w dół, zamrugała powiekami, jakby zaskoczona widokiem dziecka. Jednak po chwili zdziwienie ustąpiło miejsca obojętności.
Usiedli do stołu. Róża starała się rozmawiać, zagadywała gospodarza o plany na kolejny rok, wypytywała, czy smakują mu potrawy. Ten odpowiadał z ochotą i wydawało się, że wspólna wieczerza będzie udana. Ewunia jadła z apetytem i przysłuchiwała się rozmowie dorosłych.
– A pójdę z wami na pasterkę? – zapytała nagle.
Róża nie zdążyła odpowiedzieć.
– Zuzanno, czy ty nie wiesz, że nieładnie przerywać starszym? I chyba nie sądzisz, że do kościoła pójdziemy pieszo? Kazimierz na pewno przygotuje sanie.
Mężczyzna spojrzał na Różę pytająco, a ta posłała mu przepraszające spojrzenie. Tymczasem Maria wstała i spojrzała na siedzących przy stole.
– Pójdę się położyć. Zmęczyła mnie ta kolacja.
– Dobrze, idź – odparła Róża. – Później przyniosę ci ciepłego mleka.
– Wolałabym kakao. Zawsze z Zuzanną dostajemy kakao. Pani o tym nie wie?
Kiedy kobieta zamknęła za sobą drzwi od pokoju, Ewa szybko wstała ze swojego krzesła i podbiegła do Róży. Wtuliła się w jej bok i zapytała płaczliwym głosem:
– Co mama mówi? Przecież tu nie ma żadnych sań! – Zerknęła pytająco na ciotkę. – I dlaczego powiedziała do mnie „Zuzanno”?
– Mama źle się czuje – wyjaśniła kobieta. – Boli ją głowa i dlatego pomyliła ciebie ze mną.
–