Andrew Nagorski

Łowcy nazistów


Скачать книгу

miliona Niemców”. Zemsta nie była motywem, twierdził. Celem było „pokazanie, jakie to było straszne, tak by zniechęcić innych do robienia tego samego”.

      W swej mowie wstępnej przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym sędzia Jackson wymienił prawdziwe osiągnięcie procesów: „To, że cztery wielkie kraje, zwycięskie i skrzywdzone, powstrzymały się od zemsty i dobrowolnie poddały schwytanych wrogów pod osąd prawa, jest jednym z największych hołdów, jakie kiedykolwiek władza złożyła rozumowi”. Zważywszy na skalę zemsty wywartej przed procesami, zwłaszcza przez Armię Czerwoną, stwierdzenie Jacksona można odrzucić jako nazbyt samochwalcze. Byłoby to jednakże błędem. To właśnie dlatego, że „ręka zemsty” była tak potężna i mogła zadać jeszcze większe straty, wypowiedź Jacksona jest w znacznej mierze słuszna132133.

      Podobnie słuszność mieli inni członkowie zespołów prokuratorskich, którzy argumentowali, że procesy, choć niedoskonałe, były konieczne i zakończyły się sukcesem. „Nigdy dotąd nie ujawniono archiwów strony wojującej, jak stało się to z archiwami nazistowskich Niemiec podczas procesu norymberskiego” – pisał Whitney R. Harris134, który był głównym oskarżycielem w sprawie przeciwko Ernstowi Kaltenbrunnerowi, najwyższemu oskarżonemu oficerowi nazistowskich służb bezpieczeństwa. „W rezultacie powstała dokumentacja, niemająca precedensu w dziejach żadnej z wcześniejszych wojen”. Według generała Luciusa D. Claya, gubernatora wojskowego Niemiec tuż po ich porażce, „Procesy oznaczały dokończenie niszczenia nazizmu w Niemczech”135.

      W kolejnych dziesięcioleciach Ferencz nabrał przekonania, że procesy, choć symboliczne, gdyż ukarano w nich jedynie ułamek osób odpowiedzialnych za zbrodnie Trzeciej Rzeszy, przyczyniły się do „stopniowego przebudzenia sumienia ludzkości”. Być może. Istnieje jednak jeszcze bardziej istotny argument na rzecz procesów, obecny w działaniach wszystkich osób w nie zaangażowanych. Argument ten wypowiedział Robert Kempner, niemiecki Żyd i prawnik, który uciekł do Stanów Zjednoczonych, by powrócić jako członek zespołu prokuratorskiego Jacksona. „Bez nich wszyscy ci ludzie zginęliby bez powodu, nikt nie byłby odpowiedzialny i wydarzyłoby się to ponownie” – stwierdził136.

      W rzeczywistości procesy w Dachau i w Norymberdze w żadnym razie nie oznaczały zakończenia wysiłków celem pociągnięcia nazistów do odpowiedzialności. Jak się okazało, przez wiele dziesięcioleci trzeba było tropić i formalnie oskarżać, lub przynajmniej publicznie piętnować, innych nazistów. Trzeba było też nieprzerwanie edukować niemiecką i nie tylko niemiecką opinię publiczną, która stale pragnęła zwrócić uwagę na inne kwestie.

      Procesy nie przyniosły też bynajmniej odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie zrodziła epoka nazistowska. Przeciwnie, odpowiedzi na najważniejsze z nich nadal stanowiły zagadkę. Sędzia Musmanno wymienił te pytania w swojej refleksji na temat norymberskich doświadczeń.

      „Największym problemem, przed jakim osobiście stanąłem w procesie Einsatzgruppen, nie była decyzja co do winy czy niewinności oskarżonych. Ta kwestia była już rozstrzygnięta w końcowej fazie procesu. Męczyło mnie jednak jako człowieka pytanie, w jaki sposób i dlaczego tak dobrze wykształceni ludzie odeszli tak daleko i całkowicie od nauk swego dzieciństwa, które obejmowało szacunek dla biblijnych cnót uczciwości, hojności i czystości ducha. Czy oni o tych naukach zupełnie zapomnieli? Czy zupełnie utracili świadomość norm moralnych?”137

      Pytania te miały być zadawane jeszcze wielokrotnie.

      5

      Stróżem brata mego

      Niemiec – powiedziała – będzie myślał, że zginął jak dobry Niemiec, jeśli na czerwonym świetle czeka, a na zielonym przejdzie przez ulicę, nawet jeśli dobrze wie, że jedzie na niego, możliwe że niezgodnie z przepisami, ciężarówka, która go zmiażdży138.

Amerykański dziennikarz William Shirer, cytując Niemkę rozgoryczoną gotowością swych rodaków do popierania Hitlera, wpis w dzienniku z 25 stycznia 1940 r.

      Wielu z tych, którzy jako pierwsi wyznaczyli sobie za cel wymierzenie sprawiedliwości nazistom, nie było Żydami. Nie byli nimi główni oskarżyciele w Norymberdze Robert H. Jackson i Telford Taylor, sędzia Michael Musmanno w procesie członków Einsatzgruppen ani główny oskarżyciel w Dachau William Denson. Nie dziwi jednak, że inni członkowie zespołów prokuratorskich w obu procesach, jak Benjamin Ferencz, byli pochodzenia żydowskiego ani że ocalali z Holokaustu Szymon Wiesenthal i Tuwia Friedman na wszelkie sposoby pragnęli pomagać zwycięzcom w schwytaniu sprawców i wytoczeniu im procesów. Ich motywy nie wymagają wyjaśnienia.

      Jan Sehn należał jednak do zupełnie innej kategorii. Był najbardziej oryginalnym łowcą nazistów, jakiego można sobie wyobrazić. Był kimś, kto do dnia dzisiejszego jest mało znany nie tylko na świecie, lecz nawet w swojej rodzinnej Polsce. W archiwach Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie oraz Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie znajduje się ogromna liczba świadectw ocalałych więźniów obozów koncentracyjnych, na których widnieje jego podpis jako sędziego śledczego. Jest on także autorem pierwszego szczegółowego opisu dziejów obozu Auschwitz oraz jego organizacji, programu eksperymentów medycznych oraz komór gazowych. Nazwa tego obozu stała się synonimem Holokaustu139.

      Sehn zorganizował proces Rudolfa Hössa (nie należy go mylić z zastępcą Hitlera Rudolfem Hessem, który w Norymberdze otrzymał wyrok dożywotniego więzienia), komendanta obozu, który 16 kwietnia 1947 r. wstąpił na szubienicę przed „blokiem śmierci” w Auschwitz. Celowo powieszono go dokładnie w tym samym miejscu, w którym zginęło wcześniej tak wiele jego ofiar. Co najważniejsze, Sehn nakłonił Hössa do spisania przed egzekucją wspomnień, dzięki czemu powstała książka, która do dzisiaj stanowi jedną z najlepszych i najbardziej poruszających okazji do zajrzenia w umysł masowego mordercy. Jednak także te wspomnienia często ulegają przeoczeniu w zalewie prac na temat zbrodni Trzeciej Rzeszy, a ich wpływ w większości jest zapominany.

      Być może przyczyną, dla której Sehn i jego spuścizna tak rzadko są brane pod uwagę, jest fakt, że nie pozostawił po sobie nic osobistego: ani dziennika, ani wspomnień, ani nawet tekstów, w których znalazłoby się coś więcej o jego osobie. Pisywał wyłącznie raporty lub transkrypcje świadectw oraz inne dokumenty, które tworzył jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Komisji Wojskowej badającej niemieckie zbrodnie wojenne – oraz oczywiście jako sędzia śledczy w procesie Hössa i późniejszym procesie innych członków załogi Auschwitz, w tym oficerów SS. Kierował też sprawą przeciwko Amonowi Göthowi, wyróżniającemu się sadyzmem komendantowi obozu koncentracyjnego w krakowskim Płaszowie, którego postać znalazła się w filmie Stevena Spielberga Lista Schindlera. Gdyby Sehn nie zmarł w 1965 w wieku 56 lat, może zdążyłby powiedzieć o sobie więcej140.

      A może nie. Istnieje ważny powód, dla którego Sehn skupiał się raczej na swojej pracy niż na osobistych przeżyciach. Był przekonany, że ma coś do ukrycia, i ukrywał to coś do końca życia nawet przed najbliższymi współpracownikami.

      Nie było tajemnicą, że Sehn wywodził się z rodziny pochodzącej z Niemiec, choć dokładne jej pochodzenie pozostaje nieznane. W regionie, w którym granice przesuwały się często, nie było to nic niespotykanego. W roku 1909 Tuszów w Galicji, w którym urodził się Jan Sehn, był częścią Austro-Węgier. W domu rozmawiało się po niemiecku i po polsku. Urodzony pół wieku