półmiski z potrawami, Kor, Yorik i Lars usiedli za długim stołem, a król Grieve u jego szczytu, przed największym półmiskiem. Rozrywał pieczoną rybę palcami, oddzielając miękkie mięso od ości.
– Pierwsza rzecz, przyślij do Bastionu mięso tych yaxenów. Ryb mam powyżej uszu, a koźliny nie lubię. A ja tymczasem zaplanuję wojnę. Na wyspach budują dla mnie setkę wężowych okrętów i nie wyruszę, dopóki nie skończą przynajmniej pięćdziesięciu. Ildakar tkwi na miejscu od tysięcy lat. Poczeka jeszcze parę miesięcy. Tak czy owak będzie nasz.
Kor wyssał rybi szkielet, odrzucił smażoną głowę.
– Nie chcę czekać miesiącami, mój królu. Ta handlowa misja wystawiła na próbę moją cierpliwość, nie mogę się doczekać woni świeżej krwi. Daj mi jakąś inną robotę.
Kor dopiero co zakończył spokojną podróż, więc może go zadowoli porządna walka.
– Tak czy siak, rozmyślałem o nowym wypadzie. Wyślę cię na północ. Weź swoje okręty i napadnij na miasto zwane Renda Bay. Kiedy ostatnio ich zaatakowaliśmy, jakoś udało im się odeprzeć nasze okręty, więc muszą dostać nauczkę.
– Nauczka! – powiedział Chalk. – Wybebesz ich, spal.
– Niech w mieście zostaną tylko duchy – polecił Grieve.
– Duchy! – powtórzył szaman, dotykając swojej pokrytej bliznami skóry. – Jak ja!
Chalk jako jedyny z dorosłych Norukaich nie miał rozciętych ust. Jego wargi były zwyczajne, z wyjątkiem miejsc, gdzie powygryzały je ryby.
Kor tak mocno skinął głową, że był to niemal pokłon.
– Z wdzięcznością przyjmuję ten rozkaz, królu.
Grieve ukarał kapitana pokonanego przez małe rybackie miasteczko. Przykuto go do klifu na ofiarę dla boga-węża, żeby jego krew dała siłę morskiemu wężowi, a ten w zamian ochraniał Norukaich i dawał im siłę.
– Nie zawiedź! – ostrzegł go Grieve.
– Nie wątp we mnie! – odparł Kor.
Króla zadowoliła ta odpowiedź i dokończył swój półmisek ryb, już sobie wyobrażając smak obiecanego mięsa yaxenów.
ROZDZIAŁ 9
Jestem czarodziejem z Ildakaru – oznajmił Renn, nadymając się jak paw.
Stał przed ksienią Verną w paradnym holu archiwum Cliffwall. Twarz miał rumianą, chociaż policzki nieco obwisłe i zapadnięte po tygodniach trudnej podróży.
Verna zachowała niewzruszony spokój; skrzyżowała ramiona na piersi i zbliżyła się, żeby powitać obcego. Samozwańczy czarodziej pomimo tej fanfaronady nerwowo popatrywał to na nią, to na generała Zimmera, onieśmielony wspaniałością portyku, kolumn, marmurowych posadzek pod ogromnym skalnym nawisem. Wyczuwała w nim dar, lecz pomyślała, że gdyby rzuciła mu wyzwanie, oklapłby niczym przeciekający bukłak na wino.
– A ja jestem ksienią Sióstr Światła – odpowiedziała. – Archiwum Cliffwall to bezcenna biblioteka magicznej nauki, dostępna pod pewnymi warunkami dla mających dar uczonych szukających wiedzy.
– Nie jest dostępna dla tych, którzy tego żądają – burknął generał Zimmer. Krzepki oficer miał ciemne włosy i kwadratową szczękę z cieniem zarostu, chociaż ogolił się zaledwie parę godzin temu.
Renn się zatrząsł, prychnął i zacharczał.
– Zapewne nie znacie pochodzenia tego archiwum. Wiedza zawarta w Cliffwall należy do Ildakaru. – Starał się nie mówić protekcjonalnie. – Jesteśmy wdzięczni, żeście nią administrowali, lecz moje miasto odegrało zasadniczą rolę w tworzeniu archiwum w owych dawnych czasach, nim imperator Sulachan zniszczył zapiski o magii.
Dziesięciu żołnierzy w ildakarskich mundurach stało za Rennem, patrząc niepewnie na czarodzieja. Ich kapitan powiedział:
– Renn, może nie powinniśmy być tacy…
Zażywny czarodziej uciszył go gestem.
Uczeni, słysząc podniesione głosy, zjawili się w holu. Byli w wygodnych wełnianych lub lnianych strojach i lekkich sandałach; biegli archiwiści i obdarzeni wspaniałą pamięcią mnemonicy wyglądali niemal tak samo.
Verna uspokoiła się powszechnie znanym sposobem – powoli wdychając i wypuszczając powietrze.
– Znam historię Cliffwall, chociaż nazwa „Ildakar” nie ma w niej wagi, jak sądzisz. Siostry Światła też są tu gośćmi. Przybyłyśmy, żeby się zapoznać z biblioteką i strzec niebezpiecznej wiedzy przed tymi, którzy mogliby źle ją wykorzystać.
Nadeszły też ciekawskie Siostry, w tym Eldine i Rhoda oraz młodziutka nowicjuszka Amber. Verna zobaczyła, że do holu wchodzi podobny do sowy uczony-archiwista Franklin, a wraz z nim główna mnemoniczka Gloria, pulchna i stanowcza kobieta. Franklin uśmiechał się niepewnym, powitalnym uśmiechem.
– Cliffwall było ukryte przez tysiące lat, czar kamuflujący zdjęto dopiero niedawno. Nasza wiedza należy do wszystkich, którzy są jej godni.
Verna dalej była ostrożna.
– Nierozsądne i nieumiejętne wykorzystanie tej wiedzy już doprowadziło do paru nieszczęść, toteż musimy być rozważni. Generał Zimmer i jego żołnierze przysięgli bronić archiwum. – Zmrużyła oczy. – Jeżeli taka potężna magia wpadnie w nieodpowiednie czy nawet niewprawne ręce, może dojść do kolejnych katastrof.
Renn się nadął.
– Jestem czarodziejem z Ildakaru, przewyższam rangą i umiejętnościami wszystkich w Cliffwall. Przejmuję władzę.
– O nie – powiedział Franklin. – To ja odpowiadam za Cliffwall. – Zazwyczaj cichy i łagodny, lepiej się czuł wśród ksiąg niż wśród ludzi, lecz pompatyczny czarodziej rozniecił w nim gniew.
Najeżona Gloria stanęła u jego boku.
– A ja reprezentuję mnemoników, którzy zapamiętali zawartość tysięcy woluminów. Przez tysiąclecia zabezpieczaliśmy w Cliffwall informacje i nie odstąpimy od tego.
Kolejni uczeni stawili czoło przybyszom z Ildakaru i głos Verny nabrał ostrości.
– Siostry Światła również mają dar. Przekonasz się, że jesteśmy potężnymi wrogami, każda z nas… jeśli postanowisz narobić sobie wrogów. – Skinęła ku uczonym coraz liczniej gromadzącym się w holu. – Wielu z nas studiowało pradawne zaklęcia. Jeśli dojdzie do potyczki, jestem pewna, że chętnie wykorzystają to, czego się nauczyli.
Renn się zdenerwował, jego rumiana twarz zrobiła się czerwona.
– Ale… ale jestem czarodziejem z Ildakaru! – Urwał, jakby na te słowa mieli spokornieć. – Władczyni Thora wysłała mnie, żebym odnalazł archiwa. – Spojrzał na towarzyszących mu żołnierzy. – I muszę…
– Odnalazłeś je. – Verna nie ustępowała pola, ale nie próbowała też bardziej prowokować Renna. – Lecz księgi zostaną tu, gdzie mogą być chronione.
Do holu wkroczyło dziewięciu zbrojnych d’harańskich gwardzistów; wspięli się po stoku za intruzami. Stanowili zaledwie cząstkę sił generała Zimmera, ale i tak przyćmiewali ildakariańskich żołnierzy. Zimmer położył dłoń na rękojeści miecza, jego ludzi zrobili to samo. Była to groźba, napięcie w holu narastało.
Renn szukał słów, a tymczasem dowódca jego eskorty spokojnie powiedział:
– Mieliśmy długą i ciężką przeprawę przez góry. Jestem kapitan Trevor, dowódca eskorty czarodzieja. Może powinniśmy się więcej dowiedzieć o sobie nawzajem, zanim zaczniemy się kłócić?
Głos