jej przypuszczenia. Z pewnością na wyposażeniu promu był niejeden megafon.
– MF Morgenrøde, odezwijcie się! – wołał dalej ratownik. – Jeśli doszło do awarii systemów komunikacji, próbujcie alfabetem Morse’a. – Zamilkł na moment i obejrzał się na swoich towarzyszy. – Odebraliśmy wasz pierwszy komunikat, ale nie dotarło do nas nic więcej.
Jeszcze przez chwilę apelował o nawiązanie jakiegokolwiek kontaktu, aż w końcu zrezygnował. Odłożył megafon i wrócił do sterówki, zapewne żeby skonsultować sytuację z przełożonymi.
Jedno było dla Katrine pewne. Nikt nie miał zamiaru podejmować niepotrzebnego ryzyka. W świecie, w którym jedna ciężarówka na nicejskim bulwarze okazywała się zabójczą bronią, należało zachować najwyższą czujność.
Cała trójka milczała. Z jakiegoś powodu rozmowa na temat tego, co się działo, zdawała się nie na miejscu, jakby mogła pogorszyć ich sytuację. Zawodzący złowrogo wiatr z pewnością nie pomagał.
Trzech mężczyzn na łodzi przed nimi wyszło na pokład. Stanęli z lornetkami na dziobie.
– Na co oni czekają? – zapytał Tor-Ingar.
– Najwyraźniej na odpowiedź – odparł Jóhan.
Katrine nie przypuszczała, by się jej doczekali. Potarła skronie, zastanawiając się, czy istnieje jakakolwiek inna możliwość poza atakiem terrorystycznym. Odrzucała jednak jedną koncepcję po drugiej. Co takiego mogłoby się wydarzyć? A może to jej umysł przesiąknął wszystkim tym, co działo się w kontynentalnej Europie, i nie był dostatecznie otwarty? Jeśli tak, to bojownicy ISIS najwyraźniej osiągnęli cel – sprawili, że takie osoby jak ona ogarniał nie tyle strach, ile paranoja.
Mężczyźni na łodzi jeszcze przez chwilę obserwowali, co się dzieje na pokładzie promu, a potem odstawili lornetki od oczu.
– Dosyć tego! – rzucił Bærentsen. – Czas coś zrobić.
– Co konkretnie? – spytała Katrine.
– Wyważymy te drzwi.
– Są zabezpieczone, Jóhan.
– Nie tak jak w kokpicie samolotu.
– Z pewnością nie – przyznała. – Co nie znaczy, że da się je sforsować bez odpowiednich narzędzi.
– Są na wyciągnięcie ręki.
Rozejrzała się i wymownie rozłożyła ręce.
– Gdzieś musi być sprzęt gaśniczy, prawda? Wystarczy nam niewielka siekierka i trochę wytrwałości – powiedział Bærentsen. – A tego drugiego mam teraz w nadmiarze.
Spojrzał na telefon, zaklął pod nosem, a potem schował go do kieszeni. Ruszył w kierunku rufy, szukając zestawu ratunkowego. Ellegaard musiała przyznać, że rozumował całkiem logicznie. Nie pamiętała, czy na pokładzie umieszczono takie narzędzia, ale była pewna, że pod nim nieraz je widywała.
Śnieg z deszczem na moment odpuściły i Katrine, korzystając z okazji, zdjęła kaptur. Zimny powiew wiatru na mokrych włosach sprawił jednak, że szybko z powrotem okryła głowę.
Kątem oka zdążyła dostrzec, że Tor-Ingar wyjął aparat z futerału i zaczął odkręcać obiektyw.
– To nie pora na zdjęcia.
– Co?
Wskazała na korpus, który trzymał w jednej ręce, drugą grzebiąc w torbie. Był tak pochłonięty tą prozaiczną czynnością, że ledwo zauważał obecność Katrine.
Ellegaard obróciła się do niego.
– Co robisz? – zapytała.
– Zmieniam dwadzieścia cztery siedemdziesiąt na siedemdziesiąt czterysta.
Uniosła brwi, ale nie dopytała, bo Tor-Ingar szybko wyjął większy obiektyw i przymocował go do aparatu Sony. Naraz zrozumiała, że oni także w istocie mają lornetkę. Nie zastanawiając się długo, sięgnęła po aparat.
– Ej!
– Spokojnie. Jestem funkcjonariuszką policji.
– Byłą, z tego, co słyszałem.
– Źle słyszałeś – odparła, zdejmując zaślepkę z obiektywu.
– Podobno została pani zwolniona.
– Nie.
– Więc odeszła pani sama?
– Przecież mówię ci, że nadal pracuję w policji.
– Nie wierzę.
Popatrzyła na niego z rezerwą, a potem spojrzała przez wizjer.
– Niebywałe – mruknęła.
– Co takiego?
– Że reporterzy nawet w takiej chwili starają się zdobyć newsa.
– Korzystam z okazji. – Wzruszył ramionami. – Nic się nie pali, nic nie wybucha, równie dobrze mogę zadać kilka pytań.
– Tyle że nie uzyskasz na nie odpowiedzi.
– Co pani szkodzi coś zdradzić?
– Nic mi nie szkodzi. Ale nie czuję też potrzeby.
Przyjrzała się trzem mężczyznom na motorówce. Powiedzieć, że wyglądali na zmartwionych, to nie powiedzieć nic. Straż przybrzeżna na Farojach nie miała wprawdzie zbyt dużo do roboty – jej zadania sprowadzały się głównie do przeganiania aktywistów protestujących przeciwko połowom grindwali – ale byli to zaprawieni w bojach marynarze, właściwie urodzone wilki morskie. A na takich ludziach z zasady niewiele rzeczy robi wrażenie.
Ci trzej byli przerażeni.
– Widzi pani coś?
– Nic, co mogłoby okazać się pomocne.
– Mogę?
Oddała mu aparat i powiodła wzrokiem po pokładzie. Bærentsen najwyraźniej znalazł to, czego szukał. Szedł w ich kierunku z dwoma toporkami i apteczką.
– Chyba nadal próbują nas wywołać – zauważył Østerø.
– Albo rozmawiają z Tórshavn.
– Nie sądzę. Kapitan naciska gruszkę, chwilę porusza ustami, czeka dość krótko, a potem znowu naciska i mówi. Ewidentnie nikt mu nie odpowiada.
Katrine ruszyła w stronę nadbudówki. Chłopak obrócił się i poszedł za nią.
– Dlaczego mu nie odpowiadamy?
– Nie wiem.
– Przecież nawet jeśli doszło do…
– Zaraz się przekonamy. Nie ma co gdybać – ucięła, wskazując na Jóhana, który zamachnął się jednym z toporków i wbił go w drzwi.
Rzeczywiście nie miały wiele wspólnego z pancernymi przesłonami, które stanowiły standardowe wyposażenie w transporcie lotniczym. Najwyraźniej na jednostkach morskich zdarzyło się jeszcze zbyt mało tragedii, by o tym pomyślano.
Przebicie się przez drzwi zabrało im tylko chwilę, ale klamka po drugiej stronie również była unieruchomiona.
– System zablokował wszystko na amen – mruknął Jóhan.
– Nie wiedziałem, że mają tutaj takie rzeczy.
– To nowy prom. Na Smyrilu z pewnością takich nowinek nie uświadczysz.
– Mimo to wolałbym teraz być właśnie na nim – stwierdził Tor-Ingar. – Ten dziewiczy rejs jest coraz bardziej podobny do inauguracji Titanica.
Bærentsen nie odpowiedział, uderzając po raz kolejny w drzwi. Ellegaard podniosła drugi toporek i zaczęła pomagać Jóhanowi.