William Shakespeare

Król Lear


Скачать книгу

dziw się, gdy cię nawiedzi głodek.

      Pokazując króla Leara:

      Oto wyłuskany strączek.

      GONERIL

      Nie tylko, panie, ten zuchwały błazen,

      Ale i reszta twej hardej drużyny

      Co chwila nowe wywołuje swary,

      Których mi dłużej znosić niepodobna.

      Myślałam długo, że raz uprzedzony

      Sam nadużyciom tym położysz tamę,

      Lecz z żalem widzę, że słowem i czynem

      Sług twoich gwałty zdajesz się pochwalać,

      A pobłażaniem we złem ich utwierdzać.

      Gdyby tak było, ten błąd byłby godny

      Słusznej nagany, naprawy niezwłocznej;

      Co nam ogólne dobro nakazuje,

      W twych może oczach obrazą się zdaje,

      Lecz, co by dawniej mogło być obrazą,

      Konieczność nazwie dzisiaj roztropnością.

      BŁAZEN

      Bo, jak wiesz, wujaszku,

      Tak długo kukułkę karmiła wróblica,

      Aż mamkę zjadła wychowanica.

      A wtem zgasła świeca i zostaliśmy w ciemności.

      KRÓL LEAR

      Jestżeś ty moją córką?

      GONERIL

      Pragnę, byś użył swojego rozsądku,

      A masz go dosyć, pragnę, byś się wyrzekł

      Wybryków, które od pewnego czasu

      Twój dawny dobry zmieniły charakter.

      BŁAZEN

      Czy nie pozna osieł, kiedy wóz ciągnie konia? Nuże, osiełku! Kocham cię.

      KRÓL LEAR

      Zna tu kto Leara? Ja Learem nie jestem;

      Czy Lear tak chodzi lub czy Lear tak mówi?

      Gdzie oczy jego? Lub stępiały zmysły,

      Lub rozum jego zasnął letargicznie.

      Śpię ja, czy czuwam? Nie, to być nie może!

      Powiedz mi, kim ja jestem?

      BŁAZEN

      Leara cieniem.

      KRÓL LEAR

      Chciałbym się o tym z pewnością dowiedzieć, bo wedle świadectwa zmysłów i rozumu mógłbym mylnie przypuścić, że miałem córki –

      BŁAZEN

      Które chcą zrobić z ciebie posłusznego ojca.

      KRÓL LEAR

      Jak się nazywasz, piękna pani?

      GONERIL

      To zapytanie godne, żeby w parze

      Iść z wybrykami zwykłymi ci teraz,

      Lecz, proszę, zechciej myśl moją zrozumieć;

      Twój wiek poważny wymaga rozsądku.

      Trzymasz tu z sobą orszak stu rycerzy

      Tak rozpasanych, nierządnych, zuchwałych,

      Że obyczajem ich dwór nasz skażony

      Zda się szynkownią; rozwiązłość i zbytek

      Zrobiły karczmę z królewskiego zamku.

      Sam wstyd lekarstwa bezzwłocznego żąda.

      Do życzeń przeto racz się tej przychylić,

      Co by rozkazać mogła, o co prosi;

      Bacz zwinąć trochę orszak twój zbyt liczny,

      A przy osobie swej zatrzymaj tylko

      Ludzi wiekowi twemu odpowiednich,

      Świadomych tego, czym są, czym ty jesteś.

      KRÓL LEAR

      Na piekła ciemność! Siodłajcie mi konia!

      Zwołajcie orszak! Wyrodny bękarcie!

      Nie myślę chwili dłużej cię kłopotać;

      Jeszcze mi jedna córka pozostała.

      GONERIL

      Bijesz mych ludzi, a twoja hałastra

      W swe sługi zmienić chce lepszych od siebie.

      Wchodzi: Albany.

      KRÓL LEAR

      O biada, biada późno żałującym!

      Do Albany: Przychodzisz, panie? Czy twoja to wola?

      Odpowiedz! Konie gotujcie do drogi!

      Z sercem kamiennym diable! Niewdzięczności,

      Kiedy się w dziecka objawiasz postaci,

      Hydniejszą jesteś od morskiej potwory!

      ALBANY

      Miarkuj się, panie!

      KRÓL LEAR

      do Goneril:

      Szpetna kanio, kłamiesz!

      Orszak mój rzadkim ludzi jest wyborem,

      Znających wszystkie swoje powinności,

      A każdy ścisłym prawa dopełnieniem

      Swego imienia utrzymuje honor.

      O drobny błędzie, jak mi się potwornym

      W Kordelii zdałeś! Jak potężny taran

      Natury mojej strzaskałeś podstawy,

      Wyrwałeś miłość z serca, na jej miejsce

      Żółć wlałeś gorzką. Learze! Learze! Learze!

      Uderzając się w głowę.

      Bij drzwi, którymi szaleństwo się wkradło,

      A rozum uciekł! Jedźmy!

      ALBANY

      Wierzaj, panie,

      Jestem niewinny, ani mogę pojąć,

      Co mogło takie oburzenie zbudzić.

      KRÓL LEAR

      Być może, panie.

      Słuchaj mnie, droga bogini, naturo!

      Zmień myśl, jeżeli twym było zamiarem

      Stworzeniu temu dać płodność w udziale,

      A do jej łona ponieś jałowiznę!

      Wszystkie płodzenia wysusz w niej organa!

      Z jej niegodnego niechaj nigdy ciała

      Syn nie wyrośnie, co by ją uzacnił!

      Lub, jeśli z twojej począć musi woli,

      Stwórz dziecię z żółci, aby dla niej było

      Przez ciąg żywota wyrodną męczarnią,

      Okryło młode jej czoło marszczkami,

      Lica jej gorzkich łez orało strugą,

      Płaciło miłość, troski macierzyńskie

      Śmiechem i wzgardą, by i ona czuła,

      Że