w Tórshavn. Nigdy więcej nie będzie miała okazji, by płynąć nim z Danii – podjęła decyzję o przeprowadzce na Wyspy Owcze.
Cały jej dobytek znajdował się w samochodzie zaparkowanym na piątym pokładzie. Cała jej przyszłość zaś czekała na nią w Vestmannie, niewielkim miasteczku leżącym na północnym zachodzie wyspy. To tam miała zamieszkać, założyć rodzinę, pracować i wspólnie z Hallbjørnem Olsenem cieszyć się każdą chwilą życia.
Życia, którego długość stała pod znakiem zapytania. W tamtym roku u Katrine zdiagnozowano raka piersi. Poddała się operacji i długotrwałemu leczeniu, ale prognozy nie były najlepsze. Lekarze dawali jej teraz pięć lat.
Ani ona, ani Hallbjørn nie przyjmowali tego do wiadomości, wychodząc z założenia, że wszelkie wyliczenia są oparte na niemiarodajnych średnich. Ellegaard słyszała kiedyś powiedzenie, że statystyka jest jak latarnia uliczna dla pijaka – przydaje się do podparcia, ale nie do iluminacji – i w zupełności się z nim zgadzała.
Postanowiła być dobrej myśli, choć to może najtrudniejsza decyzja, jaką w życiu podjęła.
– W taką pogodę nawet huldufólk się nie pokazują – rozległ się męski głos.
Katrine obejrzała się przez ramię i zmusiła do uśmiechu.
– Duchy kamieni – dodał mężczyzna, podchodząc bliżej. – Czy też ukryci ludzie, mieszkający…
– U stóp gór – dokończyła. – Tak, znam ten mit.
Stanął obok niej, złapał za reling i zapatrzył się gdzieś w dal.
– To nie żaden mit.
– Oczywiście, że nie.
– Dla nas te istoty są równie realne, jak dla was święci czy błogosławieni.
Ellegaard przez moment wpatrywała się w ponurą toń wód cieśniny Nólsoyarfjørður. Potem obróciła się do rozmówcy.
– Skąd pewność, że nie jestem stąd?
– Inaczej nie zamarzałaby pani na pokładzie tylko po to, by zobaczyć skrawek kamienistego zbocza we mgle.
– A jednak pan robi to samo.
Wskazał na aparat fotograficzny przewieszony przez ramię.
– Z musu – odparł, a potem podał jej rękę. – Tor-Ingar Østerø, pracuję dla „Færøsk Dagblad”. Szefostwo zażyczyło sobie relacji na blogu, w końcu mamy nowy prom i nowe linie. A zwykłego artykułu już napisać nie można, teraz musi być… interaktywnie.
Katrine uścisnęła mu dłoń. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat, przez co utyskiwanie na rozwój nowych technologii zabrzmiało mało wiarygodnie. Mimo to Ellegaard ze zrozumieniem kiwnęła głową.
Kiedy tylko się przedstawiła, oczy mu zabłysły. Nie była zdziwiona. Na wyspie, gdzie każdy znał każdego, lokalne wiadomości nie omijały nikogo – zwłaszcza te związane z duńską policjantką i dwiema sprawami kryminalnymi, które wstrząsnęły społecznością.
– Kogo jak kogo, ale pani nie spodziewałem się tu zastać.
– Dlaczego nie?
– Wydawało mi się, że Danię stać na wysyłanie swoich ludzi samolotami.
Uniosła lekko kąciki ust.
– Jestem tu prywatnie.
– Na pewno?
W jego głosie dało się słyszeć nutkę nadziei. Typowy reporter, pomyślała Katrine. Liczy na to, że zjawiła się tutaj z powodu kolejnego przestępstwa, a jemu uda się jako pierwszemu poznać szczegóły.
Wyciągnęła z kieszeni kurtki pasek białej czekolady zawinięty w niemal puste opakowanie. Zjadła dwie kostki, a resztę schowała. Kiedyś był to jeden z jej nałogów, teraz jedyny – wszystko inne odstawiła.
– Na pewno – potwierdziła z uśmiechem. – Tym razem liczę na spokojny pobyt.
Popatrzył na nią badawczo.
– Coś nie tak?
– Nie – odparł. – Po prostu trudno mi uwierzyć, że zjawiła się tu pani bez powodu.
– Powód jest być może najważniejszy ze wszystkich.
– To znaczy?
Katrine oparła się o barierkę. Miała wrażenie, że zacinający śnieg z deszczem zamarza na jej twarzy i tworzy skorupę, która nigdy nie pęknie.
– Nie wiedziałam, że umówiliśmy się na wywiad.
– Tylko korzystam z okazji. – Tor-Ingar wzruszył ramionami. – Ostatnio nie ma o czym pisać.
– Brakuje panu zaginionych dziewczyn i kości znajdowanych na dnie zatok?
Østerø schował aparat pod kurtkę i zapiął ją pod samą szyję.
– Przynajmniej mieliśmy materiał – mruknął. – Teraz pozostaje relacjonować pierwsze poczynania nowej linii żeglugowej. Zupełnie jakby Horisont Færger miała cokolwiek zmienić.
Zgodnie z przewidywaniami Katrine chłopak zaczął się rozwodzić na temat duńskiego przedsiębiorstwa, które rzekomo siłą wtargnęło na rynek opanowany wcześniej przez farerską Smyril Line.
Starała się nie słuchać – wszystko to wpisywało się w ogólną niechęć miejscowych wobec Duńczyków i znała każdy argument, który mógł się pojawić w tym monologu. Skupiła się na wyłaniających się z mgły wzniesieniach i odpłynęła myślami.
Po chwili jednak z zamyślenia wyrwał ją cichy pomruk. Być może nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby słuchała reportera. I gdyby przez ostatnie trzydzieści parę godzin nie słyszała pracującego jednostajnie silnika. Dźwięk ten stał się tak nieodłącznym tłem, że przestała zwracać na niego uwagę – i dlatego teraz odnotowała nawet niewielką zmianę.
– Słyszał pan?
Tor-Ingar się rozejrzał.
– Co takiego?
– Spadły obroty silnika.
– Zbliżamy się do Tórshavn, prom zwalnia.
– Stanowczo za wcześnie.
– Nie wydaje mi się.
– Niech mi pan wierzy, płynęłam już tędy nieraz.
Odwróciła się w kierunku nadbudówki, na której powiewały duńskie bandery i obracały się dysze urządzeń nawigacyjnych. Niewysoką wieżyczkę obiegały dwa podesty, ale nikogo na nich nie było. Oprócz tego konstrukcja sprawiała wrażenie, jakby jej jedynym przeznaczeniem było stworzenie miejsca dla licznych masztów i schodów, które prowadziły na najwyższy pokład.
Nagle rozległ się jeszcze wyraźniejszy jęk silnika.
– Nie powie mi pan, że tego też nie słyszał.
– Słyszałem – odparł Østerø, marszcząc czoło.
– Brzmi, jakbyśmy wpływali do portu, a jesteśmy jeszcze…
Naraz prom gwałtownie zwolnił. Katrine nie przypuszczała, że tak masywna jednostka jest w stanie wyhamować tak szybko. Chwyciła się relingu i spojrzała pytająco na dziennikarza, ale ten tylko wzruszył ramionami.
Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co jest powodem nagłego zatrzymania, z głośników pokładowych rozbrzmiał przeciągły, głośny dźwięk. Metaliczne wycie przywodziło na myśl konające zwierzę.
– Co to za syrena? – spytał Tor-Ingar.
– Pojęcia nie mam. Pierwszy raz słyszę coś takiego.
Prom nadal w szybkim tempie