Tess Gerritsen

Ostatni, który umrze


Скачать книгу

      – Co masz na myśli?

      – Mam bliznę w miejscu, gdzie lekarze otworzyli mi czaszkę. Wyjęli kawałki pocisku i coś mi tam uszkodzili. Dlatego nie mogę spać.

      – Trzeba spać, bo inaczej się umiera. Jak możesz bez tego żyć?

      – Po prostu sypiam mniej niż wszyscy. Tylko parę godzin. – Wciągnęła w płuca pachnące latem powietrze. – Zresztą lubię noc. Jest tak spokojnie. Pojawiają się zwierzęta, których nie widuje się w ciągu dnia, jak sowy czy skunksy. Czasem spaceruję po lesie i widzę ich oczy.

      – Pamiętasz mnie, Claire?

      Słysząc to ciche pytanie, odwróciła się zaskoczona w stronę Willa.

      – Spotykam cię codziennie w klasie, Will.

      – Nie, chodzi o to, czy pamiętasz mnie z innego miejsca? Z czasów, zanim przyjechaliśmy do Evensong?

      – Nie znałam cię wcześniej.

      – Jesteś pewna?

      Przyglądała mu się w świetle księżyca. Widziała dużą głowę i okrągłą twarz. Cały Will. Olbrzym od stóp do głów. Wielki i miękki jak piankowy ludzik.

      – O czym ty mówisz?

      – Kiedy tu trafiłem i zobaczyłem cię w jadalni, miałem dziwne wrażenie, że już gdzieś się spotkaliśmy.

      – Mieszkałam w Ithace. A ty gdzie?

      – W New Hampshire. Z ciocią i wujkiem.

      – Nigdy tam nie byłam.

      Podszedł bliżej, tak blisko, że jego wielka głowa zasłoniła wschodzący księżyc.

      – A przedtem mieszkałem w Marylandzie. Dwa lata temu, gdy żyli jeszcze moi rodzice. Czy coś ci to mówi?

      Pokręciła głową.

      – Nie pamiętam. Z trudem przypominam sobie nawet mamę i tatę. Jak brzmiały ich głosy. Albo jak się śmiali czy pachnieli.

      – To naprawdę smutne, że ich nie pamiętasz.

      – Mam albumy ze zdjęciami, ale prawie do nich nie zaglądam. Wydaje mi się, że te fotografie przedstawiają obcych ludzi.

      Jego dotyk ją zaskoczył. Wzdrygnęła się. Nie lubiła, gdy jej ktoś dotykał. Odkąd ocknęła się w szpitalu w Londynie, dotyk oznaczał zwykle kolejne ukłucie igłą, kolejną osobę, która zadawała jej ból, choć miała dobre intencje.

      – Evensong ma nam teraz zastępować rodzinę – powiedział Will.

      – Taak – prychnęła. – Doktor Welliver stale to powtarza. Że wszyscy jesteśmy jedną wielką szczęśliwą rodziną.

      – Miło w to wierzyć, nie sądzisz? Że będziemy się sobą wzajemnie opiekowali?

      – Jasne. Wierzę też w dobre wróżki. Ludzie nie zajmują się innymi. Każdy dba tylko o siebie.

      Między drzewami błysnął promień światła. Odwróciwszy się, Claire spostrzegła nadjeżdżający samochód i natychmiast rzuciła się w kierunku najbliższych zarośli. Will pospieszył za nią, poruszając się na gigantycznych stopach jak hałaśliwa mysz. Przykucnął obok niej.

      – Kto przyjeżdża o tej porze? – wyszeptał.

      Na dziedzińcu zatrzymał się czarny sedan i wysiadł z niego mężczyzna, wysoki i smukły. Przystanął przy samochodzie, wpatrując się w ciemność, jakby próbował zobaczyć coś, czego nikt inny nie widzi. Przez chwilę Claire myślała spanikowana, że patrzy prosto na nią, i skuliła się jeszcze bardziej za krzakami, próbując ukryć się przed jego przenikliwym wzrokiem.

      Przez drzwi szkoły, które otworzyły się nagle na oścież, padł na dziedziniec snop światła i w progu stanął dyrektor Gottfried Baum.

      – Anthony! – wykrzyknął. – Dziękuję, że przyjechałeś tak szybko.

      – Dzieją się niepokojące rzeczy.

      – Na to wygląda. Chodź, chodź. Twój pokój jest gotowy i czeka na ciebie posiłek.

      – Jadłem w samolocie. Powinniśmy od razu zająć się tą sprawą.

      – Oczywiście. Doktor Welliver monitoruje sytuację w Bostonie. W razie potrzeby jest gotowa interweniować.

      Drzwi zostały zamknięte. Claire wstała, zastanawiając się, kim jest ten dziwny gość. I dlaczego dyrektor Baum był taki zdenerwowany.

      – Obejrzę jego samochód – oznajmiła.

      – Claire, nie – wyszeptał Will.

      Ale ona już szła w kierunku sedana. Maska wciąż była nagrzana od silnika, a woskowany lakier lśnił w świetle księżyca. Obeszła samochód, gładząc karoserię. Po znaku na masce rozpoznała, że to mercedes. Czarny, smukły, drogi. Samochód bogatego człowieka.

      Oczywiście był zamknięty.

      – Kim on jest? – zastanawiał się Will. Zdobył się w końcu na odwagę, by wyjść zza krzaka i teraz stał obok niej.

      Claire spojrzała na zachodnie skrzydło budynku, gdzie w oświetlonym oknie pojawiła się na moment czyjaś sylwetka. Potem zasunięto zasłony i już niczego nie widziała.

      – Wiemy, że ma na imię Anthony.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAAAAAQABAAD//gBBSlBFRyBFbmNvZGVyIENvcHlyaWdodCAxOTk4LCBKYW1l cyBSLiBXZWVrcyBhbmQgQmlvRWxlY3Ryb01lY2gu/9sAhAACAQEBAQECAQEBAgICAgIEAwICAgIF BAQDBAYFBgYGBQYGBgcJCAYHCQcGBggLCAkKCgoKCgYICwwLCgwJCgoKAQICAgICAgUDAwUKBwYH CgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgr/wAARCAZY BAADASIAAhEBAxEB/8QBogAAAQUBAQEBAQEAAAAAAAAAAAECAwQFBgcICQoLEAACAQMDAgQDBQUE BAAAAX0BAgMABBEFEiExQQYTUWEHInEUMoGRoQgjQrHBFVLR8CQzYnKCCQoWFxgZGiUmJygpKjQ1 Njc4OTpDREVGR0hJSlNUVVZXWFlaY2RlZmdoaWpzdHV2d3h5eoOEhYaHiImKkpOUlZaXmJmaoqOk paanqKmqsrO0tba3uLm6wsPExcbHyMnK0tPU1dbX2Nna4eLj5OXm5+jp6vHy8/T19vf4+foBAAMB AQEBAQEBAQEAAAAAAAABAgMEBQYHCAkKCxEAAgECBAQDBAcFBAQAAQJ3AAECAxEEBSExBhJBUQdh cRMiMoEIFEKRobHBCSMzUvAVYnLRChYkNOEl8RcYGRomJygpKjU2Nzg5OkNERUZHSElKU1RVVldY WVpjZGVmZ2hpanN0dXZ3eHl6goOEhYaHiImKkpOUlZaXmJmaoqOkpaanqKmqsrO0tba3uLm6wsPE xcbHyMnK0tPU1dbX2Nna4uPk5ebn6Onq8vP09fb3+Pn6/9oADAMBAAIRAxEAPwD9/KKKKooKKKKA CiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAK KKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAoo ooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiii gAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKA CiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAK KKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAoo ooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiii gAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooooAKKKKACiiigAooo