tęczy.
Dziewczynka na widok właścicielki domu aż pisnęła ze szczęścia.
– Jakie kolory! Toż to cała łąka – zawołała w zachwycie.
– Ładny, prawda? – Gospodyni nie kryła zadowolenia.
Dziewczynka przytaknęła z zaangażowaniem. Miała długie, zaplecione niestarannie włosy (a może rozplotły się same podczas całego dnia zabaw i wędrówek?) w nieokreślonym kolorze. Jakby koniakowym lub brunatnym, w każdym razie – niezbyt zdecydowanym.
– Prze-pię-kny – wyskandowała teraz, przewracając oczyma.
Z dziewczynką co prawda rozmawiało się prosto, wręcz zadziwiająco łatwo, ale pani Flora postanowiła dopełnić wstępnych formalności:
– Jak masz na imię? – spytała, choć wiedziała, że dziewczyna nazywa się Nela, tak przynajmniej wołała na nią matka lub surowy ojciec. Kornelia. Bardzo ładnie, zdaniem Flory, znanej ze swojej słabości do niezwykłych lub rzadko nadawanych imion. Z tego względu sympatią darzyła Jolantę, nazywaną przez bliskich Jolą, czy też Zygmunta, uporczywie zdrabnianego jako Mundek, choć to akurat nie przypadło jej do gustu.
– Nelka – stwierdziła dziewczynka rezolutnie i podkreśliła swoją wypowiedź, tupiąc nogami.
– A twój brat? Wydaję mi się, że widziałam twoją mamę z dzidziusiem. – Mała skinęła z zaangażowaniem głową. – Jak mu na imię? – zaciekawiła się Flora.
– Baobab – odparła rozmówczyni bez namysłu.
– Naprawdę? – zdziwiła się starsza pani.
– Pewnie. On będzie duży i silny jak baobab. Dlatego tak dałam mu na imię – wyjaśniła, podciągając kolorową skarpetkę.
– Rozumiem. – Flora się uśmiechnęła. – Wszystkich nazywasz tak… od roślin?
– Właśnie! – Mała ucieszyła się, że została zrozumiana. – Rośliny są fajne – dodała po chwili.
– Zgadzam się – przytaknęła gospodyni. – Sama tak uważam. A mama?
– Co mama?
– No jak mama ma na imię?
Dziewczynka porzuciła poprawianie garderoby i westchnęła.
– W sumie nie wiem. Nie pamiętam.
– Nie pamiętasz, jak ma na imię twoja mama? – Kobieta podniosła brwi w geście zdziwienia.
– Mogę opisać – zadeklarowała dziewczynka. – Byliśmy kiedyś z przedszkolem w takim miejscu, gdzie są pokazywane różne rośliny. Najróżniejsze – podkreśliła. – Takie, których u nas nie ma, też.
– W ogrodzie botanicznym – domyślnie podsunęła starsza pani.
– Monicznym? – zdumiała się mała. – Tam nie było żadnej Moniki. W naszej grupie jest jedna, ale akurat w ten dzień zachorowała. Dobrze, bo to niemiła dziewczyna. Lubi popychać.
– Botanicznym. Botanika to nauka o roślinach. Tak się nazywa.
– Aha. – Dziewczynka chwilę obracała nowe słowo w pamięci.
– No więc w tym ogrodzie… monicznym rosła taka roślina. Pani wie – jak się ją dotknęło, to ona tak śmiesznie zwijała liście. – Nela zaprezentowała to, zginając naraz wszystkie palce u ręki. – Tak się chowała.
– Wiem, znam ją, to mimoza – wyjaśniła starsza pani.
Dziewczyna aż podskoczyła z radości.
– Mimoza! Mama jest taka – chowa się, gdy ktoś ją zdenerwuje.
Flora kiwnęła głową, a potem przypomniała sobie, jak wyglądała matka dziewczynki. Była to wyjątkowo wysoka, szczupła kobieta o długich palcach. Starsza pani zwróciła uwagę na ten szczegół, bo zwykle trzymała coś w dłoniach: torebkę, kwiaty, jakiś przedmiot, książkę. Zwłaszcza to ostatnie ujmowało Florę Majewską – emerytowaną bibliotekarkę. Mama Neli, która naprawdę miała na imię Hanna, o czym dziewczynka nie omieszkała wspomnieć, lubiła czytać. Często wychodziła przed dom, a potem znikała w ogrodzie, by oddawać się lekturze. Dużo pracowała przy swoich grządkach, poświęcając na to wolne chwile w ciągu dnia. Do momentu gdy urodził się chłopiec, Błażej, zwany przez siostrę Baobabem, i wszystko się skomplikowało. Życie ich rodziny nigdy już nie miało być takie jak wcześniej.
Flora z westchnieniem spojrzała na Nelkę. Dziewczynka starannie zbierała liście. Miała już spory bukiet, który właściwie nie mieścił się w jej drobnych rączkach. Starała się go uchwycić palcami, ale coraz to któryś wysuwał się, spadając na ziemię. Mała rozejrzała się po ogrodzie.
– Ma pani psa? – spytała znienacka. – Bo moja Figa uwielbia się bawić z innymi pieskami. Kiedyś tata ją wyprowadzał na spacer, ale teraz ja sama z nią wychodzę. Codziennie, zawsze po zerówce – pochwaliła się, a sąsiadce zrobiło się przykro. Ojciec przestał wychodzić z suczką, bo najwyraźniej w ogóle stracił serce dla rodziny.
– Nie. Mam jeże – wyjaśniła Flora, odganiając od siebie te nieprzyjemne myśli. – Latem spacerują po ogrodzie, a jesienią zasypiają w liściach.
– To fajnie. Tatuś kiedyś przejechał jeża – wyznała. – Było mi przykro, płakałam.
– Tatusiowi zapewne też było smutno. Niestety, wypadki się zdarzają, nawet najbardziej uważnym kierowcom.
– Wcale nie. Okrzyczał mnie, że jestem mazgaj.
Majewska wzdrygnęła się. Co za głupi, okrutny człowiek – przeszło jej przez myśl, ale od razu przywołała się do porządku. Nie oceniaj, Floro, tak pochopnie. Ta mała zapewne kocha ojca i nie można dyskredytować go w jej oczach. Co ja poradzę, że nie znoszę ludzi, którzy znęcają się nad słabszymi – zaripostował od razu głos z drugiej strony jej głowy. Tak było zawsze, gdy rzeczowość walczyła u niej z idealizmem. Zwykle to właśnie serce brało górę.
Dziewczynka przyglądała się gospodyni z namysłem.
– Co zamierza teraz pani robić? – spytała szczebiotliwym głosem, od którego od razu robiło się lżej na duszy.
– Potrafisz być dyskretna? – rzuciła starsza pani zagadkowo.
– A co to znaczy? – zainteresowała się dziewczynka.
– To, że nie chcę, aby wszyscy na naszej ulicy dowiedzieli się, czym się zajmuję. To nic złego – zastrzegła się, widząc niespokojne spojrzenie swego gościa. – Po prostu staram się, żeby mieli miłą niespodziankę. Moim zdaniem, najprzyjemniejsze są właśnie nieoczekiwane upominki.
– O, dlatego nie wolno o niczym mówić? Bo chodzi o prezent? – upewniła się mała.
Flora skinęła głową, a dziecko odetchnęło.
– To dobrze. Mama mi zawsze powtarza, że lepiej niczego nie ukrywać. Bo tajemnice mogą być złe.
Starsza kobieta przytaknęła.
– Twoja mamusia ma rację. Są różne sekrety, dobre i złe. Ale ten jest jak najlepszy. Nie chcę po prostu nikomu popsuć radości.
– Lubię niespodzianki. To co będziemy robić? – Nela zadeklarowała gotowość do natychmiastowego działania.
Na tak postawione pytanie kobieta zadumała się. Właściwie czemu nie? Dziewczynka mogłaby jej pomóc, byłoby to zapewne z pożytkiem dla nich obu. Tyle listów do przygotowania, a ona nie czuła się na siłach robić wszystkiego sama.
– Dobrze. Tylko przejdziemy na werandę, bo będziemy