się spodziewać, że to pośmiertne będzie choć trochę lepsze?
– Mikon? – wołałem cicho, idąc między żołnierzami leżącymi nieruchomo tam, gdzie padli na ziemię. – Mikon?
– Feliksie?
W blasku księżyca dostrzegłem jego twarz, niewinną na przekór temu wszystkiemu, co przecierpiał. Sprawiało to wrażenie, jakby rzeczywistość nie dotarła jeszcze do młodego żołnierza. W tamtym momencie chciałem, żeby nigdy do tego nie doszło. Niech pozostanie nieświadomy. To było błogosławieństwo.
– Chodź za mną. Zaprowadzę cię do Kikuta. Zaopiekujemy się tobą.
Poszedł za mną. Przechodziłem ostrożnie ponad obolałymi kończynami leżących, wykorzystując położenie germańskich ognisk, żeby znaleźć drogę powrotną do miejsca, w którym zostawiłem towarzysza. Mikon nie był taki zwinny, deptał po rękach i nogach, zostawiając za sobą chór znużonych przekleństw. Być może to zwróciło uwagę Germanów.
Usłyszałem ostre słowo, które ktoś warknął w naszym kierunku. Po sile nakazu uznałem, że oznacza „Stać!”. Zatrzymaliśmy się. Obejrzawszy się przez ramię, zobaczyłem zbliżającą się grupę Germanów. Kilku z nich zaczęło podnosić śpiących Rzymian. Światło pochodni odbijało się od ostrzy mieczy, gdy wrogowie popychali grupę jeńców w stronę swoich ognisk; wojownicy rozmawiali ze sobą z ożywieniem.
– Co oni robią? – zapytał mnie Mikon, gdy brutalne dłonie chwyciły nas za barki i pchnęły w ślad za pozostałymi. – Feliksie? Co oni robią?
Nie odpowiedziałem, gdyż z podnieconych śmiechów wyłowiłem jedno łacińskie słowo. Znane w całym cesarstwie i poza jego granicami.
Jego dźwięk zmroził mi krew w żyłach.
Gladiator.
4
Germanie zmusili nas do uklęknięcia. Sześciu legionistów klęczało na ziemi, w szerokim kręgu wojowników o twarzach ozłoconych blaskiem pochodni. Było ich może trzydziestu. Młodych, o rzadkich brodach i wyzywających spojrzeniach.
Wiedziałem, do czego ma dojść.
– Feliksie? – odezwał się znowu Mikon klęczący u mego boku.
Zignorowałem go, wypatrując pośpiesznie jakiejś szansy ucieczki, nieważne jak znikomej.
Nic.
W tym momencie w stronę jeńców wystąpił z tłumu wojownik. Był młody, ale wielki, jego muskularne ramiona przypominały marmurowe filary. Miał świeże blizny świadczące o tym, że walczył w lesie. Twarz rozciągał mu paskudny uśmiech.
– Gladiator – powiedział po łacinie z silnym akcentem, a potem uniósł miecz, żeby wskazać nim klęczącego obok mnie wysokiego legionistę. – Ty.
Z tłumu poleciał miecz, który wylądował przy Rzymianinie. Ten przeniósł wzrok z broni na wojownika w środku kręgu, poznając w tej chwili, że jego życie dobiega końca.
Odwrócił się do mnie. Rzadko widywałem ludzi akceptujących śmierć z taką determinacją.
– Nazywam się Seneka, z dziewiętnastego legionu – odezwał się. – Urodziłem się w Ostii.
Ten mężczyzna rozumiał, że nikt nie powinien umierać wśród obcych.
– Feliks – odpowiedziałem, napotykając spojrzenie jego brązowych oczu i pragnąc pomóc mu znaleźć jakąś chwałę w tym spektaklu śmierci.
Potem legionista wstał z mieczem w ręce, poruszając palcami na rękojeści, żeby rozluźnić chwyt. Kiedy uniósł oręż i przyjął postawę obronną, mięśnie mu nie drżały. Uśmiechy Germanów zwiędły nieznacznie na widok tego przejawu odwagi, ale po chwili wesołe okrzyki rozległy się ponownie, gdy muskularny wojownik zaczął się poruszać z gracją tancerza, a nawała jego ciosów zepchnęła Rzymianina wstecz, a potem wytrąciła mu ostrze z dłoni. Dwa oddechy i jedno uderzenie miecza później Seneka leżał na plecach, a krew uciekała z bulgotem z jego gardła wraz z ostatnimi oddechami i sekundami życia.
Wojownik germański podrzucił stopą miecz przeciwnika do swojej dłoni. Był najwyraźniej fechmistrzem szkolonym od dzieciństwa dla glorii pojedynków. My, żołnierze rzymscy, byliśmy trybikami w maszynie do zabijania, zręcznymi w odbieraniu życia w formacji za sprawą powtarzalności, nie zręczności. Ten wojownik zabiłby nas, jednego po drugim, rozkoszując się ironią faktu, że świat stanął na głowie – armia rzymska została pokonana i teraz to obywatele Rzymu będą dostarczać rozrywki na igrzyskach śmierci, których oglądaniem na arenie cieszyli się jako widzowie.
Wojownik się wyszczerzył i wyciągnął miecz, zapraszając któregoś z nas do przyjęcia broni. Zapraszając jednego z nas na śmierć. Spojrzałem na Mikona. Gdybym mógł zyskać trochę czasu…
Batawski żołnierz pomocniczy nie był tak niezdecydowany. Podniósł się za moimi plecami i wystąpił naprzód, posyłając wiązankę germańskich przekleństw. Splunął wojownikowi w twarz, odbierając od niego miecz, ale wywołało to jedynie ogólny śmiech.
Śmiały Bataw nie czekał na atak, sam skoczył ku przeciwnikowi. Ruch był powolny, mięśnie mężczyzny wyczerpane skutkiem niewoli. Nie tak jak wojownika, który zrobił szybki unik, machnął mieczem i skaleczył przeciwnika w ramię.
Przełknąłem grudę w gardle. To nie będzie szybka śmierć. Bawił się nim.
Żołnierz pomocniczy spróbował zaatakować ponownie, krzykiem rzucając wyzwanie podczas zadawania ciosu po chybotliwym łuku. Zamach został z łatwością zablokowany, po czym germański wojownik uderzył z byka swoją potężną czaszką, zadając brutalny i nieoczekiwany cios. To powaliło Batawa na kolana, a germański szermierz zdjął mu głowę z ramion zręcznym ciosem od tyłu. W powietrze trysnęły fontanny krwi, cięcie było tak szybkie i czyste, że ciało trwało nadal na klęczkach. Widzowie wznieśli okrzyk radości, z ich szeregów wybiegł wyrostek, pognał ku trupowi i rozwiązał sznurek, który podtrzymywał mu portki. Członkowie plemienia zgięli się wpół ze śmiechu, kiedy chłopak puścił strumień moczu na kark Batawa.
Śmiech w końcu ucichł, wojownik podniósł odciętą głowę i splunął w martwe oczy. Tym razem, kiedy wyciągnął miecz, wyzywając nas na pojedynek, nie wahałem się. Moim zwycięstwem byłoby przedłużenie życia Mikonowi, choćby o niewiele.
Wielki facet uśmiechnął się na widok pośpiechu, z jakim wziąłem broń, uznając go błędnie za pragnienie szybkiego nieuchronnego końca – nie miał pojęcia, że chciałem wyciągnąć z tego każdą krwawą sekundę.
Cofnąłem się i zważyłem miecz w dłoni. To była długa i ciężka broń. W stanie takiego wyczerpania musiałbym się naprawdę wysilić, chcąc zamachnąć się nią wystarczająco mocno, żeby przełamać obronę wielkiego Germanina, ale nie miałem zamiaru robić nic tak niezdarnego. Użyję broni do dźgania i parowania ciosów. Tamten będzie się starał nacierać, a ja będę grał na czas. Nawet gdybym był w pełni sił i zdołał pokonać przeciwnika, nigdy nie opuściłbym kręgu żywy – każdy Rzymianin, który zabiłby tego wojownika, zostałby posiekany na kawałki przez jego przyjaciół, więc moje zwycięstwo dałoby się przełożyć tylko na kilka oddechów i uderzeń serca. Może zdołałbym zyskać dość czasu, żeby Germanie znudzili się tą zabawą. Nawet wówczas nie byłoby pewne, że przeżyję, ale co w życiu jest pewnego prócz śmierci?
Wydałem okrzyk.
Wstrzymywałem go od chwili zniewolenia. Krzyk rozsadzał mi pierś; nie mogłem go wydać z obawy przed tym, jaki ściągnąłby na mnie los. Nie miałem żadnego powodu, żeby powstrzymywać go teraz, i cała złość, frustracja i nienawiść buchnęły z moich