Anna Kańtoch

Pokuta


Скачать книгу

Nie będzie kłopotu, prawda?

      – Z czym?

      – Ze skazaniem. – Przełknęła ślinę. – Bo on się przecież przyznał, prawda?

      Igielski skinął głową. Nie dodał, że Andrzej Biały odwołał swoje zeznania, a potem przyznał się znowu. To nie miało znaczenia, nie w tym momencie, nie dla tej kobiety.

      – Chciałabym… – zawahała się, a Igielski czekał cierpliwie. – Chciałabym, żeby go powiesili. – Usta jej zadrżały. – Czasem się zastanawiam, czy to duży grzech tak pragnąć czyjejś śmierci. Czy przez to sama jestem złą osobą. Ale on mi odebrał coś najcenniejszego… Ma pan dzieci?

      – Nie mam, niestety. – Starszy sierżant czekał na to, co nieuchronne.

      – W takim razie pan nie zrozumie.

      Igielski z pokorą skłonił głowę, pożegnał się i wyszedł.

* * *

      Pola spoglądała na leżący na biurku telefon, jakby patrzyła na zwiniętego w kłębek węża. Aparat miał nawet odpowiedni kolor: szarozielony. Okrągła tarcza zdawała się wpatrywać w dziewczynę.

      Zadzwonić czy nie?

      Wyciągnęła rękę i zaraz ją cofnęła. Niebieska kartka, którą rano włożyła do kieszeni, paliła ją przez materiał dżinsów. Pięć minut wcześniej pani Magnusson wyszła na jeden ze swoich tajemniczych spacerów, z piętra dobiegało uspokajające postukiwanie maszyny do pisania, a w kuchni pobrzękiwała naczyniami Katarzyna Filipiak. Matka była dziś wyjątkowo miła dla Poli: pozwoliła jej zjeść śniadanie w łóżku i zaproponowała, że w czwartek wybiorą się do Gdyni na kolejne zakupy. Katarzyna uwielbiała chodzić po sklepach, nawet jeśli niewiele w nich było, Pola wprost przeciwnie – szczerze tego nie znosiła, zareagowała jednak entuzjastycznie, jakby matka sprawiła jej Bóg wie jaką przyjemność. Zawsze tak się zachowywały, kiedy dochodziło między nimi do spięć: następnego dnia były przesadnie radosne i uprzejme. Ich kruchy rozejm zdawał się nie dopuszczać najmniejszego wyrazu niezadowolenia czy nawet obojętności. Dziś matka chciała nawet dać Poli dzień wolny, ale dziewczyna, która w każdym innym przypadku chętnie skorzystałaby z okazji, uparła się, że to żaden kłopot, że może przecież posiedzieć przy biurku jak zwykle. Teraz trochę tego żałowała, jednak było za późno, żeby się wycofać. Poza tym w holu stał telefon i jeśli chciała zadzwonić…

      Pytanie, czy naprawdę tego chciała.

      Przełknęła ślinę, z trudem przepychając ją przez zaschnięte gardło. Znowu zrobisz z siebie kretynkę, mówił głos w jej głowie, podczas gdy drugi pytał hardo: i co z tego? Nie pierwszy i nie ostatni raz w życiu, a poza tym, idiotko jedna, nie musisz nawet się odezwać, wystarczy, że posłuchasz, kto odbierze. To miejscowy numer, może rozpoznasz właściciela po głosie…

      Wyciągnęła rękę i ostrożnie podniosła słuchawkę. Włożyła palec w dziurkę przy liczbie siedem i zakręciła tarczą.

      Gdy skończyła, w słuchawce rozległ się przeciągły dźwięk, jeden, potem drugi i trzeci. Pola czekała dłuższą chwilę, wyobrażając sobie telefon dzwoniący gdzieś daleko, w opuszczonym domu pełnym kurzu, pajęczyn i duchów. Gdzieś w innym świecie, choć przecież wiedziała, że to musi być blisko, bo przecież…

      – Halo?

      Męski głos i dźwięk wiszącego nad drzwiami wejściowymi dzwonka rozległy się niemal jednocześnie. Spanikowana Pola rzuciła słuchawkę na widełki i wyprostowała się za biurkiem, drugą ręką zgarniając leżące na blacie komiksy. Jeden z nich spadł na ziemię i kiedy podnosiła go, purpurowa ze wstydu, podszedł do niej siwiejący mężczyzna z wytartym plecakiem przerzuconym przez ramię. Miał imponującą, rozczochraną brodę, w której tkwiły jeszcze okruszki bułki, i pachniał wiatrem, co mogłoby być nawet romantyczne, gdyby przez ten zapach nie przebijała woń potu i przetrawionego alkoholu.

      – Ile za pokój? – zapytał, gdy dziewczyna nerwowo upychała komiksy w szufladzie.

      Pola podała cenę.

      – Drogo – skrzywił się. – Może da panienka jakąś zniżkę? Listopad przecież jest.

      – Musiałby pan porozmawiać z matką.

      – Aha. A gdzie szanowna mamusia przebywa?

      – W kuchni, przygotowuje obiad – odparła Pola. Mimo nieprzyjemnego zapachu włóczęga wyglądał porządnie, ubranie miał za ciasne, ale nowe i chyba nawet zagraniczne, o ile dziewczyna potrafiła to rozpoznać. Pewnie z tych paczek, co to je czasem na plebaniach rozdają, pomyślała.

      – Aha – powtórzył, po czym sięgnął do kieszeni po skórzany portfel i wyjął z niego błyszczący nowością tysiąc. – Na ile mi to starczy?

      – Na jedną noc – powiedziała zgodnie z prawdą, po czym dodała szybko, bo mężczyzna wyglądał na rozczarowanego: – Niech pan spróbuje w Mewie, tam mają taniej.

      – Dziękuję – uśmiechnął się, prezentując poczerniałe zęby. – To może już szanownej mamusi nie będę przeszkadzał i sobie pójdę. Do zobaczenia. – Pstryknął w daszek nieistniejącej czapki i zniknął za drzwiami, zanim oszołomiona dziewczyna zdążyła odpowiedzieć „Do zobaczenia”.

      Zachichotała nerwowo. Bogaty włóczęga, który chce wynająć pokój – przez chwilę wyobrażała sobie, że opowiada o tym matce, a potem śmieją się z całej tej sytuacji jak dwie przyjaciółki. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Katarzyna Filipiak pewnie zawiadomiłaby milicję, a Pola nie chciała kłopotów, ani dla nieznajomego mężczyzny, ani tym bardziej dla siebie.

      Facet pewnie kogoś okradł, i co z tego? Nie jej sprawa, nie jej problem. Niech się inni martwią.

      Myśl o milicji sprawiła, że Pola przypomniała sobie o śmierci Reginy, a tym samym o niebieskiej karteczce i telefonie. Zagryzła wargi.

      Spróbować jeszcze raz czy nie?

      Spojrzała na zegar. Dochodziła trzynasta trzydzieści, prawie pora obiadu. Jeśli chciała zadzwonić, powinna to zrobić teraz, dopóki matka krząta się w kuchni. Stamtąd nie było słychać prowadzonych w holu rozmów.

      Zmotywowana tą myślą podniosła słuchawkę i ponownie wykręciła numer.

      Rozległy się trzy przeciągłe dźwięki, a potem ten sam męski głos powiedział:

      – Halo?

      – To ja – pisnęła. Zabrzmiało to wyjątkowo głupio, więc zaraz się poprawiła: – Pola Filipiak.

      Już żałowała, że podała swoje imię i nazwisko. Kolejny błąd, jakby w jej życiu było ich za mało.

      – Tak?

      – Znalazłam karteczkę z tym numerem – brnęła desperacko, czując, jak słuchawka ślizga jej się w spoconych dłoniach. – Niebieską karteczkę.

      – Czego chcesz?

      – Chcę się dowiedzieć…

      – Nie o to pytam. Czego chcesz w życiu?

      Dziewczyna zamrugała nerwowo. Od dawna nikt nie zadawał jej takich pytań, ostatni raz chyba w ósmej klasie podstawówki, kiedy wychowawczyni zapytała, kim chcą zostać w przyszłości. Pola odpowiedziała, że pielęgniarką, co nie było prawdą – brzydziła się widoku krwi – ale taki wybór wydawał się bezpieczny. Zresztą prawdziwej odpowiedzi na to pytanie nie znała ani wtedy, ani teraz.

      Czego chciała?

      Żeby matka naprawdę ją kochała, a nie tylko udawała, że kocha. Zniknąć w niebycie