Lucinda Riley

Pokój motyli


Скачать книгу

      Co ty wyprawiasz, stara głupia babo?! Zapomniałaś już, jak złamał ci serce?

      Mimo że Freddie Lennox znów pojawił się w jej życiu niczym duch, i wcale nie było to zabawne, Posy się roześmiała.

      Rety, to chyba jeszcze bardziej dziwaczne, niż kiedy przez pomyłkę wparował do twojej sypialni i zobaczył cię tam kompletnie nagusieńką!

      *

      Było jej wstyd, że tak się szykuje na lunch z Freddiem. Ale przecież nie widziała go prawie od pięćdziesięciu lat, a przede wszystkim wcale nie był tak odległym wspomnieniem, jak sądził. Ich związek i to brutalne jego zakończenie zostawiły trwały ślad w jej sercu. I w dużym stopniu zdeterminowały jej życie.

      Kiedy przejrzała swoją szafę, uświadomiła sobie, że od lat nie kupiła nic nowego do ubrania. Może i dobrze, że to spotkanie ją zmobilizuje.

      – Zapuściłaś się, Posy – zganiła się surowo. – Powinnaś przejść metamorfozę, jak w tych programach telewizyjnych.

      Następnego dnia pojechała do Southwold. Poszła do fryzjera, żeby się podstrzyc i dodać koloru swoim posiwiałym przez ostatnie dziesięć lat włosom. A potem zajrzała do butiku, gdzie właśnie kończyła się wyprzedaż sezonowa.

      Zmierzyła większość rzeczy w swoim rozmiarze. Z dumą stwierdziła, że nadal to była dwunastka. Jednak wszystko wydało jej się albo w złym guście, albo zbyt młodzieżowe.

      – A może przymierzy pani te spodnie? Właśnie przyszły, więc niestety nie są w promocji.

      Ekspedientka podała jej parę czarnych dżinsów.

      – To pewnie dla nastolatek?

      – Ma pani świetne nogi, pani Montague, czemu tego nie eksponować? I myślę, że do tych spodni pasowałaby ta szafirowa bluzka.

      Posy wzięła jedno i drugie i poszła do przymierzalni. Pięć minut później stała przed lustrem, zaskoczona swoim odbiciem. Dżinsy rzeczywiście podkreślały długość nóg, nadal jędrnych dzięki jej pracy w ogrodzie. A bluzka nie tylko doskonale komponowała się z karnacją, ale też była dość luźna, by maskować denerwujące fałdki w pasie.

      Przydałby się też nowy biustonosz, stwierdziła Posy, gdy rozbierając się, spojrzała na ten stary, bezkształtny i zszarzały, który miała na sobie.

      Wreszcie wyszła ze sklepu z dwiema torbami. Kupiła dwie pary dżinsów, trzy bluzki, biustonosz i błyszczące czarne botki do kolan.

      – Mam nadzieję, że nie przesadziłam i się nie wygłupię – mruknęła pod nosem, wracając do auta.

      A potem pomyślała o Freddiem – w spodniach typu chinos, marynarce i zawadiackim kapeluszu – i uznała, że nie.

      *

      – Posy, wyglądasz bosko – powiedział Freddie następnego dnia, wstając od stolika, by ją powitać.

      – Dziękuję. – Usiadła naprzeciw niego na krześle, które dla niej odsunął. – Ty też nieźle się prezentujesz.

      – Pozwoliłem sobie zamówić nam butelkę chardonnay. Pamiętam, że dawniej zawsze wolałaś białe wino. Kiedy nie piliśmy ginu, oczywiście. – Uśmiechnął się.

      – Tak, odrobina dobrze mi zrobi. – Skinęła głową.

      Freddie napełnił jej kieliszek, a potem podniósł swój.

      – Twoje zdrowie.

      – I nawzajem. – Posy upiła łyczek.

      – To dość dziwne, że po wszystkich tych latach zrządzeniem losu znów się spotykamy, prawda?

      – No, w końcu oboje pochodzimy z Suffolk, jeśli pamiętasz, Freddie.

      – Oczywiście, pamiętam. Od jak dawna znów tu mieszkasz?

      – Już prawie trzydzieści cztery lata. Przywiozłam rodzinę i osiedliśmy tutaj.

      – Gdzie?

      – W domu mojego dzieciństwa, tuż pod Southwold.

      – No tak. – Freddie pociągnął łyk wina. Posy patrzyła na niego, a on umilkł na chwilę, po czym spytał: – I było to dobre miejsce dla twoich bliskich? Nie kojarzyło się źle?

      – Skąd taki pomysł? Jako dziecko uwielbiałam ten dom.

      – Rzeczywiście…

      – Coś nie tak?

      Posy przypatrywała się tym jego aż nazbyt znajomym oczom. Zawsze miał taką minę, kiedy był jakiś problem.

      – Nie, nie, moja kochana. Cieszę się, że sprowadziłaś się z powrotem i byłaś szczęśliwa.

      – Jestem szczęśliwa – zaznaczyła z naciskiem. – Ciągle tam mieszkam.

      – Naprawdę? To pięknie.

      – Dziwisz się? Czemu?

      – Właściwie… nie wiem. Chyba zawsze wyobrażałem sobie, jak niestrudzenie podróżujesz po świecie, tropiąc rzadkie gatunki flory i fauny. – Freddie podał jej menu. – Zamówimy?

      Kiedy zaczął studiować kartę, Posy obserwowała go ukradkiem znad swojej, zastanawiając się, co takiego w jej powrocie do Domu Admirała tak go zdziwiło.

      – Ja wezmę rybę dnia. A ty? – spytał.

      – Ja to samo. Dziękuję.

      Freddie poprosił kelnerkę i złożył zamówienie. Posy wypiła kolejny łyk wina.

      – No to opowiedz mi o sobie, Freddie. Co porabiałeś przez te lata?

      – Moje życie było całkiem zwyczajne, mówiąc szczerze. Jak może pamiętasz, zrozumiałem, że moje marzenia o wielkiej sławie są nierealne, i poszedłem na studia adwokackie. Zostałem adwokatem, a po trzydziestce ożeniłem się z notariuszką i dobrze nam się żyło razem. Niestety, dwa lata temu zmarła, niedługo po tym, jak kupiliśmy w Southwold dom. Zamierzaliśmy osiąść tu po przejściu na emeryturę, spędzić złotą jesień życia na luzie, pływając na wycieczki, podróżując.

      – Przykro mi, Freddie. Długo byłeś żonaty. To musi być straszny szok zostać samemu po tylu latach.

      – To prawda, zwłaszcza że z Elspeth nie mieliśmy dzieci. Wiesz, ona ich nie chciała. Za bardzo pochłaniała ją walka ze szklanym sufitem, który próbowała roztrzaskać na kawałki. Jak wspominam tamte czasy, to chyba nigdy nie widziałem jej „na luzie”. Była zdecydowana i ambitna, więc może to i lepiej, że umarła jako osoba ciągle w pełni czynna. Jak wiesz, zawsze podobały mi się silne kobiety.

      Posy puściła tę uwagę mimo uszu.

      – No i gdzie masz ten dom?

      – W głębi małej uliczki w centrum. Wolałbym większy ogród i widok na morze, ale z wiekiem człowiek powinien myśleć bardziej praktycznie i mieć wszędzie blisko, choćby do lekarza. To stara suszarnia chmielu z dobudówką, w której mieszkali pierwsi właściciele. Już prawie skończyłem remontować to wszystko. Z czasem zamierzam część wynajmować – zakończył, kiedy podano im rybę. – Muszę powiedzieć, że to wygląda wspaniale.

      Jedząc, Posy nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać ukradkiem na Freddiego i nie zastanawiać się nad tym ich spotkaniem. Nic a nic nie zmienił się od czasów, kiedy był studentem prawa o artystycznej duszy, którego niegdyś pokochała… Rozczuliło ją, że siedzą tu razem po tylu latach.

      – A co z tobą, Posy? – Freddie uśmiechnął się zza stołu, gdy kelnerka zabrała talerze. – Mówiłaś, że masz męża i dzieci…

      –