pracował w małej firmie zajmującej się produkcją obuwia, a do jego głównych obowiązków należało zamawianie surowców. Ponieważ dostawców mieli sprawdzonych od lat i zaufanych, współpracy właściwie nic nie zakłócało. Seweryn obliczał zapotrzebowanie, wysyłał zamówienie, a potem odbierał towar i rozdzielał wedle potrzeb. Tak się składało, że w firmie nie zdarzały się przestoje. Jedynym bardziej emocjonującym przeżyciem od dawien dawna był zapłon kleju do podeszw, do którego doszło chyba z pięć lat wstecz. Stanowczo praca, którą wykonywał, była najmniej stresującym zajęciem na tym łez padole. Zamartwiał się natomiast tym, co będzie, gdy ją straci. Wizja emerytury raczej go zatrważała niż cieszyła. Wypytywał nawet właściciela, czy nie mógłby zostać jeszcze rok lub dwa, ale ten ujął go po przyjacielsku pod ramię i zaczął perswadować, że wszak napracował się już tyle w życiu, iż czas odpocząć.
– Zająć się domem, ogrodem, żoną… – Prezes popatrywał na Seweryna ciepło.
– Właśnie – z rozpaczą odparł zagadnięty. Pomysł zajmowania się żoną, zapewne w znacznie szerszym zakresie niż do tej pory, wydawał mu się dosyć upiorny.
Prezes uśmiechnął się domyślnie.
– No to swoim zdrowiem. Nigdy nie ma na to czasu, warto zabrać się za siebie. Będzie pan jeszcze żył wiele lat, panie Sewerynie, trzeba zainwestować w swoje samopoczucie.
– Ale ja jestem zdrowy! Nic mi nie dolega – zapewnił go pracownik.
– Tego przecież nie można być pewnym. Kiedy ostatnio się pan badał? Tak kompleksowo, nie mówię tu o badaniach okresowych do pracy. Nigdy nie wiadomo, co się czai w organizmie, sam coś o tym wiem…
Jedyną przypadłością, na którą cierpiał przełożony, była bez wątpienia hipochondria. Lubował się w opisach chorób i wynajdywaniu niepokojących symptomów. Na co dzień żwawy, radosny i pełen wigoru, okresowo popadał w zwątpienie wywołane podejrzeniami o kolejną dolegliwość. Ponieważ Seweryn nigdy na nic się nie uskarżał, doszedł do wniosku, że może prezes chce go zwolnić, bo lekceważy swe zdrowie – nie skupia się na nim tak, jak powinien. Właśnie dlatego poszedł do doktora Zaruskiego. Chciał otrzymać zaświadczenie, coś w rodzaju glejtu, jaki wystawiano w dawnych epokach, że jest zdolny do dalszej pracy. Może opinia specjalisty przekona zarząd firmy, aby nie odsyłali go na ławkę rezerwowych? A właściwie wręcz – boczny tor, i to taki, z którego nie ma powrotu.
Do poprzedniego lekarza Seweryn by nie poszedł. Nie dlatego, że nie ufał jego kompetencjom, wręcz przeciwnie. Odnosił jednak wrażenie, że stary doktor o wszystkim powiedziałby Ewie. Oczywiście, obowiązuje tajemnica lekarska i różne przysięgi, ale wobec jego żony mało kto umiał być stanowczy. Bez wątpienia, gdyby tylko spojrzała na starego doktora tym swoim wzrokiem, wyznałby jej wszystko – po co właściwie mąż przyszedł i jaką otrzymał opinię. Ten młody lekarz budził jednak pewną nadzieję. Po aferze z tujami (a żona zrelacjonowała mu wszystko bardzo dokładnie) Seweryn uznał, że wydaje się być bardziej odporny na wpływy.
Doktor zbadał pacjenta, a potem zaczął wypytywać o powody wizyty.
– Moim zdaniem jest pan w pełni zdrowy, panie Zięba. Czy coś pana niepokoi?
– Chodzi o pracę – mruknął z zażenowaniem Seweryn.
Lekarz zerknął w kartę.
– Jakieś problemy? Chyba w tym roku przechodzi pan na emeryturę? Rozumiem, że czuje się pan pewnie już mocno zmęczony, może wypalony?
– Nie, nic z tych rzeczy – zaprzeczył gorąco pacjent w obawie, że doktor nie wyda mu potrzebnego kwitka.
– Widzę, że miewał pan problemy z cholesterolem. Można to zniwelować dietą… – I rozgadał się o racjonalnym żywieniu, spożywaniu warzyw, dobrych kwasach.
Seweryn słuchał go z ponurą miną. Wreszcie, gdy doktor zawiesił głos, odważył się wtrącić:
– Ja właśnie chciałbym dalej pracować. Lubię to. No a poza tym moja żona…
– Nie chce mieć pana w domu przez cały dzień – roześmiał się Zaruski, patrząc na pacjenta z sympatią.
Jak mu to wyjaśnić? – głowił się Seweryn i aż się spocił z wysiłku. W końcu wydusił kilka słów o zaświadczeniu.
Doktor patrzył z niedowierzaniem.
– Przecież wyniki badań okresowych miał pan dobre? No to po co panu dodatkowe zaświadczenie ode mnie? Został pan dopuszczony do pracy, prawda?
– No tak, ale mój szef bardzo się przejmuje zdrowiem pracowników, martwi się o mnie, że może coś mi dolega. Chciałbym go jakoś uspokoić. – Wreszcie znalazł odpowiednie argumenty.
Lekarz pokiwał głową.
– Zasadniczo się tego nie praktykuje, ale mogę wystawić panu coś w rodzaju potwierdzenia pańskiej gotowości do pracy. Że nie widzę przeciwskazań zdrowotnych, dobrze?
– Znakomicie! – ożywił się Zięba.
– Tylko proszę uważać na ten cholesterol. Tu ma pan zalecenia. Ponowimy badania przy następnej wizycie i sprawdzimy, co i jak.
Mówił to serdecznie, ale pacjenta naszły wątpliwości. A jeśli poziom cholesterolu się podniesie i doktor cofnie mu zaświadczenie? Lepiej na zimne dmuchać. Stąd właśnie prośba do Ewy, aby ograniczyła ilość tłuszczów i sosów. Tylko że ona nawet nie chciała o tym słyszeć. Podobnie jak nie wierzyła w umiejętności doktora Zaruskiego.
– Obwinia moje sosy! Też mi pomysł. Co to za lekarz, który jeździ na rowerze i nie szanuje porządnego żywopłotu? – rzekła sarkastycznie i z rozmachem postawiła przed mężem talerz z okazałym plastrem domowej pieczeni pokrytej gęstym sosem.
Nie dało się ukryć, że znakomicie gotowała i trudno się było oprzeć jej potrawom. Seweryn westchnął więc tylko pod nosem, rozgrzeszył się w myślach, że ulega tylko chwilowo i już wkrótce się postawi małżonce, a potem chwycił za widelec. Ewa przyglądała mu się chwilę, jakby naprawdę oczekiwała na jakąś odpowiedź, a potem podjęła wątek:
– Widzisz, od razu lepiej wyglądasz, jak sobie podjesz. Moje obiady to nie problem. Myślę, że ty po prostu więdniesz w tej pracy. Za mało wyzwań, towarzyskiego ożywienia. To wszystko jednak się zmieni, gdy wreszcie przejdziesz na tę emeryturę. Zobaczysz, jak wspaniale obmyśliłam nam każdy kolejny dzień.
Tym razem Seweryn nie mógł już powstrzymać głośnego westchnienia.
Tego właśnie obawiał się najbardziej, ale podejrzewał, że przed tym, co nieuchronne, nie obroni go nawet zaświadczenie od doktora Zaruskiego.
4.
Jolanta Cieplik wytarła dłonie w ściereczkę, którą starannie rozwiesiła przy kuchennym oknie, a potem wyjrzała na zewnątrz i pokręciła z niesmakiem głową.
Ten biedny Seweryn Zięba wracał właśnie do domu. Jak zwykle przejechał do końca ulicy samochodem i zawrócił pod bramą Flory, jakby starając się odwlec moment, zanim przestąpi własny próg. Po chwili światła jego auta omiotły okna Jolanty, żeby ostatecznie przygasnąć dwa domy dalej, już na swoim podjeździe.
– Nie zazdroszczę – rzuciła w kierunku salonu, a właściwie pokoju, który pełnił rolę jadalni i czegoś w rodzaju warsztatu robótek artystycznych, gdzie siedziała nad książką Weronika.
– O co chodzi, ciociu? – odkrzyknęła posłusznie siostrzenica, bo wiedziała, że ciotka chce w ten sposób nawiązać rozmowę i oczekuje reakcji.
–